zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 21 grudnia 2024

recenzja: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"

6.03.2012  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Orgasmatron (reedycja)"
Utwory: Deaf Forever; Nothing Up My Sleeve; Ain't My Crime; Claw; Mean Machine; Built For Speed; Ridin' With The Driver; Doctor Rock; Orgasmatron; On The Road; Steal Your Face; Claw
Wykonawcy: Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa; Michael "Wurzel" Burston - gitara; Phil Campbell - gitara; Pete "Frank" Gill - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: GWR, Castle Communications
Premiera: 1997
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

1986 - to był dziwny rok. W Czarnobylu doszło do wybuchu w elektrowni jądrowej. Amerykańcy pokazali po raz pierwszy Kadafiemu, gdzie jego miejsce, bombardując Trypolis i Bengazi w odwecie za zamach na żołnierzy dokonany kilka tygodni wcześniej w berlińskiej dyskotece. Na mundialu w Meksyku Diego Maradona w ćwierćfinałowym meczu z Anglią strzelił dwie bramki, w tym jedną ręką. Do tego wszelkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały, że muzyka metalowa stanie się najpopularniejszym gatunkiem na globie. Metallica wydała słynną płytę "Master of Puppets", Slayer nie mniej słynną "Reign In Blood", Megadeth nie ustępującą im "Peace Sells... But Who's Buying?", Iron Maiden bili rekordy sprzedaży albumu "Somewhere In Time" (a do tego pamiętna trasa w Polsce), natomiast u nas Kat wypluł trzy szóstki. Niewielu jednak pamięta, że 9 sierpnia 1986 roku Motorhead w jakimś tam stopniu przyczynił się do koronacji metalu swoim dziewiątym oficjalnym krążkiem "Orgasmatron".

Nowy album wypadał całkiem dobrze w konfrontacji z klasycznymi dokonaniami grupy. Znalazło się na nim 9 premierowych kompozycji o łącznym czasie trwania 35 minut i 33 sekundy. Po odpaleniu płyty zaskoczenie: z głośników wyskakuje długaśny riff, któremu wtóruje perkusja. Ponadto z dźwiękiem coś nie tak - jest przytłumiony, a człowiek mimowolnie wtyka paluchy do uszu, by sprawdzić, kiedy ostatnio wydłubywał woskowinę. Okazuje się, że tak ma być. Rzut oka na tytuł piosenki - "Deaf Forever" ("Głuchy na wieki") - i wszystko jasne: celowy zabieg. Ale najpiękniejsze jest to, że znów dostajemy klasyczny numer Motorhead, lecz w nowej odsłonie. Tu nie ma miejsca na odkrywanie nowych konstelacji, tu liczy się zabawa sprawdzoną formułą. Tym samym jest to jeden z najciekawszych songów, jakie opatrzono nalepką "Motorhead". Ekscytująco rysuje się nie tylko warstwa muzyczna, ale i słowna. Tekst jest śpiewany w takim układzie: "Stoneface dog" (linia opadająca, po czym chóralne coś na kształt "Argh!"), "swirling fog" (jak wyżej), "gates open on the dark, dark night" (końcowy fragment mocno "podkręcony" ku górze). Wszystkie wyrazy przed średniówką (6 + tu różne długości metryczne) są rymowane, po czym następuje rym parzysty w klauzuli. Refren jest świetny, ale jak go opisać? E, tam... zacytujmy go: "Sword and shield, bone and steel, rictus grin / Deaf forever to the battles din".

W "Nothing Up My Sleeve" mamy początek nawiązujący wprost do "Ace Of Spades", czyli dudniący bas, a w chwilę potem mocne wejście perkusji. Można by go uznać za odrzut z sesji do tamtej klasycznej płyty, gdyby nie solo gitarowe, a właściwie dwa sola. Miłośników trzyosobowego składu zafascynuje też z pewnością "Ain't My Crime". Niby jest szybko, ale w takiej archaicznej formie, niby jest hałaśliwie, ale bez rozwiercania czachy. Kapitalna jest ta muza, a i refren dłuższy niż zwykle. A jaki melodyjny przy tym! "Claw" z kolei czerpie z rozwiązań opatentowanych na "No Remorse". To taki trzeci bliźniak utworów "Snaggletooth" i "Locomotive". Najpierw słyszymy perkusyjny tętent, a potem ("widzimy") gitary i bas galopujące we wspólnym zaprzęgu. Trudno tu mówić o klasycznym układzie "zwrotka - refren - zwrotka - refren", do jakich nas przyzwyczaili obywatele Wielkiej Brytanii; jest tu wszakże refren muzyczny, ale nie tekstowy. Istotne jest tu wyrażenie "the claw" (pazur) śpiewane wielokrotnie i z coraz wyższą intonacją. A w zakończeniu utworu dostajemy bezapelacyjnie wyrecytowane po trzykroć "You know just what the claw is for", za każdym razem "poganiane" przez perkusję naśladującą przejeżdżający skład towarowy. Podsumowuje zaś to Lemmy a'capella swoim szorstkim jak pumeks głosem, wołając: "I know what my claw is for".

