- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "Feel The Misery"
Zwycięskiego pochodu brytyjskiego gothic - doom metalu ciąg dalszy. Po grobowym pierdyknięciu, jakim skutecznie zaćmił tegoroczny czerwiec Paradise Lost, wlecze się w moje skromne progi wyjące rozpaczą i uwodzące grobowym pięknem My Dying Bride. Scenariusz podobny, jak w przypadku gromadki Grega Macintosha. Pierwszy singiel "And My Father Left Forever" w sieci, i już wiedziałem, że będzie luta, a Panna Młoda przepięknie poumiera sobie w głośnikach.
To nie zaskoczenie dla wieloletniego die harda MDB jakim jestem. W moim mniemaniu ten zespół to jeden z niewielu, które nie dość, że w swoim music portfolio nie posiadają czegoś takiego, jak gówniana płyta, to na dodatek nigdy nie powielają bezmyślnie swoich tworów. Owszem, Aaron i Andrew trzymają się założonej konwencji doomowania, ale za każdym razem brzmi to nieco inaczej. To po prostu kolejne rozdziały wciąż tej samej smutnej powieści, której epilogu (słuchając "Feel The Misery") mam nadzieję długo jeszcze nie poznać. Bride zdają się być w życiowej formie, nadto wszystko układa się po myśli ich starych fanów. Do kapeli wraca Calvin Robertshaw, a więc osoba biorąca udział w popełnianiu najbardziej klasycznego rozdziału twórczości od "As The Flower Withers" do "34.788... Complete". Jakkolwiek faniszczy wzwód nieco opada, kiedy do człowieka w końcu dotrze, że ów jegomość do nowej płyty ani ręki, ani nogi nie przykładał, ale... zawsze pozostaje nadzieja, że wraz ze starym członkiem powrócą także stare demony, których absencję na ostatnich krążkach odnotowali co złośliwsi recenzenci i inni muzykolodzy.
Wymienieni złośliwsi recenzenci i inni muzykolodzy mogą sobie "Feel The Misery" od razu odpuścić. Nie oni są po prawdzie targetem tego krążka. Singlowy "And My Father Left Forever" spokojnie mógłby uzupełnić tracklistę poprzedniej płyty, "A Map Of All Our Failures". Czyste wokalizy Aarona czy melodyjny temat wiodący nie zapowiadają wstrząsu, jaki przynosi ze sobą już druga stopa kopanej mogiły, czyli "To Shiver In Empty Halls". Tutaj żarty się kończą. Lodowaty podmuch głębokiego growlu Stainthorpe'a, prowadzącego wyjące w funeralnym walcu gitary, ścina z kulasów. Tak, jak przy pierwszej piosence wciąż podkręcałem volume na odtwarzaczu, bujając się w rytm ballady i romansu, tak tutaj aż przysiadłem, gubiąc po drodze wysłużone bambosze. That's more like it!
Większość pozostałej muzyki stara się mieszać te składniki we w miarę równych proporcjach, generalnie skupiając się na powolnym zadawaniu ran i sączeniu w nie: raz jadu, raz rozpaczy. O ziewaniu jednak nie ma mowy. Rozwlekłe - jak na możliwości przeciętnego odbiorcy - motywy, zaklęte w dziewięciominutowych kolosach, czasem niemal przytłaczają bogactwem i ponurym kolorytem serwowanych treści.
Weźmy taki "A Cold New Curse", w którym furia miesza się genialnie z prawie całkowitymi "wyciszeniami" lub wymiotujący mozolną agonią "I Celebrate Your Skin". Dla mnie to kwintesencja tego, czym jest Stainthorpe'owo - Craighanowe My Dying Bride. Wrzącym tyglem mrocznych uczuć, miotających się od wściekłych emanacji, przez strzeliste katedralne sklepienia, aż do apatycznych, melancholijnych upadków. We wszystkim tym jest jakiś podskórny autentyzm, szczerość przeżywanych emocji, za które to przymioty zawsze ceniłem muzykę My Dying Bride.
