- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Motorhead "Motorhead (reedycja)"
Geneza Motorhead sięga roku 1975 (jak wszyscy pamiętamy), ale wybiegnijmy na chwilę głębiej w przeszłość. W 1971 roku Ian "Lemmy" Kilmister zostaje członkiem kapeli Hawkwind. Mieszka wówczas w Londynie u kogo popadnie. Uważnie obserwując rozwój sceny brytyjskiej, trafia w końcu do sklepu "Rock On", którego klientem zostaje na długie lata. Sklep ten bowiem jest jedynym, który ma w swej ofercie zapomniane zespoły rockandrollowe z lat 1945 - 1960. To właśnie staż w spacerockowej kapeli oraz słuchanie obskurnego rocka doprowadzą w końcu Lemmy'ego do własnego zespołu. Kiedy w maju 1975 roku Kilmister opuści Hawkwind, swoją decyzję o założeniu zespołu podejmie właśnie w sklepie "Rock On". Zadeklarował tam, że jego zespół będzie najgłośniejszy, najsurowszy, najbardziej rockowy i kopiący dupę wszystkich skurwysynów - ze wszystkich kapel tych, które kiedykolwiek były na scenie. Ponadto będzie koncentrował się na muzyce prostej, głośnej, szybkiej, miejskiej, aroganckiej, paranoidalnej, słowem: na szalonym rock and rollu. Kilka tygodni później Ted Carroll założy na tyłach swojego "Rock On" firmę płytową, którą nazwie Chiswick Records. O tym wszystkim można przeczytać we wkładce do zremasterowanego albumu "Motorhead", pierwszego wydanego, ale drugiego nagranego przez Kilmistera and Company.
Pierwsza płyta zarejestrowana została dla wytwórni United Artists, tej samej, która miała w swej stajni Hawkwind. Pierwszy skład wyglądał następująco: Kilmister, Lucas Fox (perka) i Larry Wallis (wiosło). Fox odszedł z zespołu jeszcze w czasie sesji nagraniowej, na jego miejsce przyjęty został Phil "Philthy Animal" Taylor, który ponownie zarejestrował partie perkusji na debiutancki album. Jednak gotowego krążka nikt nie kwapił się wydać, co zrodziło frustracje u członków kapeli, która w podziemiu miała już status kultowej. Kultowej za sprawą serii koncertów, które były do dupy pod względem wykonawczym (tam wciąż coś nie stykało: a to sprzęt zawodził, a to klub nie był w stanie czegoś zapewnić, a to headlinerzy rzucali kłody pod nogi, a to niemożność przeprowadzenia próby), ale wyjątkowych pod względem audiowizualnym (Motorheadzi gromili muzyką i wyglądem). W pewnym momencie Lemmy rozważał rozwiązanie zespołu, ale presja wywierana przez fanów była zbyt wielka, by tak po prostu z tym skończyć. Album nazwany "On Parole" ukazał się dopiero w 1979 roku, już po tym, jak Motohead wspięli się na szczyt. Ale drogę nań trzeba było wytyczyć pierwszym krążkiem, który ukazałby się w sprzedaży.
No więc, kiedy było już totalne dno w zespole (w tym czasie swoją przygodę z Motorhead skończył Wallis, a na jego miejsce wskoczył Eddie Clarke) i Lemmy postanowił nagrać pożegnalny koncert w "Marquee", z pomocą przyszedł Ted Carroll, który zaproponował, że na dwa dni udostępni "Escape Studio" w Kent, by mogli zarejestrować singiel. Muzycy podjęli jednak decyzję, że nagrywanie singla mija się z celem. W ciągu dwóch dni zarejestrowali 11 piosenek, ale bez wokali. Kiedy Ted wpadł do studia, by zobaczyć efekt pracy, to zamiast singla usłyszał całą płytę, choć rozgrzebaną. Ale ten zlepek pomysłów uznał za dobrą muzykę i pozwolił im dograć wokale i uporządkować materiał. Tak narodziła się płyta "Motorhead". Oryginalne wydanie ukazało się 24 września 1977 roku, produkcją zajął się Speedy Keen. Pierwsze 600 kopii wydano w srebrno czarnej okładce, co dziś jest już bardzo rzadkim rarytasem. W najpopularniejszej wersji okładkę autorstwa Joe Petagno zdobi biały pysk Snaggletootha oraz czerwony napis "Motorhead", wszystko to na czarnym tle. Ian Kilmister wybrał jednowyrazową nazwę dla zespołu, bo łatwo ją zapamiętać. Na krążku znalazło się ostatecznie osiem numerów. Wkładka, która opracowana została na potrzeby reedycji, zawiera obszerny tekst pióra Teda Carrolla i kilka niepublikowanych wcześniej zdjęć bandu.