Typowy szybki wymiatacz kryje się pod tytułem "Mean Machine". Lemmy i jego zespół dają tu popis rzetelnego motorheadowego łojenia, ale refren, obecny tylko przy pierwszych dwóch zwrotkach, znów zapowiada pewne zmiany w stosunku do tego, co było. Motorhead nie chce jednak być przewidywalny, Motorhead nie chce szorować strun bez ambicji. Jakby na potwierdzenie tych słów dostajemy "Built For Speed", mocno nacechowany autobiograficznym liryzmem. Świetny tekst, dotyczący odpowiedzialności za pielęgnowanie rock'n'rolla, poparty zostaje takim wyznaniem: "I was born to rock'n'roll, everything I need, I was born with the hammer down, I was built for speed". Tak jest, Lemmy jest zbudowany dla szybkości. Ciekawie brzmią tu solówki - jedna blisko i soczyście, druga jakby w oddali; pojedynek gigantów na przeciwległych górach... Ten świetny numer nie bez powodu ciągnie się jeszcze jakiś czas po ostatniej zwrotce - szkoda, gdyby zatracono to rockowe kołysanie. Na grubej łupinie metalowej pędzi "Ridin' With The Driver" - mocny numer, chyba najbardziej bezkompromisowy na płycie, opowiadający o doznaniach pasażera śmiercionośnego wozu, któremu niestraszni są nawet mityczni bogowie i demony. Spontaniczny i wesoły jest "Doctor Rock" - numer, który doskonale pasuje na otwarcie płyty (nie wiem, czemu tak się nie stało na "Orgasmatronie"), jak i na początek koncertu. Swój występ w "Stodole" 13 czerwca 2006 roku Motorheadzi rozpoczęli właśnie od tego utworu, co wyrwało niemalże klub z sandałów. Lemmy zaczyna tu śpiewać równocześnie z pierwszymi taktami muzycznej zawieruchy. W kategorii "najbardziej melodyjne utwory" rockowy doktor mógł stanąć w szranki z "America", wypieszczonym na "Iron Fist". Ma on jednak tę magiczną siłę, której zabrakło tamtemu utworowi.

Legendarny "Orgasmatron" to zupełne przeciwieństwo "Doctor Rock" - tu wszystko jest mroczne i posępne: muzyka, brzmienie, tekst, sposób jego artykulacji, atmosfera. To druga w historii tej kapeli tak wulgarna demonstracja metalowego zacięcia (wcześniej obecna w mniej dosadnej wersji jako "Killed By Death"). Rzecz zaczyna się od narastających odgłosów "drażnienia" lub mówiąc bardziej erotycznie "pocierania" strun kostkami do gry, a potem ten niepokojący riff (jakby szczytowanie), piekielnie hipnotyzujący, ciągnący się całymi minutami; tylko na chwilę przyćmiony bywa przez bardziej ucywilizowane gitarowe granie w okolicach solówek i refrenu. Tytuł dzieła odnosi się do fikcyjnego elektromechanicznego urządzenia do wywoływania szybkich orgazmów, na które Lemmy mógł zwrócić uwagę w filmie Woody'ego Allena "Sleeper" (1973). Sarkastyczny i bluźnierczy zarazem tekst nie wprost, ale w sposób zawoalowany kpi z religii chrześcijańskiej i jej mocodawcy Chrystusa, w imię którego przez dwa tysiące lat ludzie kościoła prześladowali, gnębili, łgali, torturowali i wyzyskiwali. A mimo to ręka tej instytucji to dla mas jakby orgasmatron do wyzwalania psychicznych orgazmów. Warto przypomnieć, a tym, którzy nie znają z jakichś powodów, uświadomić, że Sepultura z dużą dbałością o szczegóły oraz z szacunkiem dla oryginału przerobiła ten numer na swoją brazylijską metalową thrash-sambę i wydała jako bonus track na płycie "Arise" z 1991 roku.

