zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku poniedziałek, 25 listopada 2024

recenzja: Motorhead "Snake Bite Love"

21.05.2013  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Snake Bite Love"
Utwory: Love For Sale; Dogs Of War; Snake Bite Love; Assassin; Take The Blame; Dead And Gone; Night Side; Don't Lie To Me; Joy Of Labour; Desperate For You; Better Off Dead
Wykonawcy: Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa; Phil Campbell - gitara; Mikkey Dee - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: SPV Records, Steamhammer
Premiera: 1998
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Tak sobie słuchałem wczoraj Overkill i w sumie stwierdzam, że kawał fajnego hałasu robią ci thrashmetalowcy. Ale nie o tym mam pisać, tylko o najnowszej płycie Motorhead - tzn. najnowszej w 1998 roku. Wydana została dokładnie 10 marca na kontynentach europejskim i amerykańskim, trochę dłużej musieli czekać na nią Japończycy, bo tamtejszy dystrybutor, Victor, udostępnił ją pierwszego dnia wiosny. W tym samym roku ukazało się także wydanie promocyjne albumu "Snake Bite Love", na którym dwa ostatnie utwory zostały inaczej zatytułowane niż w wersji oryginalnej, a mianowicie "Dead Or Alive" i "Screamer". W roli singla promującego nowe wydawnictwo CMC International wypuścił tzw. promo CD z kawałkami "Love For Sale" i "Take The Blame".

Proces nagrywania przebiegał podobnie, jak poprzednim razem. Po raz czwarty z rzędu za sterami produkcyjnymi zasiadł Howard Benson, nagrywaniem ścieżek i miksem zajął się Mark Dearnley. Studio, które wynajęto do tego celu, zwało się "The Valley", lecz - jak wspomina Lemmy - nagrywanie odbywało się gdzie popadnie, kawałek po kawałku. Interesami grupy wciąż interesował się niezawodny Todd Singerman. No i okładka. Wysmarował ją utalentowany pan Joe. Joe Petagno. Przedstawia ona Snaggletootha w zupełnie nowym wcieleniu - jako monstrualnego węża. Po raz pierwszy nazwa kapeli nie została wygięta w charakterystyczny łuk, a rozpisana równiutko z góry na dół. Obrazek nie należy do najbardziej udanych dzieł urodzonego w Portland grafika, ale z pewnością jest motorheadowy. Za to fajnie wygląda tył opakowania, szczególnie centralnie umieszczone czarno-białe zdjęcie roześmianych facetów, które pstryknął Glenn Laferman.

Płyta z wężem na okładce jest chyba najsłabiej obecna w świadomości fanów, zaraz po "Rock'N'Roll" i "Another Perfect Day" (choć ostatnio ta druga zyskuje chyba w notowaniach). Co spowodowało taki stan rzeczy? Może to, że "Snake Bite Love" nie jest tak ani eksperymentalny jak "1916", ani tak mroczny jak "March Or Die", ani tak szybki jak "Bastards", ani tak mocarny jak "Sacrifice", ani tak przebojowy jak "Overnight Sensation". Czy zatem ma on jakieś zalety? Jeśli ocena się płytę na 7, to chyba musi coś w sobie mieć. Postaram się to odkryć lub raczej unaocznić. Zacznijmy słuchanie.

Na początek dość nietypowo dostajemy długi utwór, chyba najdłuższy od czasu "Overkill". "Love For Sale" trwa cztery minuty i pięćdziesiąt dwie sekundy, lecz od razu po wciśnięciu klawisza z trójkątem wiemy, że to prawdziwy Motorhead. Jest więc motorycznie, głośno, "lemmowo" (jeśli idzie o wokal). Dopiero w refrenie robi się mniej krzykliwie, za to bardziej melodyjnie. Temat utworu motorheadowy: niedawno Lemmy śpiewał na "Overnight Sensation", że miłości nie da się kupić za szmal, a tu proszę - miłość na sprzedaż. Można sądzić, że Lemmy nie przywiązuje wagi do tego, o czym śpiewa, ale tak nie jest. Jego teksty mają przeważnie, pod cienką powłoczką metafor, szczerą prawdę do przekazania. A niekonsekwencje? Lemmy jest bystrym obserwatorem spraw codziennych, międzyludzkich relacji i tak, jak w życiu często dochodzi do paradoksów, tak też odbija się to w słowach wymyślanych przez lidera Motorhead. Zresztą tym razem, co sam przyznał w swej autobiografii, teksty powstawały "na kolanie".