Płyta "Motorhead" jest bardziej surowa niż "On Parole", stanowi pomost między nią a "Overkill". Co się od razu rzuca w uszy to to, że jest bardziej brudna, surowa, garażowa. "On Parole" ma czystszą produkcję, ponadto zmieniona została kolejność utworów. W sumie na obu albumach tzw. debiutanckich umieszczono pięć tych samych kompozycji, pozostałe trzy zarejestrowano specjalnie na potrzeby krążka produkowanego przez Chiswick. No to przypatrzmy się tym zmianom.
Pierwszy utwór nie zaczyna się od dźwięków motocykla, ale od razu od basu, który chce nam zakomunikować: "to ja tu będę krupierem i będę rozdawał karty". Dźwięki tego instrumentu są bardziej wysunięte do przodu niż na "On Parole", ponadto ta wersja różni się tym, że w refrenie nie akcentuje słów Lemmy'ego ta krzykliwa gitara Larry'ego Wallisa, która tam dopowiadała w przerwach to, czego wokalista dopowiedzieć sam nie mógł; słowem: mniej tu wypełnień wolnych przestrzeni. Wydłużona została za to solówka gitarowa, co zaowocowało tym, że cała kompozycja trwa ponad trzy minuty. O czym chce nam powiedzieć Lemmy? "Motorhead" to wyraz oznaczający w slangu amerykańskim wielbiciela wszelkich speedów oraz stan, w jaki wpada człowiek po zażyciu narkotyków. Doszukałem się też innego znaczenia, bo "motorhead" to też maniak szybkości (dosłownie) i szybkiego życia. Z tekstu piosenki wynika, że chodzi raczej o to pierwsze znaczenie, bo Lemmy opisuje proces ćpania i jego skutki. Pierwotnie ten utwór napisany został przez Kilmistera dla Hawkwind i znalazł się na singlu "Kings Of Speed", który promował płytę "Warriors On The Edge Of Time" (1975). "Vibrator" też jest bardziej przytłumiony, "brudny" niż analogiczna kompozycja z "On Parole". Ale jest coś, co kolosalnie odróżnia te dwie wersje: wokal. Tam śpiewał Larry Wallis, zresztą główny kompozytor i autor tekstu, a na "Motorhead" słyszymy już Lemmy'ego, co od razu ustawia ten numer w rzędzie drapieżnych rock'n'rollowych kołysanek. Zamieniono też kosmiczne solo a'la Hawkwind na zwyczajne rockowe szarpanie strun "Fasta" bez żadnych udziwnień, co - jeśli idzie o mnie - wyszło na plus. Ale żeby nie było: obie wersje są cenne i obie lubię. Utwór jest dłuższy niż na "On Parole" i ma zupełnie inne zakończenie.
"Lost Johnny" jest trochę szybszy niż pierwowzór, oczywiście bardziej szorstki, ma inną (czyt. speedową) solówkę, ale ten sam kapitalny riff zasadzony na pulsującym basie. W tym utworze dokładnie miesza się rock and roll z bluesem. Ale co najciekawsze - mimo że jest szybszy - to jednak trwa prawie o minutę dłużej niż ta sama kompozycja z "On Parole". Oto tajemnica godna starożytnych filozofów! "Lost Johnny" został wspólnie skomponowany przez Iana Kilmistera i Micka Farrena i znalazł się na krążku "Hall Of The Mountain Girl" (1974) Hawkwind. W tym samym miejscu (na pozycji czwartej) na obu krążkach znalazła się kompozycja "Iron Horse / Born To Lose". I na tym podobieństwa się kończą, bo utwór ten prezentuje się na "Motorhead" tak, jakby był coverowany, a nie nagrany ponownie przez ten sam zespół. Wokal Lemmy'ego w tej nowej wersji nie budzi już żadnych wątpliwości. Dostajemy stylowy numer, utrzymany w wolnym tempie, który w części środkowej stanowi istny popis solowych umiejętności młodego Clarke'a. W tytule pojawia się część słynnej dewizy Lemmy'ego, który wydziarał ją też na lewej ręce, a tekst (napisany przez Deza Browna, technika Wallisa) mówi o motocykliście, który na żelaznym rumaku przemierza kraj na wieczne zatracenie, bo tak on, jak i jego bracia, zrodzeni zostali, by przegrać.
