- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "The Light at the end of the World"
Sprzeniewierzył się bogom. Miał w sobie na tyle dużo odwagi, by się zbuntować, wybrać własną drogę życia. Nie wiedział jednak o piekle, jakie go czeka. Nie wiedział, o bólu, w którym się pogrąży... Bogowie byli bezwzględni. Kara okrutnie przeraźliwa i wstrząsająca... Odebrali mu żonę. Wielką miłość jego życia. Śmierć, nieuleczalne cierpienie, desperackie łzy... Żal, osamotnienie, lament... Jeden z bogów odnalazł w sobie odrobinę litości. Zaproponował układ. Obiecał jeszcze jedną noc z jego kobietą, lecz jako cenę podał zesłanie na wieczny pobyt gdzieś na końcu świata... Miłość była zbyt silna, by ją odrzucić. Dla jednej takiej chwili warto pogrążyć się w wiecznej męce... Przyrzeczenie się spełniło, a jemu przyszło samotnie żyć z dala od ludzi. Rozdarta dusza, szaleńcze myśli, obłęd, rozpacz... W końcu postanawia popełnić samobójstwo, skacząc do morza z wysokich skał. Jednak w decydującym momencie jego ręce zamieniają się w skrzydła anioła. On sam staje się aniołem...
Niesamowita opowieść. Tak podobna do tych, które towarzyszyły My Dying Bride na początku ich działalności. A jednocześnie tak inna. Paradoks, czy kolejny dowód na istnienie prawdziwej SZTUKI, nieoprawionej sztywnymi regułami i ramami czasu...? Na pewno wielu fanów Umierającej Narzeczonej z niepokojem oczekiwało tego krążka. Strach był zresztą zrozumiały, w końcu przedostatnia (teraz już tak trzeba ją określać) płyta "34.788%" była dość ryzykownym eksperymentem, ujawniała "technologiczne fascynacje" muzyków tego zespołu. Mimo że nie była ona zła, to jednak zasiała ziarnko niepewności w duszach najwierniejszych wielbicieli (wiadomo, te dziwne metamorfozy Paradise Lost, Tiamat, The Gathering...). Po prostu w muzykę My Dying Bride wkradła się pustka, którą uleczyć mógł jedynie klimat odległej przeszłości. A o nim jakby trudno było marzyć... Tymczasem... No właśnie. Brytole wybrali drogę, o której wielu pozornie zdążyło zapomnieć. Drogę o której nikt nie miał odwagi śnić. Umierająca Narzeczona wróciła do... korzeni!!! Do melancholijnych rozmachów i agonalnego piękna "Turn Loose the Swans", do surowości i brutalności "As the Flower Withers".
Brzmi to conajmniej niewiarygodnie, jednak każdy kto miał okazję zatonąć w otchłani tych dźwięków doskonale wie, że to nie puste słowa. Ale nie to najbardziej szokuje, wszak duch i klimat klasycznego My Dying Bride właściwie nigdy nie ulotnił się z tej muzyki. Nawet na "34.788%" można było odnaleźć sporo nawiązań do tradycji i przeszłości. Wstrząsają partie wokalne. Aaron powrócił do... deathowych growlów (i to jakich!), które podobnie jak na "Turn Loose the Swans" przeplatają się z uczuciowym, typowym tylko dla Niego śpiewem. Zaległa obietnica w końcu stała się faktem. Aaron bowiem wiele razy w wywiadach wspominał o możliwości powrócenia growlingów do muzyki My Dying Bride, nikt jednak za bardzo nie chciał mu wierzyć. O silnym związaniu z przeszłością świadczy też "Sear Me III" - kolejny akt bolesnego Misterium. Mimo okrojonego składu (odejście Martina, Calvina, brak Ricka, którego tym razem zastąpił były pałker Anathemy), zespołowi znakomicie udało się wskrzesić ducha przeszłości. Klawisze często brzmią jakby były skrzypcami (w tej chwili prawdziwych skrzypiec nie ma), co również potęguje TE nieuchwytne emocje. Stare logo, niezwykle rozbudowane poetyckie teksty (znów śmierć, erotyzm i ból - to w czym Aaron jest mistrzem), spojone w urzekającą, tragiczną opowieść (o niej samej było na początku), melancholijne rozmachy kontrastujące z surowym brzmieniem... Słowem - klasyczny My Dying Bride. Taki, który zdołowane duszyczki kochają najbardziej. Taki, który podtrzymywał na duchu podczas długich, zapomnianych nocy...
Mimo bezdyskusyjnego powrotu do korzeni, grupie absolutnie nie można zarzucić powielania starych, sprawdzonych schematów. Zresztą w przypadku Mistrzów takie komentarze nie są konieczne. "The Light At the End of the World" to otchłań smutku, przeraźliwie głośnej rozpaczy. Misterium pełne łez i tęsknoty. Apogeum Piękna odzianego w ból i mrok. Absolut dla niewolników tragedii i nocy...
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
King Crimson "In the Court of the Crimson King"
- autor: Grzegorz Kawecki
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Pink Floyd "Wish You Were Here"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: GSB
- autor: Tomasz Klimkowski
Led Zeppelin "II"
- autor: Kajetan Pawełczyk
Moonspell "Under Satanae"
- autor: Cemetary Slut
wanna f**k me like an animal... forget it