zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Motorhead "Sacrifice"

6.12.2012  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Sacrifice"
Utwory: Sacrifice; Sex & Death; Over Your Shoulder; War For War; Order / Fade To Black; Dog-Face Boy; All Gone To Hell; Make'em Blind; Don't Waste Your Time; In Another Time; Out Of The Sun
Wykonawcy: Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa; Michael "Wurzel" Burston - gitara; Phil "The Zoomster" Campbell - gitara; Mikkey Dee - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: SPV Records, Steamhammer
Premiera: 1995
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Motorheadzi wrócili tym albumem do swych standardowych długości - 36:47. Nagrali znów płytę inną od dotychczasowych, bardziej mroczną. Dla jednych będzie ona niestrawna z powodu niejednorodności materiału, dla innych będzie to jej zaletą.

Ale opisu tej płyty nie można zacząć inaczej jak od książeczki, a właściwie od jej okładki i kolejnego epokowego działa mistrza Petagno. Pod względem artystycznym jest to rzecz wybitna - fajerwerk na cześć 20-lecia istnienia kapeli, petarda dla wrażliwych na brzydotę (Umberto Eco powinien był pamiętać o niej, pisząc historię owej kategorii estetycznej), erupcja samorodnego talentu. Kolejne wcielenie Snaggletootha, który tym razem zstąpił do piekieł, gdzie wziął w jasyr wszystkie demony i diabły, samą śmierć, która gdzieś tam przelatuje, ciągnąc za sobą nowe dusze oraz potępieńców pracujących przy budowie autostrady A1. Całość została utrzymana w tonacji czarnej i czerwonej, u dołu kilkadziesiąt nagrobków, z prawej - pomnik jakiegoś demona, z lewej - proporce powiewające na wietrze, w górze - ledwie widoczne słońce. Ale mnogość szczegółów, precyzja wykonania malowidła, hipnotyzująca wizja czynią z tej okładki arcydzieło skończone. Uważni na pewno dostrzegli parę genitaliów w paszczy Szablozębego: język to kutal, a gardło to pipa (by tak obrazowo zakończyć wywód).

Sama książeczka nawiązywała formą do tej, jaka trafiła do albumu "March Or Die", czyli minimalistycznie, lecz porządnie. Na odwrocie karty tytułowej pojawiło się piękne zdjęcie - jedno z najlepszych w karierze, autorstwa Gene Kirklanda, ukazujące muzyków na tle Warpiga. Strony 3 i 4 zarezerwowane były na podziękowania, potem teksty wydrukowane na białym tle (wrócono do pomysłu, by przy każdym tytule oznaczyć osobę odpowiedzialną za solo), na ostatniej karcie recto i verso stopka redakcyjna i jeszcze zdjęcia (ale poważnie wyszedł Burston). W moim egzemplarzu w środku jest informacja o konkursie, w którym główną nagrodą był "Das Motormobil", czyli opel corsa z naklejonym logo zespołu na przedniej masce. Wystarczyło wtedy trafnie odpowiedzieć na pytanie: "What is Lemmy's favourite whiskey?". A może zostawmy to pytanie otwarte. No, kto wie, co tam Lemmy lubi sobie łyknąć? (Rozwiązanie konkursu przy okazji recenzji płyty "Overnight Sensations").

"Sacrifice" należy do ulubionych płyt Lemmy'ego, choć powstawała w trudnych warunkach. Motorhead związał się w tamtym czasie z wytwórnią CBH, nad przebiegiem nagrywania czuwała firma SPV, a w zasadzie jej oddział Steamhammer. Producentem był Howard Benson, ale w 1995 roku miał równoległy kontrakt w firmie Giant, dlatego de facto nad wszystkim czuwał inżynier dźwięku Ryan Dorn (zwany czwartym bliźniakiem). Sesja nagraniowa odbyła się w "Cherokee Studios" w Hollywood, a miks w "Aire LA Studios" w Glendale. Minimalny wkład w nagrywanie płyty wniósł Michael Burston, który... Zostawmy to na koniec.