"Dogs Of War" mógłby się znaleźć na "Sacrifice", bo odnajdziemy w nim ten sam dołujący klimat, jak np. w "Order / Fade To Black". Jest też w warstwie muzycznej sporo mocarnych zagrywek tak charakterystycznych dla płyty z 1995 roku. Nawet tekst oparty został (jak w tamtym kawałku) na tym samym pomyśle, gdyż Lemmego wspomaga wokalnie Campbell, który dokrzykuje słowa, które we wkładce umieszczono w nawiasach. Utwór tytułowy to najbardziej jajcarska rzecz, jaka wyszła spod palców Kilmistera i spółki. Muzycznie jest ok., ale tekst może obrazić wszystkich, którzy szukają w muzyce wzniosłych tematów, poważnych tekstów. Lemmy śpiewa o chorobliwej namiętności do gadów, szczególnie tych pełzających; nie interesują go żadne lwy, termity, małpy, żuki i pszczoły - interesują go anakondy, węże boa, kobry, które "ścisną cię aż się sprasujesz" albo "ukąszą cię prosto w dupę". Bardzo fajnie, że wokalista pomyślał o specjalnej ekspresji, która z grubsza polega na szybkim recytowaniu kolejnych wersów, ale po wyśpiewaniu każdego wersu Lemmy na chwilę zatrzymuje się, jakby chciał zobaczyć reakcję słuchacza. Jednocześnie stara się śpiewać nisko, co dotąd czynił jedynie w numerach mrocznych i "groźnych". Wywołuje to efekt komiczny i stanowi nową jakość w muzyce trio. Utwór powstawał w ten sposób, że kiedy Dee nagrywał bębny, Campbell podgrywał mu zupełnie inne akordy, następnie Phil uradził z Kilmisterem, że to wszystko się "nie klei" i zaproponował całkiem inne riffy. Wyszła zupełnie inna piosenka niż pierwotnie.

"Assassin" to przeciwieństwo poprzedniej kompozycji: jest tu bardziej posępnie i poważnie. O tym, że będzie serio przekonują pierwsze teksty tego pokręconego muzycznie utworu. Jeśli już go z czymś porównać - aczkolwiek to dalekie skojarzenie - to z "Sacrifice", zawiera ten sam perkusyjno - gitarowy łomot w nieco wolniejszej odsłonie, jak również bardziej jednostajny rytm. Jest coś hipnotyzującego w tym utworze, a robi się jeszcze ciekawiej, kiedy Lemmy zaczyna śpiewać swoim niskim "przesterowanym" głosem. Monotonny monolog przekształca się w refrenie ("Your years all dust, speak my name. Assassin, assassin, assassin, assassin") w coraz to bardziej narastającą histerycznie artykulację. Fenomenalną robotę odwalił tu Mikkey Dee, który dał prawdziwy pokaz swych umiejętności; kiedy na zegarze wyświetla się czas 3:07, wchodzi z solówką, której nigdy przedtem i już nigdy potem nie wypraktykował. Może brzmi to przesadnie, ale jest to jeden z najciekawszych artystycznie kawałków Motorhead, a przynajmniej jeden z najbardziej zapadających w pamięć.

