- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: My Dying Bride "A Map of All Our Failures"
Heh, "Mapa Wszystkich Naszych Porażek" - ci to mają tupet. Nie wiem jak wy drodzy czytelnicy, ale akurat w przepastnej niczym obszar Chińskiej Republiki Ludowej dyskografii My Dying Bride zbyt wielu wpadek nie odnotowuję. Oczywiście wielu się żachnie: gdzie obecne Zgony Panny Młodej, a gdzie "Turn Loose The Swansy", "As The Flowers Withersy" czy inne "Angele And Dark Rivery"? No właśnie - nigdzie. Jak już kiedyś wspominałem, na własny użytek odkreśliłem sobie ich dokonania grubą krechą, gdzieś na wysokości bridowego renesansu pamiętnej "The Light At The End Of The World" i tego twardo się trzymam, przyjmując na klatę kolejne tragiczne zawodzenia Brytoli. To wciąż jest My Dying Bride w swoim charakterystycznym stylu, ale jakby pełniejszy, poniesiony nieco dalej, śmiem twierdzić, że nawet bardziej przystępny, ale czy gorszy? Jak dla mnie na pewno nie.
Już przy okazji bardzo dobrej "For Lies I Sire" (2009) zarówno wydawca, jak i fani popełnili oczywisty błąd, stwierdzając że jeśli zespół wraca do partii skrzypiec, to już lezie na całego w kierunku swoich korzeni. Owszem skrzypce były, ale trudno powiedzieć, że cała płyta jakoś nachalnie nawiązywała do sławetnych tradycji swoich zamierzchłych poprzedniczek z tym właśnie instrumentem w tle. Jeżeli chodzi o "A Map Of All Our Failures", można by oględnie błądzić tak samo. To jednak gówno prawda. Najnowsza propozycja ekipy Andrew Craighana i Aarona Stainthorpe'a krąg swoich muzycznych odwołań zatacza wokół takich tytułów, jak "Songs Of Darkness, Words Of Light", "A Line Of Deathless Kings", "For Lies I Sire" i w pewnym promilu EP-ki "The Barghest O'Whitby", ze wskazaniem na dwa przedostatnie tytuły. Od pierwszego przesłuchania, bynajmniej, nie wyskakuję z tego powodu z butów, lubię bowiem deathmetalowe naleciałości, w jakie obfitowała pierwsza duża płyta Bride (słuchaj: "The Forever People", "Vast Choirs"), nie obraziłbym się też, gdyby znów przypierdolili, jak w momentach "Światła Na Końcu Świata" (słuchaj: "The Fever Sea"), na co mogłaby wskazywać ostatnia część suity ostatniego mini albumu (2011) - nic jednak z tego, a przynajmniej nie do końca.
Otwierający płytę "Kneel Till Doomsdey" rzeczywiście wart jest swej nazwy. Bicie dzwonów, wolne tempo, zawodzące, spowite krwawą mgłą gitary, skrzypce żywcem zgarnięte ze słynnej hitchckockowej sceny prysznicowej - przywodzą na myśl pielgrzymowanie na klęczkach po kamienistej golgocie ludzkiego żywota. Dodajmy do tego zawodzenia Aarona i niekontrolowany wybuch agresji w drugiej części kawałka i już leżymy... w świeżym grobie ma się rozumieć. Zaraz jednak nadchodzi zwrot akcji w postaci "The Poorest Waltz", przywodzący na myśl "I Cannot Be Loved" czy "L'Amour De Truit" z "A Line Of Deathless Kings". Przepiękne melodie, uwodzące gitary, łagodny, melancholijny głos Stainthorpe'a, minimalistyczne użycie gitary akustycznej - skutecznie odkrywają romantyczny wymiar cierpienia, przy okazji czyniąc z tej niezwykłej pieśni przebój dużej wartości. I to właśnie ten punkt rozkładu jazdy "A Map Of All Failures" jest dla mnie faktycznym wyznacznikiem wartości płyty. Choć w dalszej części nie brak bardziej psychotycznych, wręcz obskurnych zrywów, jak ten w dajmy na to "A Tapestry Scorned" - w którym obraz szalejącego umysłu łączy się z krwawiącym z rozpaczy sercem - to jednak takie numery, jak nadchodzący duet "Like A Perpetual Funeral" i "A Map Of All Failures" lub kończący dzieło "Abandoned As Christ" - w znacznej mierze wyciszone, rozbujane pojedynczymi gitarowymi melodiami i melorecytacjami, miejscami wręcz wyrzutami Aarona skierowanymi w niebiosa - sięgają samego dna podświadomości, obnażając to, co we wrażliwym słuchaczu najbardziej osobiste, kruche, ukryte, wręcz zaryzykuję stwierdzenie "na co dzień niewyrażalne". Szczególnie nagranie tytułowe stawia włosy do pionu i każe w myślach stwierdzić - o tak, też to tak widzę, też to tak czuję. Istna maestria duchowa.
Rozbieranie poszczególnych pieśni My Dying Bride na czynniki pierwsze mija się moim zdaniem z celem, każdy kto kojarzy tę kapelę wie bowiem, co w jej muzyce jest najważniejsze. Emocje i uczucia. Tych zaś na "A Map Of All Our Failures" z pewnością nie brakuje. Choć na każdej płycie grupy przybierały one inne natężenia i formy wyrazu, dryfując swobodnie od wściekłości, rozpaczliwej agresji, po romantyzm i śmiertelną bierność i wyciszenie, niezmiennie jednak towarzyszyła im szczerość i zaangażowanie. Skoro więc przy wymiarze duchowym muzyki jesteśmy, opiszę to może tak. Słuchając tej płyty, jednocześnie jakby czyniąc się nawet nie tyle jej adresatem, co może bardziej wchodząc w rolę głównego bohatera tej opowieści - nie wiję się w szaleństwie uderzając bezskutecznie w wieko przysypywanej z wolna tragediami trumny życia, a raczej leżę nagi na obsypanej pierwszym wilgotnym śniegiem trawie. Jestem pogodzony ze swoim tragicznym losem. Choć moje serce jeszcze bije, to powoli oddaję się objęciom nieuchronnego. Nie chcę z tym walczyć, po prostu poddaję się, choć gdzieś tam w głębi, ledwo słyszalnie rozchodzi się echo minionych namiętności.
To pojechałem. Na koniec tylko dodam, że warto zdobyć rozszerzoną wersję płyty z dodatkowym kawałkiem "My Faults Are Your Reward" i dokumentalne DVD dopełniającymi obraz "A Map Of All Failures" - ale to rzecz dla fanów stricte. Reasumując - wielce udana propozycja My Dying Bride. Czy coś bym zmienił? Może nie do końca zgadzam się z koncepcją brzmieniową krążka, który nabrałby jeszcze bardziej na wyrazistości nosząc skazę pewnej zamierzonej niechlujności, jaką prezentował "The Barghest O'Whitby" - wszystkiego jednak mieć nie można.
Na minus tej płyty ( i wcześniejszych też) jest D-Drum. Gitary,skrzypce, wokal brzmią fantastycznie ale dlaczego to takiej muzyki, czesto mocno akustycznej nie można dobrze nagrać akustycznych garów! Jak słyszę triggery na stopach które wcale nie wybrzmiewają to mi sie serce kraja. Weźcie panowie w pizdu wyrzućcie te komputery ze studia!:D