- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Murderdolls "Beyond the Valley of the Murderdolls"
Sierpień 2002 roku przyniósł debiutanckie albumy dwóch kapel, które wypłynęły dzięki obecności członków Slipknota w ich składach. Oba zespoły podpisały kontrakty z Roadrunner Records, a ich nazwy to Stone Sour i Murderdolls. Drugi z nich personalnie powiązany był też ze Static-X, co czyniło go zjawiskiem o cechach zarówno projektu pobocznego, jak i supergrupy, a w teledysku do singla "Dead in Hollywood" wsparł go będący w tym czasie na topie Marilyn Manson. "Beyond the Valley of the Murderdolls" budził zainteresowanie na fali popularności każdego z wymienionych wykonawców i miał szansę wykreować nową gwiazdę.
Analiza książeczki każe nazwać ten kwintet duetem. Owszem, na liście jest pięciu muzyków: Wednesday 13 jako główny wokalista, Joey i Tripp jako gitarzyści rytmiczni i prowadzący oraz wokaliści wspierający, Eric jako basista i Ben jako perkusista. Tyle samo osób widać na zdjęciach, w tym na okładce. Dalsze notki podają jednak wprost, że wszystkie partie gitarowe, basowe i perkusyjne wykonał Joey Jordison. Bębniarz Slipknota i Wednesday 13 opisani są też jako autorzy całego materiału. Eric i Ben praktycznie w ogóle się więc nie liczą, a Tripp Eisen ze Static-X ma nad nimi tylko taką przewagę, że wydrukowano jego podziękowania.
Czym się w takim razie we wspólnym projekcie popisali ceniony już Joey Jordison i mniej znany Wednesday 13? Niestety niczym oryginalnym ani wybitnym. Piosenkowy horror punk z domieszką metalu prezentowany przez Murderdolls to materiał na poziomie nie światowym, jak sugerowałoby zaangażowanie paru znanych muzyków i dużej wytwórni, lecz niezłej kapelki grywającej w małych klubach, stale dla tej samej publiczności, rzadko poza swoim miastem. Pierwsze trzy utwory można jeszcze uznać za obiecujące, chociaż dwuminutowy "Twist My Sister" niepokoi już przesadną prostotą. Wyraźnie słabiej robi się w "Love at First Fright". Im bliżej skate punka, do tego dość przeciętnego, tym bardziej twórczość Murderdolls zdaje się kierowana przede wszystkim do powierzchownie zbuntowanej młodzieży. Po dziewięciu z piętnastu utworów album już głównie nuży, a końcowy "Motherfucker, I Don't Care" nie jest wielkim finiszem, mimo że takim próbuje być. Na szczęście w ciągu trzech kwadransów zdarzają się odrobinę lepsze momenty, jak "Dead in Hollywood", cięższy "People Hate Me" czy zadziorny "Let's Go to War". Stosunkowo pomysłowo wypada "Die My Bride" z dzwonami w pierwszej zwrotce i z intrem i outrem w postaci fragmentu "Marsza weselnego" Wagnera. Z tego rodzaju sampli na "Beyond the Valley of the Murderdolls" pojawił się jeszcze jeden - album zaczyna się od "Eine kleine Nachtmusik" Mozarta. Trudno jest jednoznacznie określić, jak się te urywki mają do reszty muzyki: bardziej kontrastują z rockowym instrumentarium czy wpasowują się w mimo wszystko ogólnie wesoły charakter kompozycji. W końcu Murderdolls nie unika melodyjności i dba o nacechowanie nią wykonywanego przez siebie punk rocka, czego przykładami są "Love at First Fright", "Grave Robbing U.S.A." i "She Was a Teenage Zombie". Szkoda, że efekt końcowy brzmi tak banalnie i jednostajnie.
Na tym można by zakończyć recenzję, gdyby nie ciekawy i chyba zbyt często pomijany fakt, że "Beyond the Valley of the Murderdolls" to praktycznie album z coverami. Prawie wszystkie utwory pochodzą z repertuarów nieistniejących już grup, których wokalistą był Wednesday 13: głównie Frankenstein Drag Queens from Planet 13 i w znacznie mniejszym stopniu Maniac Spider Trash. Dotyczy to nawet singlowego "Dead in Hollywood", pierwotnie zatytułowanego "Hooray for Horrorwood". Z paroma wyjątkami, przeróbki nie są niestety twórcze i główne różnice polegają na tym, że nagrania w większości - ale nie zawsze - mają lepsze brzmienie niż na źródłowych albumach. Co do kompozycji, członkowie Murderdolls czasami dodali solówkę, zmienili intro lub outro, zmodyfikowali tekst, ale rzadko wysilali się bardziej - w dużym stopniu to po prostu powtórka nuta w nutę dzieł starszych zespołów, nawet z tymi samymi samplami. Głos wokalisty w oczywisty sposób decyduje o tym, że określenie "podobieństwo" jest w tym przypadku za słabe. Murderdolls mógłby się równie dobrze przemianować na Frankenstein Drag Queens from Planet 13. Dodatkowo rodzi się pytanie, czy na pewno należy patrzeć na zespół jako na duet, bo wychodzi na to, że Joey Jordison miał w tworzenie materiału znacznie mniejszy wkład, niż pierwotnie można by przypuszczać.
Debiutancki album Murderdolls nie jest pracą poważną. Z poziomem rozrywki niestety też nie jest na nim dobrze. Można przyjąć, że członkowie grupy chcieli się bawić, ale szkoda, że bardziej ze sobą nawzajem, niż ze słuchaczami. W efekcie "Beyond the Valley of the Murderdolls" lepiej jest odebrać tylko jako zachętę do zapoznania się z albumami Frankenstein Drag Queens from Planet 13, bynajmniej nie jako wybór najlepszych utworów zespołu.