- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Mustasch "Powerhouse"
Od dawna wiadomo, o co chodzi w rock n rollu - alkohol, narkotyki i kobiety. Każdy o tym wie i nikt nigdy inaczej nie sądził. Dlatego też ostatnia płyta Szwedów (którzy nota bene z każdą nową kapelą rodzącą się w tym gatunku, udowadniają iż potrafią grać taką muzykę lepiej nawet od samych Amerykanów) przesycona jest każdym z tych podstawowych w rocku atutów i to na granicy namacalności. Muzyka którą Mustasch prezentuje na "Powerhouse" nie odbiega właściwie niczym szczególnym od ich poprzednich wydawnictw - jest tak samo świetna. Idealnie nadaje się do picia, tańczenia, czy co tam kto jeszcze lubi. Rock'n'roll wyziera tutaj wręcz z każdego riffu. Mocarne, idealne na koncerty "Haunted By Myself", zaraz potem spokojniejsze, grane w średnim tempie "Accident Black Spot". Dalej skoczne i proste "Dogwash" i "Turn It Down", Mustasch ani na chwilę nie opuszczają poprzeczki. Moją uwagę najbardziej przykuł ostatni numer - utrzymany w czysto sabbathowskim klimacie, w ramach czego wokalista wysila się na upodobnienie swego głosu do R.J. Dio i wychodzi mu to całkiem porządnie.
"Powerhouse" to niewątpliwa gratka dla wszystkich fanów stonera jak i w ogóle wielbicieli rockowego grania. Brzmienie gitar, mimo że pełne i mocne, przypomina lata '70, co niektórym może się podoba a inni mogą uznać to za wadę, jednak mnie odpowiada. Proste riffy i nieskomplikowane kompozycje łatwo wpadają w ucho lecz trudno się ich potem z głowy pozbyć.
Materiały dotyczące zespołu
- Mustasch