- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "Trinity"
Płyta "Trinity" My Dying Bride to już odległe czasy. Czasy, w których się jeszcze muzykom nie śniło, że mogą stworzyć coś takiego jak "The Angel And The Dark River" czy "Like Gods Of The Sun" i tym samym odejść od deathowego wokalu. Co prawda widoczne były już pewne eksperymenty, dotyczące zmiany głosu, szczególnie w utworze kończącym płytę i zapowiadającym nadejście nowej ery w ich twórczości.
Kompozycje są mroczne, ciemne ale pozostawiają światełko nadziei na ujrzenie nowego, lepszego świata z czystym słońcem, zobaczenia rzeczy widzianych dopiero po śmierci. W świecie "Trinity" przewijają się motywy wiary, zagłady, miłości, wędrówki i poszukiwania. Płyta przesycona jest bólem. Bohater czuje się odrzucony, niedoceniony, wyraża się gniewem.
Muzycznie jest porównywalna do "As The Flower Withers", choć wydaje się być klarowniejsza i czystsza, bardziej wyważona, może nawet skierowana do szerszego odbiorcy. Aaron śpiewa jak dawniej, choć niektórzy mogą się oburzyć, że ktokolwiek może nazywać "to" śpiewem, natomiast ja się za to oburzam, jak ktoś mi mówi, że rap i jego odmiany to śpiew ;-) Trudno w stosunku do My dying Bride okreslic, kto jest zdecydowanym liderem grupy, tak samo i na tej płycie trudno rozstrzygnąć, kto miął największy wpływ na jej wyraz i strukturę. Ciężko wyodrębnić i paść na kolana przed jakąś partia solowa, przecież praktycznie ich nie ma. Czy świadczy to o braku umiejętności technicznych? Wydaje mi się, że wirtuozeria i popisy solowe to nie ten nurt. Muzyka tworzy całość, przybiera właśnie taka formę, gdyż chyba tylko w ten sposób może oddać emocje i stworzyć oczekiwany klimat. Solówki nie są aż tak zdecydowanym środkiem wyrazu, nie pasowałyby do My Dying Bride, zakłócałyby monotonie, rozkojarzały, ocierały łzy, a nie o to chodzi. Nawet, gdy występują jakieś motywy, mogące przypominać solówkę, są grane w formie riffu z powtarzającymi się pozycjami. Muzycy idealnie się uzupełniają i wspierają, dlatego tworzą tak zgrany zespól, czekają na siebie, nikt nie wydaje się być zachłanny i żądny liderowania, każdego się słyszy, o nikim się nie zapomina, wszyscy są ważni. Pisze to pod wrażeniem "Crown Of Sympathy", kiedy to gitary toczą riff, wokal płacze i skrzypek... jakby przeszywał cisze i spokój, krótkimi ciętymi jak brzytwa wstawkami na wiolinach. W ogóle ważna w tego typu muzyce jest perkusja. Ona w znacznym stopniu buduje klimat. Nie wystarczają już tylko dwie stopy dudniące przez cały utwór, trzeba czegoś więcej, jakiś riff nie tylko rytm.
Lirycznie trochę nie rozumiem "Trinity", nie przytłacza mnie aż tak bardzo, szukałem w niej czegoś, ale zapomniałem co to miało być. Czy jest idealna? Nie wiem...