"Sacrifice" to szczególny dla mnie utwór. W rankingu najlepszych utworów Motorhead wchodzi na podium, zajmując drugie miejsce, zaraz za "Killed By Death", a przed "Overkill". Ostatnie tak wyraziste i mocne otwarcie płyty mieliśmy na "Iron Fist". "Sacrifice" to utwór stricte metalowy - decyduje o tym przekaz słowny i dźwiękowy. Słowny, bo utwór opowiada o rzeczach właściwych dla stylistyki heavymetalowej: o podważaniu zaufania, perfidnych kłamstwach, złej miłości, mordujących dzieciach, destrukcyjnym cierpieniu i w końcu o tytułowym cierpieniu, tak znakomicie wykrzyczanym w refrenie; ale też wszystko zmieszane jest z takim mistycznym niedopowiedzeniem, bo wielu rzeczy sami musimy się domyślić. Nie rozjaśnia tych domysłów teledysk (kiedyś będzie okazja zająć się nim bliżej). Dźwiękowy, bo od początku do końca obserwujemy zagęszczenie riffów, potężną kawalkadę perkusyjną, opartą w swej głównej strukturze na podwójnej stopie, metaliczne, acz surowe brzmienie. "Sacrifice" już od pierwszej sekundy nie pozostawia złudzeń - tu nie będzie klimatycznych zwolnień, miłych refrenów, utartych schematów. Ruszają na całego, jak 747 prący do przodu, wytwarzający gigantyczny ciąg powietrza tuż za silnikami. Lemmy jako śpiewak jest tu w doskonałej formie - jego wokal znakomicie dopasowuje się do antymelodii. Nie spieszy się z przekazem, wersy w zwrotkach dzieli na równe odcinki, między którymi zostawia znaczącą pauzę. Dopiero refren, czyli słowo "sacrifice", zostaje wykrzyczane raz za razem z mocno zaznaczonym akcentem padającym na ostatnią sylabę. W środku jest kapitalne "przęsło" - perkusyjne solo Mikkey'a Dee łączy się z rytmiczną frazą poprzedzającą ostatnią część utworu. Jest to jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy na podest nie wchodzi gitarzysta. Mimo że w książeczce Campbell jest podany jako wykonawca solowy, to trudno tu uznać jego partię gitarową za tradycyjne solo. Pięknie jest też ten kawałek wykończony, ale nie wiem, jak to mam ubrać w słowa. Ej, weźcie sobie go włączcie i posłuchajcie!

"Sex & Death" to z kolei punkowy manifest o podkładzie muzycznym żywcem wyjętym z tradycji sceny irokezowej. Króciutki utwór wali w pysk intensywną warstwą muzyczną, bezkompromisowym tekstem, minimalistycznym solem gitarowym. Do najlepszych kawałków na płycie należy "Over Your Shoulder". Był on długo wykonywany na żywo, bo też sprawdza się doskonale w roli koncertowego kopniaka. Rozpoczyna go mroczny riff gitarowy, najpierw dość ślamazarny, potem niemal niezauważalnie przyspiesza i włączają się do gry pozostali muzycy. Podobnie, jak w "Sacrifice", także i tu Lemmy śpiewa nisko, chrapliwie, wstawiając znaczące pauzy między kolejne wersy. "Over Your Shoulder" jest jednak zdecydowanie wolniejszy od tamtego dzieła. Jego wielkim atutem jest to, że ma bardzo wyeksponowany główny riff, który - niemal to widzimy - "rozpycha się" na wszystkie strony. Rzecz opowiada o panicznym strachu, który człowiek odczuwa za sprawą nienazwanego zła. I znów można sobie dywagować, o czym mówią słowa - tak wiele jest tu niedomówień, tak wiele zaprzeczeń. Ja uważam, że Lemmy śpiewa o sektach, które zniewalają człowieka (w tym przypadku płci żeńskiej) bez reszty. Charakterystyczny sygnał od nadawcy zbiorowego (my), który ma przewagę nad jednostką (ty), zamyka się w słowach "łatwo być okrutnym, subtelnym trudna sprawa". Rzeczywiście w dzisiejszym świecie brak miejsca na subtelności, wszystko wydaje się być toporne, co rodzi obawy.