Dobiega już chyba era tzw. singli promujących główne wydawnictwo, ale wtedy płytom LP często towarzyszyła mniejsza forma EP, na którą trafiał jeden reprezentant z albumu matki i jeden lub dwa utwory odrzucone z sesji lub nagrane specjalnie na potrzeby tegoż singla. Satelitą płyty "Orgasmatron" była "Deaf Forever" nagrana na krążku 12". Na jej stronie B zmieściły się dwa utwory w wersji live - "On The Road" i "Steal Your Face". Ten drugi miał swoją studyjną odsłonę na "No Remorse". "On The Road" to takie urokliwe Motorheadowe granie, niezbyt szybkie, ale z wykopem. Oba zaś kawałki pokazują świetną formę koncertową zespołu. Poza kosmetycznymi różnicami w tekście i w brzmieniu "Claw" praktycznie pozostał tym samym kawałkiem. Po zatrzymaniu się krążka na zegarze wyświetla się: "48:27".

Oryginalnie płyta wyszła w trzech wariantach: na winylu, kasecie magnetofonowej i na kompakcie. Reedycja z 1997 roku, która posłużyła do niniejszego opisu, ma błędy w części faktograficznej - jest tam podane, że za oryginalne nagrania odpowiada firma Castle, a dokonano ich w 1987 roku. Generalnie jednak wkładka jest zrobiona przyzwoicie i nawiązuje stylistyką do wcześniejszych reedycji. Koniecznie trzeba wspomnieć o jajcarskiej koncepcji, jaka przyświecała grupie przy informacjach fonograficznych; oto przykład: "Recorded in total confusion at 'Master Rock Studios', which is a most reasonable studio easily accessible from Heathrow and most main railway stations". Wypada w związku z tym dopowiedzieć pewną sprawę. Produkcją zajęli się dwaj Amerykanie - Bill Laswell i Jason Corsaro. Nagraną płytę zawieźli do USA, by tam dokonać miksów. Wedle słów Kilmistera zupełnie spaprali robotę, brzmienie zamulili, a część akordów w ogóle wykasowali. Trochę zmienił się układ książeczki: motto Lemmy'ego przeniesiono na stronę 3, dzięki czemu wolną teraz stronę 2 zapełniono swoistą stopką redakcyjną. Jest wstęp podpisany przez Chiaziego, środkowa część wkładki to jak gdyby rozsypane pamiątki po grupie: zdjęcia, brochy, naszywki i płyta. Sympatycznie to wygląda i można dłuższą chwilę wpatrywać się w ten bałagan, próbując go w myślach posortować. Dalej są teksty piosenek z tytułami wyróżnionymi czerwoną czcionką (zabrakło tekstu do "On The Road"). Na ostatniej stronie jest fotografia zespołu autorstwa Alana Ballarda i powtórzony tekst "Orgasmatron".

Jak zwykle nie zawiódł Joe Petagno, nadworny grafik Motorhead. Tym razem wysmarował paszczę Snaggletootha na czole lokomotywy, rozpędzonej do takiej prędkości, że ogień bucha spod kół. Barwy utrzymane są w brązowej tonacji. Szkoda tylko, że okładka nie oddaje tytułu płyty. To front cover. Back cover to reprodukcja okładki do singla "Deaf Forever". Stwór trzyma w zaciśniętej pięści trzy odgryzione głowy.

"Orgasmatron" powstał w zaledwie 11 dni. Muzycy z rozpędu weszli do studia i nagrali to, co zapewne od dłuższego czasu siedziało im w głowach. Przypomnę bowiem, że był to album nagrany po trzyletniej przerwie. Tylko zawiłości kontraktowe z wytwórnią Bronze powodowały, że zespół wcześniej nie mógł opublikować nowego materiału. Nową umowę spisano z GWR. Wytwórnia zawaliła sprawę dystrybucji gotowej płyty, w związku z czym fani mieli ogromne problemy z jej kupnem.

Gdyby ktoś miał wątpliwości co do wartości tego albumu, odsyłam go do takiej oto informacji zawartej w książeczce: "This album is Pretty Bloody Good. But it if you don't believe us, and if you still don't believe us, try and get your money back!".

