- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Mustasch "RatSafari"
Nie ukrywam, że debiutancki krążek szwedzkiego Mustasch, wydany w 2003 roku "Above All", uważam za jedną z najlepszych płyt rockowych ostatnich lat. Odnalazłem na niej dokładnie to, co w tym gatunku najbardziej mnie pociąga: ciężkie "sabbathowskie" riffy (circa "Sabbath Bloody Sabbath"), niesamowitą energię wczesnych nagrań AC/DC, naturalną przebojowość Monster Magnet, sączące się do podświadomości z płyt Danziga zło i kapitalny, brzmiący niczym żywe srebro głos, którego nie powstydziłby się sam Ian Astbury z The Cult. W rzeczy samej Szwedzi nic nowego na tym krążku nie wymyślili, nagrali płytę bardzo wtórną, rzec by można monotonną, ale zrobili to w tak genialny sposób, że do dziś padam przed "Above All" na kolana i w ślepym zachwycie walę łbem w przycisk "repeat" w odtwarzaczu.
"RatSafari" jawi się wobec debiutu jako płyta dużo bardziej dojrzała, przemyślana, przede wszystkim zaś - zróżnicowana. Okazuje się jednak, że nie zawsze to wszystko musi stanowić o sile nagrania, a w tym konkretnym przypadku parafrazowanie - fakt faktem wyborne - stylu Danziga (utwór tytułowy), Ozzy'ego Osbourne'a ("The Deadringer") czy Black Sabbath z okresu współpracy z R.J. Dio niekoniecznie działa na korzyść Szwedów. Nie oznacza to bynajmniej, że jest to płyta słaba, przecież "Stinger Citizen", genialne "Black City", "Unsafe at any Speed", "Alpha Male" czy "Monday Warrior" to kawałki co najmniej równie udane jak te z "Above All", jeśli nawet nie lepsze. Mustasch wydaje się zresztą być jednym z tych zespołów, które nigdy nie zejdą poniżej pewnego, bardzo wysokiego i dla zdecydowanej większości kapel nieosiągalnego, poziomu. Jeśli poparty on jest rewelacyjnym brzmieniem lampowych wzmacniaczy, tym elektryzującym kopem w tyłek, który daje "RatSafari", to po odpowiednim zaprogramowaniu odtwarzania, nie pozostaje nic innego jak rymsnąć na podłogę i śliniąc się z zadowolenia błagać o więcej (nie zapominając o tłuczeniu łbem w "repeat").
Mówi się, że trzecia płyta jest cezurą dla każdego zespołu. Jeśli Mustasch utrzyma obrany kurs i zrezygnuje z wycieczek w stronę heavy metalu, to już boję się i o łepetynę, i o ten cholerny przycisk.
Materiały dotyczące zespołu
- Mustasch