Niby z tej samej galaktyki nadciąga "War For War" - gdy utwór staje się coraz głośniejszy, słyszymy, że brzmienie, riffy, posępna atmosfera w bezpośredni sposób nawiązują do poprzedniej kompozycji. Tu również dominują średnie tempa, Lemmy śpiewa z podobną manierą, ale jest to jednak całkiem inny kawałek. Słychać to szczególnie w refrenach, które podsycają duszny klimat tego dzieła, gdy Lemmy sapiąc śpiewa słowa "war for war" w najniższy możliwy dla jego warunków wokalnych sposób. Ciekawe jest solo gitarowe, bo jeśli mnie słuch nie myli, to albo grają dwaj gitarzyści naraz, albo jednego z nich wspomaga jakiś syntezator lub coś. I jeszcze z tej samej bajki - utworów mrocznych i "groźnych" - "najgroźniejszy" jest "Order / Fade To Black". Powolne, acz mocarne riffy gitarowo-basowe stanowią wstęp do tego dzieła. Struktura utworu we wstępie i w zwrotkach(?) jest poszarpana, jakby wszystko się rwało. Linie wokalne naśladują to, co się dzieje w warstwie muzycznej; bardzo ciekawie ją zaaranżowano - oto pierwsza strofa:

"(Yes) Bad blood, (yes) black night, (My God, yes) all the world,
(Yes) Red mouth (yes) insane (yes, My God) Order,
(See) Firestorm (see) black death, (do you see) burning there,
(Yes) Red smile (yes) white noise, fade to black, nobody cares"
.

Słowa w nawiasach są wykrzyczane chóralnie, Lemmy dopowiada jadowicie wyrazy spoza nawiasów, przy czym wyraźnie po szóstej sylabie następuje średniówka; druga część tekstu pełni funkcję wykończeniową, dopełniającą metaforyczny sens słów z części pierwszej. Znak zapytania w nawiasie powyżej wyraża wątpliwość, czy można tu mówić o zwrotce. Skłaniałbym się raczej ku twierdzeniu, że albo piosenka zaczyna się od refrenu, albo nie ma tu w ogóle podziału na zwrotki i refreny, a tylko paralelne strofy. Części - nazwijmy je parzyste - mają (w odróżnieniu od nieparzystych) zupełnie inną rytmikę. Lemmy śpiewa zawarte w nich słowa jednym ciągiem, a struktura z poszarpanej wygładza się i dodatkowo znacznie przyspiesza. To jest bardzo ciekawy (modelowy) przykład drogi, którą obrał zespół po zasileniu w dwóch gitarzystów - ciągłe dążenie do poszerzania formuły, do drążenia nowych obszarów w ramach motorheadowej konwencji.

"Dog-Face Boy" zmienia radykalnie klimat; po serii kawałków o depresyjnym wydźwięku i budowie, przychodzi czas na ukazanie dobrze znanego rockandrollowego oblicza. "Dog-Face Boy" to dość skoczny utwór o szybko po sobie następujących riffach. Znajdziemy w nim nie tylko dobre muzyczne fluidy, ale też przyjemny refren, idealny do pośpiewania na koncertach (niestety, nigdy to chyba już nie nastąpi). Utwór ma autotematyczny przekaz - choć nie był on pisany z myślą o nim, to jednak opowiada - zdaniem wokalisty - o Philu Campbellu. Jeśli tak rzeczywiście zachowywał się gitarzysta, jak opowiada tekst, to mało to pochlebna laurka. Solo gitarowe wykombinował tu Wurzel, który na tej płycie zajmował się głównie obsługą wiosła rytmicznego. Chwilowy powrót do chropowatych brzmień za sprawą "All Gone To Hell". Znów dostajemy wyrazisty riff na początek, znów wokalista naśladuje w słowach melodię, znów nieszablonowy tekst, którego głównym składnikiem stylistycznym w zwrotkach są powtórzenia. A jednak to słowo "znów" nie oznacza "kolejny raz to samo", bo zdecydowanie nie dostajemy od zespołu tego samego. Utwór ma interesujące zakończenie: Lemmy śpiewa refren na tle wyciszanych stopniowo instrumentów i kończy dopiero, kiedy jest już zupełnie cicho. Ten znakomity efekt jest spotęgowany jakąś sztuczką realizatorską, bo wokal Lemmy'ego brzmi bardzo metalicznie w tych ostatnich sekundach.

