- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Naildown "Dreamcrusher"
"Dreamcrusher" to drugie wydawnictwo w karierze Finów z Naildown. I wbrew temu co zasugerowały mi pierwsze sekundy nagrania tytułowego, podczas których mamy do czynienia z konkretnym deathmetalowym atakiem, z ostrymi wrzaskami wokalisty, perkusyjną nawalanką i ścianą gitar, Naildown nie jest kolejnym pozbawionym pomysłów zespołem, który chce namieszać w melodyjno-deathmetalowym światku. Bo gdy upływa kolejne kilkadziesiąt sekund, pojawia się melodyjny, niemal hardrockowy w feelingu refren, a w dalszej części - klawiszowa wstawka i niezwykle melodyjna solówka. I już czuję, że "Dreamcrusher" będzie mi się podobać...
I faktycznie, nagrany przez Naildown album to naprawdę dobre wydawnictwo, w którym deathmetalowa jazda spod znaku In Flames fajnie miesza się z melodyjnymi - czasem rockowymi, czasem bardziej powermetalowymi - refrenami, a całość w ciekawy sposób doprawiona jest klawiszami. No i właśnie. Bodaj najbardziej charakterystyczną rzeczą na płycie są naprawde przedziwne brzmienia wyczarowywane przez Jarmo Puikkonena, do których w pierwszym momencie trudno się przyzwyczaić. Po pierwsze klawisze brzmią bardzo zdecydowanie oraz mocno i w żadnym wypadku nie służą tu tylko jako zmiękczający podkład pod gitary. Są w pełni wyrazistym instrumentem, który wprawdzie tam, gdzie jest to potrzebne odgrywa delikatniejsze tła (początek "Dreamcrusher"), ale w innych momentach tworzy świetny duet z gitarami ("Like I'd Care", "Save Your Breath"), a chwilami w ogóle przejmuje pałeczkę pierwszeństwa (początek "Judgement Ride" czy "Lame"). Jednak jeszcze bardziej od odwagi w zastosowaniu klawiszowych motywów, zaskakują brzmienia, które wydobywa z "biało-czarnych" Jarmo. Zdecydowana większość ociera się bowiem o jakieś dziwne, odjechane dźwięki, przesycone a to kosmiczno-futurystyczną atmosferą, a to klimatami wręcz psychodelicznymi ("Deep Under The Stones"). Nietypowe... ale pasuje, a to najważniejsze.
Co do gitar, to klasę wiosłowych także trzeba uznać. Nie ma tu wprawdzie mowy o zaskoczeniu, ale wszystko jest na swoim miejscu, odegrane sprawnie i z werwą. Co równie ważne, nie ma topornego wyciskania z sześciu strun jak najcięższych i/lub najszybszych riffów, ale jest pomyślunek i koncepcja. Piekielnie nośne są solówki, w których mniejszą uwagę zwraca się na stopień skomplikowania, a większą na lekkość, dynamikę, melodyjność i polot. I niemal każda jest znakomita. Co tu kryć: po prostu słychać wyraźnie, ze hardrockowa szkoła nie jest obca Danielowi i Asko, bo to, co odgrywają, chwilami może przyjemnie skojarzyć się z gitarowym rzeźbieniem w stylu np. Zakka Wylde'a. Daniel równie dobrze jak w roli gitarzysty, wypada również za mikrofonem, zgrabnie przechodząc od ostrzejszego darcia do melodyjnych, przesiąkniętych rockowym feelingiem, wokaliz. Janne ze swoim zestawem perkusyjnym prezentuje się na tle kolegów nieco mniej barwnie, gdyż bardziej zamotanych rytmów i "mieszania" w jego wykonaniu na "Dreamcrusher" za dużo nie uświadczymy (choć zdarza się - jak np. w "P.I.B"). No, ale to on wziął tu na siebie odpowiedzialność za nadanie całości mocarnego brzmienia i z tego zadania wywiązuje się bardzo dobrze, bębniąc konkretnie oraz masywnie; niespecjalnie gęsto, bez kombinacji, ale potężnie i z odpowiednim powerem. Jeśli chodzi o moich faworytów, to w pierwszej kolejności wskazałbym tu instrumentalny, bodaj najbardziej kanciasty, a równocześnie świetnie podlany klawiszowymi dziwolągami "Deep Under The Stones". Trzeba też wspomnieć o otwierającym album nagraniu tytułowym, fajnie zagęszczonym i szybkim "P.I.B", nieco lżejszym od reszty, bodaj najmocniej nasączonym klawiszami "Like I'd Care" oraz miarowym, utrzymanym w średnich tempach "Silent Fall". Ale i cała reszta nie jest wiele słabsza.
Muzyka zagrana z werwą, z pomysłem i polotem. Energia, dobre riffy i znakomite solówki plus pogięte klawiszowe wstawki. Wielbicielom ciężkiego i połamanego death metalu pewnie wyda się zbyt miękkie, ale lubiącym ostre, ale i melodyjne granie, niekoniecznie spod znaku death metalu powinno się spodobać.
Materiały dotyczące zespołu
- Naildown
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Malefice "Entities"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Dismember "The God That Never Was"
- autor: Mrozikos667