- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "The Manuscript (EP)"
No proszę, jeszcze cmentarny kurz na "A Map Of All Our Failures" (2012) nie zdążył dobrze osiąść, a już głównodowodzący Umierającej Panny Młodej - Craighan i Stainthorpe - serwują kolejne danie, tym razem zdecydowanie skierowane do fanów niżeli szerszej tłuszczy, słuchającej My Dying Bride od tzw. "święta", w przerwie między jedną, a drugą masturbacją, w takt którejś tam płyty Trivium czy innego Bullet For My Valentine. Tym razem obywa się bez niepsodziewanek. O ile Angolom udało się mnie wychujać przy okazji na swój sposób brzmieniowo obskurnego mini "The Barghest O' Withby" (2011) (w założeniu przedsmaku świetnych "Porażek", a ostatecznie niemającego z nimi wiele wspólnego), tak tym razem nikt nawet nie ukrywa, że "The Manuscript" to pozostałości po sesji ostatniej płyty. Pachnie to i wygląda bardzo podobnie, ale tu uwaga, mam wrażenie, że smakuje jeszcze lepiej.
"The Manuscript" to żadne tam odpadki z Pańskiego stołu, to kolejne w karierze MDB mini - dzieło, dopracowane pod każdym względem. Pomijam nawet tak drugorzędne kwestie, jak staranna oprawa graficzna czy oczojebność limitowanych edycji kolekcjonerskich (to nie Motorhead czy AC/DC, więc i tak pewnie gówno to wszystkich obchodzi), bo - co najważniejsze - są tutaj po prostu zajebiste kompozycje, obok których żaden fan nie powinien przejść obojętnie, a jak przejdzie, to albo żaden z niego fan, albo dupa wołowa.
Cóż z tego, że otwierający rzecz maksymalnie melancholijny tytułowiec, oparty na dobrze znanej z płyt Bride wielowątkowości, melodyce i z akustycznym rozstrajającym się zakończeniem ("Watershed" Opeth się kłania), "zażarł" w moim przypadku dopiero po kilku odsłuchach, skoro taki, a nie inny jego klimat stanowi doskonały wstęp do genialnego lania po ryju za pomocą "Var gud over er". Kompozycji, na którą od 13 lat czekali fani niepowtarzalnej "The Light At The End Of The World". Mielenie gitarą, "brytyjskie" przejścia i niepodobny do niczego innego, gnijący growl Aarona - czego chcieć więcej. Może monumentalnego, epickiego zwolnienia i głosu rodem z kazalnicy rozpadającej się gotyckiej świątyni? Heh, i to w tym numerze jest. Gdy maszynka do mięsa uspokaja obrotomierz, rozpoczyna się zajebiste w swej prostocie maszerowanie i zawodzenie w rytm brajdowego doomu. Aż chce się strupieć. Przedostatni "A Pale Shroud Of Longing" trochę przypomina czasy moim skromnym zdaniem niedocenianej "Songs Of Darkness Words Of Light" i takich kawałków, jak "The Prize Of Beauty". Odsłuch okazuje się bardzo ciekawym doświadczeniem, bo pokazuje, jak mogłaby zabrzmieć tamta płyta wzbogacona partiami skrzypiec, w tym wypadku wręcz genialnymi. Przepiękne pejzaże, tworzone przez ten instrument, przeplatają w dużej mierze przygniatająco wręcz ponury krajobraz kawałka, świetnie go uzupełniając i pokazując, jak tragedia potrafi być jednocześnie romantyczna. Przy tym maks emocji. Dla mnie bomba. Przed nami jeszcze minimalistyczny, wzruszający "Only Tears To Replace Her With". Chyba tylko w ustach Stainthorpe'a z pozoru idiotycznie trywialne "this world is nothing without her..." może wybrzmieć tak przejmująco i szczerze. Musicie to kiedyś zaśpiewać swoim małżonkom lub dziewczynom, z pewnością padną na miejscu. Ale może lepiej nie teraz, może lepiej, jak już sobie gdzieś pójdą hehe, bo to chyba jest o umieraniu drugiej połówki.
Z reguły nie zabieram się za kupowanie, tym bardziej recenzowanie, EP-ek, bo nagminnie w tym formacie artyści opylają fanom jakieś gówno za masakryczną cenę i każą sobie jeszcze za to dziękować. Przy okazji "The Manuscript" MDB po raz kolejny udowadnia, że jest wyjątkiem od tej złodziejskiej reguły. Starannie przygotowana pod każdym względem pozycja, która "cieszy oko, rozpierdala ucho i chwyta za serducho", jak mawia mój stary dobry kolega "drugi ja". Jako fan nie zastanawiałem się nawet dwa razy przed zakupem i się nie rozczarowałem, co zrobisz ty? MDB wants you bejbe!
ja zawiesiłem się na Turn Loose the Swans (1993). Z tego albumu urzekł mnie okrutnie utwór: Sear Me MCMXCIII.
Kapelę podwójnie cenię, za inspiracje ze Swans.