Podobno w fazie nagrywania gotowe były trzy warianty tekstu do "Make'em Blind"; ostatecznie stanęło na tym, że piosenka mówi o świecie bez reguł, gdzie w karnawałowej rewolucji słudzy stają się panami, a "Pan Wojny to honorowy gość". Rozpoczynają go plemienne bębny, po których uruchamia się mocno tłumiony, acz ładnie riffujący bas. Początkowo Lemmy śpiewa tylko przy akompaniamencie perkusji, potem na tle dziwnie brzmiących instrumentów strunowych. Zdecydowanie utwór należy do popisowych fragmentów płyty, a głównym instrumentalistą jest Dee. Bardzo nieszablonowym podejściem do tematu jest też to, że po pierwszym refrenie na planie zostają tylko gitary, które ni to grają solo, ni to wloką się z jakąś niespokojną melodią. Lemmy wspomina w swej autobiografii, że przy tym kawałku sporo improwizowali, w pewnym momencie Phil za pierwszym podejściem zagrał doskonałą solówkę, która brzmiała, jakby była puszczona od tyłu. Dość niespotykane są też linie wokalne, które zaaranżował główny kompozytor i autor słów: pewne partie tekstu są powtarzane, ale nie jak echo, ani nie jak dwa razy zaśpiewane to samo, lecz jakby mantra - bezwiedne powtórzenie słów po przewodniku. Niezłe!

Rock and roll z pianinkiem i naprawdę skocznym motywem muzycznym rozlega się w utworze nr 9. To taki ukłon w stronę poprzedniej płyty, "Bastards", i utworu "Bad Woman". Najbardziej charakterystycznym ozdobnikiem muzycznym tego dzieła jest wokalne potęgowanie napięcia tuż przed refrenem, potem chwilowa pauza (która tak zajebiście rozdziela dwie partie piosenki), no i ów niezwykle melodyjny refren. Ciekawie kończy się ten kawałek: nagłym zatrzymaniem akcji, lecz jedna z gitar jakby spóźniła się z reakcją. Utwór zdecydowanie jest niedokończony - wystarczy spojrzeć na czas trwania - 2:32. "In Another Time" to również rock'n'roll, ale taki bardziej ociężały, z przyciężkimi gitarowymi riffami i wokalem tonącym w tym ciemnym sosie. Prosty pomysł został przekuty w nieźle zrealizowany utwór. Tekst dotyczy ironicznego pytania, czy potrafisz właściwie ocenić przeszłość, czy potrafisz wyzbyć się przekonania, że wszystko jest tylko snem. O ile do "Make'em Blind" powstały trzy warianty tekstu, to tu jeden zmienił autor nie do poznania tuż przed samym nagraniem ścieżki wokalnej. Ostatni na płycie kawałek należy do tej samej kategorii wagowej. Pierwsza zwrotka zabrzmiała, jak zagrana w innym pomieszczeniu lub przy zatrzaśniętych drzwiach. Brzmi głucho, jak niegdyś brzmiał utwór "Deaf Forever". Świeży dopływ tlenu doświadczamy od drugiej strofy: gitary brzmią soczyście, a wokal wyraźnie i mocno. Kompozycja ma znakomitą strukturę, okraszony został dwoma występami solistów: za pierwszą jazdę odpowiada Zoomster, a za drugą - Wurzel. No i tekst odsyła - jak i wszystkie na tym krążku - do jakiegoś nierealnego świata, gdzie wszystko, co martwe udaje wszystko, co żywe. Co do tekstów, "na 'Sacrifice' znalazło się miejsce na sporo nonsensu, na pewno więcej, niż na wcześniejszych płytach. Z tekstów naprawdę trudno cokolwiek wyczytać, ale ważne, że trzymają klimat. Szczególnie utwór tytułowy i 'Out Of The Sun'" ("Biała Gorączka", Poznań 2007).

Jako nietypowy na płycie "Sacrifice" wskażemy utwór "Make'em Blind", jako groźny - wskazaliśmy już wcześniej "Order / Fade To Black".

