- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "A Mortal Binding"
Pandemie, wojny, kryzysy, totalna digitalizacja kultury, zmiany klimatu, gradobicie i generalnie, a już w ogóle globalnie, tak bardzo przejebane... A mimo tego fataliści z My Dying Bride nie odpuszczają. Tak chciałoby się napisać przy okazji premiery "A Mortal Binding", dużej płyty nr 14 w ich za niedługo 35-letniej karierze. Chciałoby się, ale nie można, bo ledwie owa płyta zadebiutowała na rynku, to jej twórcy doszli, zdaje się, do wniosku, że nie towarzyszy jej wystarczająco doomowa atmosfera, i sami poderżnęli sobie promocyjne gardło... zawieszając działalność grupy.
Trochę szkoda, może nie masom, bo zespół My Dying Bride, mimo dużego wydawcy (uprzednio przez wieki Peaceville, obecnie Nuclear Blast), nigdy nie parał się graniem hitów, co z oddanych mu od wielu lat odbiorców czyni grono raczej elitarne, bardziej z powodu niezmiennie wysokiej jakości jego muzyki - z jednej strony odpornej na wszelkie idiotyczne trendy, z drugiej za każdym razem jednak trochę innej, bo konia z rzędem temu, kto wskaże dwie takie same pozycje w dyskografii grupy. Dupa może rozboleć jeszcze bardziej, bo "A Mortal Binding", paradoksalnie powstający w atmosferze totalnego zgrzytu w szeregach ekipy Andy'ego Craighana i Aarona Stainthorpe'a, jest chyba najlepszym, co zespół wydał od czasu premiery monumentalnej płyty "Songs of Darkness, Words of Light", o zgrozo - 20 lat temu. Tak, wiem, światek doomu mógł ponownie bardziej zakręcić się dookoła tematu Bride dzięki poprzedniemu, wielce udanemu krążkowi "The Ghost of Orion", ale nastroje, jak pamiętamy, skutecznie studził covid i związany z nim tymczasowy kryzys światowej branży muzycznej. W efekcie rzecz przeszła bez należytego echa, a i czy było na niej aż tak mnogo naprawdę wyrywających z butów kompozycji? Jak dla mnie - bez przesady.
Na przesadę i zachwyt za to spokojnie mogę sobie pozwolić tym razem - i to bez wyrzutów skorodowanego sumienia. Kiedy muzycy My Dying Bride opublikowali pierwszy singiel, "Thornwyck Hymn", już można było spekulować, jak zajebisty potencjał może mieć cały materiał. OK, brzmienie nie odbiega od tego, co zespół wypracował na poprzedniej płycie, ale klimat, melodie, skrzypce, a przede wszystkim narastające, prawdziwe emocje, to już nawiązanie do klasycznych momentów tego właśnie, maksymalnie zrozpaczonego i twórczo zestresowanego My Dying Bride z lat 90., kiedy to na podobnych motywach zdobywał szczyty popularności, będąc w szeregach brytyjskiej trójcy doom - gothic, wespół z Anathemą i Paradise Lost.
Potem Brytole zapuścili w eter "The 2nd of Three Bells", skonstruowany na planie znów klasycznego dla siebie dualizmu w typie ładna dziewczynka - brzydki chłopczyk, i kiedy po łagodnym wstępie Aaron plugawi sielankę swoim głębokim growlem (nadal jednym z najlepszych na scenie) rodem z "Turn Loose The Swans", domysły ustąpiły miejsca pewności, że tym razem będziemy mieć do czynienia z czymś więcej niż tylko z kolejną dobrą płytą. Warto było czekać, bo na "A Mortal Binding" każdy numer goni kolejny w sensie jakości, w dodatku napierając budowaniem napięcia i utrzymywaniem uwagi słuchacza w suspensowy wręcz sposób - od riffowego walca "Her Dominion", przez wspomniane single, aż do chyba najlepszej rzeczy na płycie - miażdżącego i dźwiękiem, i tekstem "The Apocalyptist". A potem koniec? Co to, to nie... No właśnie, jak to u Hitchcocka - po trzęsieniu ziemi nieznośne napięcie wciąż rośnie, aż do samego finału - "Crushed Embers", w którego 9 minutach muzycy My Dying Bride zmieścili chyba wszystkie wątki swojej przebogatej twórczości. Czy to wszystko jednak przesądzi o jakimś wymiernym sukcesie, prócz artystycznego?
Trudno powiedzieć, tym bardziej napisać, bo sam mam kłopot ze zlokalizowaniem celu dzisiejszego pokolenia słuchaczy. Żyjemy w epoce bardziej playlist i kawałków niż skupiania się na obcowaniu z całymi albumami. Takiemu trendowi zdaje się hołdować także spora rzesza twórców i zespołów. Pierdolnijmy ze trzy konkretne numery, bo reszty i tak nikt nie będzie miał czasu ani cierpliwości wysłuchać, więc ośmioma kolejnymi zapchamy te kilkadziesiąt minut i po sprawie. "A Mortal Binding" to pod tym względem na szczęście wciąż stara szkoła szanowania własnego dobrego imienia, czytaj: płyta do słuchania w całości, a nie po łebkach, do wielokrotnego powtarzania, której każdy kolejny odsłuch wnosi nowe wątki do muzycznej opowieści - fakt, uszytej jakby z tych samych skrawków, ale przy tym tworzących wciągającą jakość.
Mamy do czynienia z doom - gothic metalem. Na czym takie granie stoi, wie prawie każdy - na mozolnym ciągnięciu flaków, rozpaczliwych zawodzeń i melodii w numerach o czasie trwania kwadransu akademickiego. Mimo to nie ma mowy o ziewaniu, nawet przy zalecanej technice odbioru podobnych motywów, czyli po zmroku, w samotności i ze słuchawkami na uszach. Ilu jednak jest jeszcze zdecydowanych na to kontemplatorów? Jeżeli jesteś jednym z takich straceńców - "A Mortal Binding" jest dla Ciebie, jeżeli jesteś weteranem, i pamiętasz skąd i przez co do dzisiejszych czasów My Dying Bride doszedł, będziesz zadowolony, a jeżeli jak ja jesteś die hardem tej formacji - będziesz miał wzwód. Miejsce reszty... jest na zewnątrz. Doskonały album, niestety ogłoszony przez samych zainteresowanych epilogiem dotychczasowej dzialalności.
jeszcze do tego
Catherdral - Forest of Equilibrium
Anathema - Serenades
Paradise Lost - Gothic
Katatonia - Brave Murder Day
no i oczywiście ci od których się zaczęło czyli
Candlemass - Epicus Doomicus Metallicus
a jako prolog punkt wyjścia (ale to się tyczy wszystkich stylów ciężkiej muzyki) czyli debiut Black Sabbath
i mamy doom w pigułce
PS.: I setki dobrych recenzji z okazji urodzin;)!