"Take The Blame" - chyba najbardziej znana kompozycja z tego krążka, zastępujący hicior, którego nie udało się skomponować. "Take The Blame" to mocarne uderzenie, od samego początku wytapia się żelazny oręż do walki na arenach świata (o jego przydatności warto się przekonać puszczając sobie koncertówkę "Everything Louder Than Everyone Else"). Tytuł oznacza "wziąć odpowiedzialność", a tekst mówi o politykach, którzy są łgarzami, durniami, słowem - dwulicowymi świniami, które na pewno nie wiedzą, co oznacza być odpowiedzialnym. Bardzo twarde i surowe zwrotki kontrastują z melodyjnym refrenem - w środku następuje urozmaicający piosenkę passus zaczynający się od słów: "Politician swine..." oraz nietypowe solo, bo nagrane w konwencji jazzowej na organkach (niestety nie wiem, komu je zawdzięczamy). Ostatnie kilkadziesiąt sekund tego utworu zajmuje muzykowanie instrumentalne. "Dead And Gone" to półballada, która zaczyna się i rozwija na bardzo powolnym podkładzie gitarowo - basowym. W pierwszej minucie i trzydziestej siódmej sekundzie trwania utworu następuje srogie pierdnięcie basu i zaczyna się rock'n'roll z domieszką motorheadowego czadu i acetylenu. Od drugiej minuty i dwudziestej drugiej sekundy wracamy do tej powolnej, urokliwej ballady, stanowiącej hołd dla tych wszystkich, których Lemmy znał, a którzy poszli do nieba, nie wyłączając z tego kapel, które się rozleciały. Potem jeszcze jedno przyspieszenie, które do samego końca już będzie trwało. Kompozycja udana, ale w sumie bywały lepsze.

"Night Side" to mroczny walc, utwór, przy nagrywaniu którego inżynier dźwięku testował chyba gałki od tonów niskich i naprzemiennie wysokich, bo sound w tej piosence raz robi się jasny i wysoki, innym razem ciemny i niski. Po płycie "1916" nic już nie powinno dziwić, a jednak znów dostaliśmy coś, z czym zespół wcześniej się nie mierzył. Przed solówką szaleje Lemmy na basie, w trakcie jej trwania gitara Zooma opowiada legendę o możliwościach technicznych jej właściciela. Lemmy śpiewa tu nisko i chrapliwie. Utwór kończy się efektem grzmotu. Typowego rock'n'rolla dostajemy w następnym kawałku. Dlaczego on się nie nudzi, skoro rzeczy podobne słyszeliśmy na poprzednich krążkach (choćby "Don't Waste Your Time" z albumu "Sacrifice"), nie umiem wyjaśnić. Może to zasługa tego, że rock'n'roll nie może się znudzić? Może to zasługa specjalnego klimatu, który umie stworzyć Motorhead? Może to zasługa interesującego wyciszenia gitar w trzeciej minucie trwania kompozycji? Jakkolwiek by nie było, jeśli nawet nie jest to nowatorska kompozycja, to jednak broni się pewnością siebie.

Prawie 5 minut zajmuje przesłuchanie "Joy Of Labour", nieco mniej opisanie tego kawałka - jednego z ciekawszych, bo odnajdującego się w konwencji doomrockowej (?). Wlecze się powoli "Joy Of Labour", lecz jednocześnie - i to właśnie ta twarz rockowa - ma bardzo chwytliwe riffy w zanadrzu. W zanadrzu ma też Lemmy'ego, który śpiewa bardzo lirycznie, łagodnie i śpiewnie. Campbell popisuje się świetną techniką w części solowej. Wokalista wciela się tu w rolę nieboszczyka, którego parę dni wcześniej powiesili na szubienicy za - jak to określił w refrenie - radość z pracy w szeregach wojskowych na froncie, gdzie bynajmniej nie był harcerzem. Najkrótszy na płycie jest "Desperate For You", a jak najkrótszy, to z pewnością też intensywny w warstwie muzycznej. I tak rzeczywiście jest, choć uczciwie trzeba dodać, że ma on najmniej do zaoferowania słuchaczowi. Może nad solówką Zooma warto się pochylić, co uczyńcie we własnym zakresie. Równie drapieżny, hardrockowy jest "Better Off Dead", ale ten - w moim odczuciu - ma do odkrycia kilka istotnych zalet: grę Mikkeya na garach, dobry refren (Lemmy tak zajebiście wykrzykuje słowa "better off dead"), świetny tekst, nieco paranoidalny, o przyjaźni z inwalidą, któremu podmiot liryczny usiłuje wyperswadować myślenie o śmierci.

Jako nietypowy na płycie "Snake Bite Love" wskażemy utwór "Dead And Gone", bo mimo wszystko ballada w wykonaniu Motorhead wciąż brzmi zaskakująco, jako groźny potraktujemy "Assassin".