Po raz pierwszy chyba wydawnictwo Motorhead nie miało swojego singla. To znaczy w Stanach Zjednoczonych Hameryki firma CMC niby wypuściła promo CD z utworem "Sacrifice", ale w zasadzie nie wiem, co ponadto ów singiel zawierał, ani jak wygląda okładka do tego materiału.

Tuż po sesji nagraniowej z zespołu odszedł Wurzel. Trudno dociec po latach, jakie były tego przyczyny. Na moje, to facet walczył z depresją. Podczas posiedzeń na próbach nie włączał się w proces komponowania materiału, grał, gdy pozostali grali, przestawał, gdy pozostali przestawali. Całe dnie spędzał z żoną i psem, oskarżając przy okazji kumpli o to, że knują coś za jego plecami. Było to szczególnie przykre doświadczenie dla Kilmistera, który przez lata uważał Wurzela za swego najlepszego przyjaciela i numer dwa w zespole. Plotka głosi, że już po rozpadzie kapeli Burston przyszedł na koncert Motorhead w Brixton, stał całkiem z tyłu i przepłakał cały występ. Na moje też jego stan ducha po odejściu z Motorhead był jedną z przyczyn przedwczesnej śmierci na zawał 9 lipca 2011 roku. Ponoć był zawsze otwarty na różnych ludzi, brał udział w akcjach charytatywnych, wspomagał inne kapele swoim doświadczeniem itd. Być może była to tylko maska, którą zakładał, by zagłuszyć bóle egzystencjalne.

Wydanie tej płyty zbiegło się w czasie z kilkoma ważnymi wydarzeniami okołomuzycznymi: grupa świętowała 20. rocznicę istnienia, Lemmy'emu stuknęła pięćdziesiątka... Plotka głosi, że z tej okazji Lemmy zażyczył sobie do garderoby pięćdziesiąt gwiazdek porno: "Chyba nie trzeba wyjaśniać związków rock'n'rolla z seksem" - wyznał Lemmy w jednym z wywiadów dla polskiego czasopisma muzycznego. "To rzecz oczywista, wręcz pierwotna. Czy te wszystkie laski, które pchają mi się do wyra, zwróciłyby uwagę na takiego obleśnego starucha jak ja, gdyby nie rock'n'roll?". Pomijając plotki, Todd Singerman, menedżer grupy, zorganizował wielką balangę, na którą przyszło wielu znakomitych gości, w tym kolesie z Metalliki, którzy zagrali na żywo kilka klasycznych kompozycji Motorhead. I rzecz ważna dla Polaków, 18 października 1995 roku Motorhead po raz pierwszy zagrał na naszej ziemi. Koncert w Zabrzu, z tego co pamiętam, był słabo reklamowany, dlatego o tej imprezie dowiedziałem się po fakcie, przez co następny rok chodziłem struty. Bilet kosztował 195 000 zł lub 19,50 po denominacji. Jest fajna relacja z tego koncertu pod adresem motorhead.rockmetal.art.pl. Pisał do was Mikele "Bastard" Janicjusz. Stop.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Jedna z "przedniejszych" płyt...
yepitak (gość, IP: 78.8.186.*), 2012-12-07 14:51:58 | odpowiedz | zgłoś
...motorowerów.
MIstrzostwo :)
Domine (wyślij pw), 2012-12-06 17:57:27 | odpowiedz | zgłoś
Mikele jesteś mistrzem świata jeśli chodzi o ilość szczegółów, które zawierasz w swoich reckach :)

warto przebrnąć przez tyle tekstu, serio.
re: MIstrzostwo :)
Mikele (gość, IP: 83.21.11.*), 2012-12-06 21:54:18 | odpowiedz | zgłoś
To bardzo miłe, ale coraz częściej się zastanawiam, czy nie przeginam. Trochę wyważenia potrzeba, by nie zamęczać ludzi. A co gorsza już się szykuje relacja z koncertu Motorheadów. Niektórzy mogą zwymiotować...
re: MIstrzostwo :)
wac
wac (wyślij pw), 2012-12-08 18:40:36 | odpowiedz | zgłoś
skąąąąąądd ziom!!! :D:D
3
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (142 głosy):

 
 
78%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki

Led Zeppelin "IV"
- autor: Piotr Karasiński

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?