- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "As the Flower Withers"
Kurtyna teatru opadła. Grzeszni aniołowie zapłakali nad bólem, jaki zadali światu. Czasu jednak nie można już cofnąć. Cierpienie niczym całun opadło na suchą ziemię. Beznamiętny szloch, puste słowa, przeraźliwe krzyki... Litość nie odpowiada. Odeszła wraz ze wschodem zdradliwego słońca. Pozostał tylko smutek i roztrzaskane marzenia. Bezimienna cisza pogrąża się w obłąkanym tańcu. Wszystko powoli umiera, rozpływa się w obłokach zapomnienia. Kwiaty miłości, które jeszcze wczoraj dumnie kwitły, nagle usychają. Więdną... Nadchodzi koniec, zbliża się zagłada. Uczucia zamieniają się w blade posągi. Już tylko w nocy nadzieja...
"As the Flower Withers" - debiutanckie dzieło My Dying Bride. Jeden z tych przełomowych albumów początku lat dziewięćdziesiątych, który odkrył nieznany dotąd wymiar mrocznej sztuki. Wiadomo, że w tamtym okresie nurtem dominującym w ciężkiej muzyce był death metal. Chodziło przede wszystkim o brutalność, szaleństwo i zawrotną szybkość. My Dying Bride, podobnie jak wcześniej Paradise Lost, mieli odwagę złamać te żelazne zasady. "As the Flower Withers", mimo że nasiąknięty jest deathowymi pierwiastkami, nie daje się jednoznacznie zaliczyć do tego nurtu. Surowość, brutalność obłęd i growling ("Vast Choirs", "The Forever People") przenikają przez piekielne piękno, mroczny erotyzm, funeralny klimat ("Sear Me", "The Return of the Beautiful"). Same teksty zresztą znacznie odbiegają od "śmiercionośnej" konwencji. Nie ma w nich mowy o zabijaniu, przemocy i diabłach. Aaron więcej miejsca poświęca miłości, śmierci, religii. A całość (niezwykle rozbudowana, szczególnie "The Return of the Beautiful") oprawiona jest w poetyckie ramy. Ta muzyka przypomina litanię boleści, nieustanną mękę, przed którą nie ma ucieczki. Gniew i rozgoryczenie przeplatają się z pasją, łzami i erotyzmem. Takie też są utwory - pełne sprzecznych uczuć i przeciwieństw. "Brudny" podkład, szaleństwo i brutalność kontrastują z niepokojącymi melodiami, pięknem i magią. Ta muzyka to spektakl, natchniona poezja wpleciona w bolesne życie. Nie ma tu miejsca na radość i nadzieję. Jest tylko ból, mrok i piekło. Czasem jednak największy ból staje się największą rozkoszą. Tak właśnie jest w tym przypadku. Tragizm i cierpienie, to słodycz i ulga. Męka jest zbawieniem... Każdy z nas jest aktorem na deskach okrutnego życia. Religia zawodzi, miłość kiedyś umiera, śmierć czeka na pomyłkę dróg... Tylko te dźwięki pozwalają przetrwać...
Nie ma wątpliwości, że "As the Flower Withers" uczynił z My Dying Bride wyjątkowy zespół. Jedyny w swoim rodzaju, nieśmiertelny. Mimo upływu lat ta muzyka nadal poraża swą świeżością i szczerością. To prawda, kwiaty więdną, ale takie płyty jak ta nigdy.