Ze wspomnień Lemmy'ego warto przytoczyć taki oto passus: "Mamy z nim (albumem - przyp. autora) tylko jeden problem - Mikkey nienawidzi tytułu. Jako że jest homofobem, wydaje mu się, że to zbyt pedalsko brzmi. Zadzwonił do mnie ze Szwecji. 'Nie podoba mi się ta miłość w tytule! Nie chcę żadnej miłości. Nie może być samo Ukąszenie węża albo coś w tym rodzaju?' - mówi. 'Mikkey, odpierdol się!' - ja na to. 'Odwala ci, czy co?' Ale za jakiś czas znów zadzwonił. 'Cześć Lemmy, jeśli chodzi o ten tytuł...' - musiałem mu się dać wygadać" ("Biała Gorączka", Poznań 2007). Myślę, że z perspektywy czasu ludzie przywykli do okładki (bo w dniu premiery wielu narzekało na jej infantylność), nikt też nie powinien mieć problemów z tytułem "Snake Bite Love". Zwłaszcza, że sam album jest ciekawym punktem motorheadowej dyskografii.

Tak sobie słucham dzisiaj Motorhead i w sumie stwierdzam, że kawał fajnego hałasu robią ci rockandrollowcy. I Overkill nie byłby tak zajebistą kapelą, gdyby nie inspirował się Motorhead. Ale to już zupełnie inna kwestia.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Motorhead "Snake Bite Love"
Pupmciuś (gość, IP: 80.55.193.*), 2018-02-19 07:58:23 | odpowiedz | zgłoś
Świetna płyta. Dałbym jej 9. Przyznam że najmniej Motorheadowa bo duzo w niej wlnego walcowatego i bluesowego grania. A Assassin wymiata.
re: Motorhead "Snake Bite Love"
Cogumello
Cogumello (wyślij pw), 2013-05-23 04:53:29 | odpowiedz | zgłoś
Moja ulubiona płyta mam do niej wielki sentyment. Dzieki niej poznałem i pokochałem Motorhead. Snake Bite Love!!!
re: Motorhead "Snake Bite Love"
Leverek (gość, IP: 79.110.201.*), 2013-05-22 15:08:45 | odpowiedz | zgłoś
na organach w "Take The Blame" grał Howard Benson - producent krążka
re: Motorhead "Snake Bite Love"
Mikele (gość, IP: 192.168.7.*), 2013-05-23 12:54:02 | odpowiedz | zgłoś
Tak myślałem, ale ponieważ nic o tym we wkładce, to znak zapytania zrobiłem
re: Motorhead "Snake Bite Love"
rodolfo (wyślij pw), 2013-05-22 13:41:24 | odpowiedz | zgłoś
Zaskoczył mnie opis tekstu "Love For Sale". Tekst tego kawałka jest o wiagrze i podobnych specyfikach o cudownych właściwościach. Jakie tam niekonsekwencje wobec "Overnight Sensation"? Nawet w refrenie stoi: "I can't believe it's legal, to send it through the mail". Dziś reklamami afrodyzjaków bombardowane są nasze skrzynki mailowe, wtedy handel hulał jeszcze głównie przy wykorzystaniu poczty tradycyjnej.
A płyta jest mało ceniona z tego prostego powodu, że nie jest to jakaś petarda - jej miejsce jest w dolnej połówce dyskografii. Na następnej "We Are Motorhead" pół płyty to killery. Tutaj było słabiej.
re: Motorhead "Snake Bite Love"
Beerheadus (gość, IP: 83.7.221.*), 2013-05-21 21:45:58 | odpowiedz | zgłoś
Dzięki za recenzję :) Fajnie. Powyższa płyta przekonała mnie po czasie.Ale już teraz jest jedną z moich ulubionych.Take the blame uwielbiam ten wałek i kocham tekst. Pozdrawiam i naprawdę znów za to piję hahahaha! Pozdrawiam.Stone def forever!

Oceń płytę:

Aktualna ocena (78 głosów):

 
 
71%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki

Megadeth "Super Collider"
- autor: Megakruk

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?