- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Ruin "The Horror Of Beauty"
My Ruin to zespół, którego siłą napędową oraz "mózgiem" jest niejaka Tairrie B. W roku 1998 opuściła ona zespoły, w których wcześniej się udzielała (Manhole oraz Tura Satana), by stworzyć nowy projekt (najpierw nazwany Speak & Destroy). Już jako My Ruin zespół nagrał debiutancki album "A Prayer Under Pressure Of Violent Anguish", a następnie przyszła pora na trasy koncertowe - najpierw po Wielkiej Brytanii (jej efektem jest koncertówka "To Britain With Love And Bruises"), a potem po Stanach Zjednoczonych (razem z Kittie). Następny krok to kontrakt z Century Media oraz nowa płyta "The Horror Of Beauty".
W sumie więc historia jakich wiele. Zespół ma jednak coś, czymś się wyróżnia: a mianowicie skład. Trzy kobiety odpowiedzialne za wokal, bas i perkusję, do tego tylko jeden facet szarpiący struny gitary. Z pewnością nie jest to zestaw często spotykany w muzycznym światku. Oczywiście znacznie ważniejsze od składu, jest to, co zespół zamieścił na swoim najnowszym, pochodzącym z roku 2003 krążku. A zamieścił niestety tylko i wyłącznie średniej jakości muzykę... "Horror Of Beauty" to mieszanka metalowego ciężaru, hard core'owej zawziętości i mansonowskiej schizofrenii. Dźwięki są brudne, skrzypiące, zakręcone i duszące. Na dokładkę mamy wokal, który balansuje na granicy ostrych, metalowych wokaliz i hardcore'owego wrzasku. Wszystko to próbuje się za wszelką cenę przedrzeć do głowy słuchacza. Problem polega na tym, że czyni to bez odrobiny wdzięku, ale topornie i "na siłę". A przynajmniej na mnie to niespecjalnie działa. Płyta rozpoczyna się, kręci przez 50 minut w odtwarzaczu, na wyświetlaczu pojawiają się numery kolejnych, dość podobnych do siebie, piosenek i... tyle. Najśmieszniejsze jest to, że nie stronię od hardcore'owych klimatów, pana Mansona też bardzo lubię, czyli teoretycznie połączenie tychże elementów też powinno mi przypaść do gustu. Ale tak się nie dzieje - płyta mija niezauważona. I nie za bardzo mam ochotę do niej wracać. Oczywiście znajdą się numery nieco lepsze od reszty ("American Psycho", "Nazimova" czy "Bravenet"), ale ciągle jest to tylko poziom zaledwie średni. Natomiast duży plus dla zespołu za umieszczony na płycie bonus w postaci 13-minutowego filmu, w którym znajdziemy i wywiady z członkami kapeli i fragmenty koncertów i zdjęcia. Fajna rzecz, utrzymana w klimacie niemych horrorów sprzed lat kilkudziesięciu i niosąca sporo informacji o kapeli. Takie coś byłoby mile widziane na każdej płycie każdego zespołu.
Niestety - jak napisałem już wyżej - muzyka już nie jest tak fajna, ale może następne płyty będą lepsze...
Materiały dotyczące zespołu
- My Ruin