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
Pumpciuś (gość, IP: 80.55.193.*), 2024-10-30 08:49:40 | odpowiedz | zgłoś
Najlepszy Motorhead a utwór Orgasmatron to protoplasta death metalu, nie dziwi fakt że Sepultura zrobiła cover.
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
arekn (gość, IP: 83.20.62.*), 2024-10-30 10:58:34 | odpowiedz | zgłoś
Nie zgadzam się z Tobą. Motorhead od początku do końca grali hard and heavy. Wg mnie najlepszy Motorhead to Ace Of Spades a protoplastami death metalu byli Thomas Gabriel Fischer i jego Morbid Tales z 1984 i To Mega Therion z 1985, Chuck Schuldiner, Rick Rozz i Kam Lee i ich Death by Metal i Reign of Terror z 1984 no i Jeff Becerra który jako pierwszy już w 1984 użył tytułu Death Metal a w 1985 z Larrym LaLonde i Mikiem Torraro nagrali Seven Churches. Jak zwykle gorąco pozdrawiam.
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
Pumpciuś (gość, IP: 80.55.193.*), 2024-10-30 14:23:07 | odpowiedz | zgłoś
No oczywiście że masz rację ale "najlepszy" to kwestia indywidualna. Najlepszy dla ciebie to Ace a dla mnie Orgasmatron. Ace of Spades to można powiedzieć najbardziej popularny i znany. A utwór Orgasmatron brzmi tak jakby właśnie Celtic Frost czerpali z Orgasmatron bo ten kawałek brzmi nie jak rock and roll tylko jak typowo metalaowy.
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
arekn (gość, IP: 83.20.70.*), 2024-10-31 11:17:16 | odpowiedz | zgłoś
Aż z wrażenia dla przypomnienia włączyłem w tej chwili ten Orgasmatron i wiesz co zauważyłem, że to jest podobne do ZZ Top. To starzy brodacze z Teksasu tak grali na Eliminatorze z 1983 i na Afterburner z 85. Absolutnie Lemmyego nie posądzam o plagiat ale podobieństwa są a czasowo wyglada na to, że Lemmy ich usłyszał najpierw i on to zrobił hard rockowo. W grze ZZ Top jest jeszcze więcej bluesa. To oczywiście tylko moje zdanie. Kończąc ten temat podkreślam, że lubię i Motorhead i ZZ Top. A są na świecie wykonawcy których w ogóle nie słucham, nawet w metalu. Mała ciekawostka, Lemmy z Motorheadami nagrał w swoim życiu 26 kompilacji, 31 koncertówek, 45 ep'ek i 23 oficjalne płyty. Niech spoczywa w pokoju.
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
Pumpciuś (gość, IP: 31.179.79.*), 2024-11-02 04:44:50 | odpowiedz | zgłoś
ty cały czas nie rozumiesz że chodzi mi o UTWÓR Orgasmatron a nie o cały album.
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
arekn (gość, IP: 37.47.152.*), 2024-11-02 20:40:18 | odpowiedz | zgłoś
rozumiem rozumiem, do zz top podobny jest tylko ten jeden utwór, orgasmatron właśnie
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
Pumpciuś (gość, IP: 31.179.79.*), 2024-11-03 00:40:58 | odpowiedz | zgłoś
rzeczywiście nigdy pod tym kątem tego nie słyszałem ale melodyka przypomina ZZ Top jednak nie wpada to w ucho od razu poprzez ciężkość brzmienia które inspirowało zespoły thrashowe które utwór Orgasmatron wskazują często jako wzór jak własnie Sepultura która nagrała cover. Czy oni słyszeli w tym ZZ Top ? Wątpię
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
arekn (gość, IP: 83.20.61.*), 2024-11-03 13:18:01 | odpowiedz | zgłoś
już się poprawiam, powinno być oczywiście Lemiego
re: Motorhead "Orgasmatron (reedycja)"
Pumpciuś (gość, IP: 80.55.193.*), 2024-10-29 12:36:56 | odpowiedz | zgłoś
Trzeba przyznać że to najlepsza okładka Motorhead.
Świetna seria recenzji
RadekWasyl (gość, IP: 193.219.114.*), 2012-03-07 12:03:03 | odpowiedz | zgłoś
Bardzo mi się podoba ta seria recenzji Motorhead, jakie kolega uskutecznia od jakiegoś czasu. Wiele można się z nich dowiedzieć, a dla laików te teksty są bezcenne. Mam nadzieję że temat będzie kontynuowany, najlepiej do współczesności. A potem może inny klasyk np. AC/DC czy Black Sabbath. W sumie to przydałaby się do kompletu recka debiutanckiej płyty Motorów, której co prawda w serii z Sanctuary nie ma, ale którą można nie tak trudno zdobyć jak nie na allegro to na ebayu.
« Nowsze
1