Taki oto duszny klimat uzupełniają trupio blade promyki, tyle niepokojących, co pięknych dzięki klawiszom i skrzypcom "A Thorn Of Wisdom" i "I Almost Loved You" (odwołania do "Turn Loose The Swans" i "The Angel And Dark River" - więcej niż uzasadnione). Ten ostatni jest szczególny, bo zdaje się stanowić całość wespół z najlepszym na płycie epickim gigantem "Within a Sleeping Forrest". To już zaś historia, w której przegląda się ikoniczna "The Light At The End Of The World" sprzed 16 lat, którą nie tylko w ten sposób "Feel The Misery" trzyma jakościowo za pięty.
Chyba trudno o lepsze uczucie, niż to, jakie przeżywa fan, gdy jedna z najukochańszych kapel nagrywa krążek wart zarówno starego logo, które tutaj też wróciło na swoje miejsce, ale i klasycznych wydawnictw, które uczyniły je kultowym. Na "Feel The Misery" wszystko się zgadza, jak na "Plague Within" Paradajsów. Co na to ostatnia osoba nieświętej trójcy, czyli Anathema? Może czas już wyrzucić lizaki i watę cukrową, na jakie już zupełnie się rozmienili za pomocą "Distant Satelites" i przypierdolić jak bracia w doomie? Widać, że wciąż można, co więcej, to wciąż działa. Płyta znakomita swą mozolnością, melancholią, klimatem... No tak, to tylko fan My Dying Bride pojmie.
A w temacie: FtM to dla mnie powrót po latach! Najwspanialsza płyta majdaingow w tym tysiącleciu. Ciężar, emocje, klimat i świetne melodie. Zero nudy jak na ostatnich krążkach (no moze poza EP's).
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Paradise Lost "The Plague Within"
- autor: Megakruk
Slayer "Repentless"
- autor: Megakruk
Death "The Sound of Perseverance"
- autor: Rock'n Robert
- autor: Sanitarium
Megadeth "Dystopia"
- autor: Megakruk
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
W moim przypadku zwyczajnie z tego wyrosłem. Nie widzę już sensu w słuchaniu o tym jaki świat jest przejebany, choć miałem takie okresy... Ze smutów jakie ostatnio polubiłem na pewno Triptykon jest na czele.
Ogólnie wolę słuchać czegoś co nie wieje tak kostuchą i daje jakąś nadzieję. Zacząłem zwracać uwagę na teksty.
Druga rzecz to właśnie muzyka jako muzyka - dla mnie MDB zwyczajnie stanął w miejscu. To dobra muzyka, ale już to słyszałem. 20 lat temu, jako człowiek młody i zbuntowany. Dla mnie kwintesencją ich twórczości była "The Angel And The Dark River". To bardzo proste granie poza tym i trudno tam odkrywać cokolwiek nowego.
Trzecie to wokale. w "The Angel..." były bardziej "stonowane" i niższe, później coraz więcej wycia się pojawiło. Wszystko w tej samej tonacji, na jedno kopyto, na granicy fałszu. Tak, ten człowiek ma bardzo "mocny" głos, ale bardzo płaski i w jednej tonacji. Zwyczajnie, razi ucho. To jest coś o czym często się zapomina przy ocenianiu tego typu muzyki... umiejętności. Cave zwyczajnie lepiej śpiewa. W cholerę lepiej. Kiedyś było dużo porównań MDB do Type O Negative. Zupełne nieporozumienie - Peter Steele był wybitnym, świetnie wyszkolonym wokalistą, docenianym nie tylko w kręgach metalowych. Do tego absolwentem kompozycji i orkiestracji.... (wykształcenie nie jest konieczne do robienia dobrej muzyki, ale jak widać może się przydać).
Teraz siedzę dużo bardziej w elektronice, gdzie wg mnie dzieje się wiele ciekawego. Taki Neurotech, czy Mind In A Box to dla mnie najlepsze co się dzieje w dzisiejszej muzyce....
Lubię też posłuchać "alternatywnego" country (The Handsome Family, T-Bone Burnett)... Z metalu podoba mi się Triptykon właśnie, A Dark Halo "Catalyst" jest zajebisty.
Wychodzi na to, że ta stronka jest już nie dla mnie - praktycznie żadna płyta, której ostatnio słucham nie jest tutaj zrecenzowana ( i nie chodzi mi o elektronikę, bo to nie do tego strona).....
Takie tam pierdoleni