Pod numerem piątym umieszczono "White Line Fever" - pierwszy z utworów premierowych. Odstaje on wyraźnie od reszty, bo brzmi już tak, jakby miał się znaleźć na "Overkill"; zresztą jako żywo przypomina "Like A Nightmare" - kompozycję, która będzie obecna na singlu do płyty z 1979 roku. Mamy tu motorheadową dynamikę, przejawiającą się w motorycznym riffie, mocnym szarpaniu strun i bezkompromisowym okładaniu garów. Właśnie taka muzyka doprowadzała brytyjskich nastolatków do białej gorączki. Ich rodziców pewnie też. Tytuł znamienny - w ten sposób po latach Kilmister nazwie swoją autobiografię. Premierowy "Keep Us On The Road" zaczyna się od gitarowych pociągnięć z perkusyjnym przytupem, ale właściwa zabawa zaczyna się z chwilą wejścia basu, który niweluje wysokie dźwięki elektrycznego wiosła. To kolejny udany kawałek, który idealnie zwiastuje to, co będzie się działo na płytach studyjnych za dwa lata. Tekst Lemmy napisał z myślą o mechanikach, bo opowiada o niesprecyzowanej bliżej maszynie, którą można uruchomić ręcznie i która dobrze trzyma się drogi (motocykl?). Czas trwania tego - prawie 6 minut. Uściślijmy - prawie 6 minut cholernie ciekawego grania. To oczywiście nie wzięło się znikąd, to praktyka zdobyta w poprzednich kapelach. "The Watcher" znany jest z "pierwszego" debiutu. Znany jest także z płyty Hawkwind "Doremi Fasol Latido" (1972). Utwór ten zawiera najwięcej kosmicznego rocka spośród wszystkich kompozycji z "Motorhead". Głos Kilmistera został nieco przetworzony, brzmienie jest odpowiednio brudniejsze i nie ma dodatkowych efektów dźwiękowych, które znalazły się w wersji z "On Parole".
Ostatni na płycie jest "The Train Kept A-Rollin'" - napisany przez Tiny'ego Bradshawa, Howarda Kaya i Loisa Manna w 1951 r. Był on wielokrotnie przerabiany m.in. przez takich wykonawców, jak The Yardbirds, Led Zeppelin, Jeff Beck, Aerosmith czy Hanoi Rocks Wersja Motorhead dziwacznie się rozkręca, by po 20. sekundzie wypuścić na tle kakofonicznych sprzężeń szybką perkusyjną kanonadę i świetny riff, który może się skojarzyć z manierą AC/DC. Ale ma on też w zanadrzu doskonałą melodię wyrażaną poprzez śpiew Lemmy'ego, który wyjątkowo stara się tu modulować swój głos. Trudno nie zwrócić uwagi na fantazyjne solo gitarowe pana Clarke'a. To wszystko plus uroczy tekst o seksie z nieznajomą spowodowały, że w pierwszym okresie działalności był to murowany hit koncertowy.
Na reedycji z 2001 roku są jeszcze cztery utwory, które nagrane zostały podczas tej samej sesji nagraniowej w "Escape Studio", lecz wydane zostały dopiero na mini-albumie "The Beer Drinkers" przez Big Beat Records w 1980 roku. Jeden z kawałków miał swoje miejsce na albumie nagrywanym dla United Artists. To "On Parole". Obie wersje znacznie się różnią za sprawą brzmienia, zmian aranżacyjnych, techniki śpiewania. Która wersja lepsza? Obie inne, obie świetne, przy czym ta z EP-ki bliższa stylistyce właściwej dla Motorhead z lat późniejszych. Zupełnie rockandrollowy jest "Beer Drinkers And Hell Raisers" z repertuaru ZZ Top. Lemmy śpiewa tu w duecie z Clarkiem. Każdy instrumentalista stara się wypchnąć swój sprzęt do przodu, a jednak wszystko jest tu jakoś tak ze sobą połączone, że słuchacz nie odnosi wrażenia, iż uczestniczy w hałasie bez ładu i składu. "Instro" to rzecz, która nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ot, improwizacja muzyczna utrzymana w klimatach z krążka "Bomber". I tylko muzyczna, bo jest to utwór instrumentalny. Ostatni dodany do EP-ki utwór nosi nazwę "I'm Your Witch Doctor". To ciekawa kompozycja, mało motorheadowa, nietypowa dla stylu formacji. Nieprzypadkowo, gdyż jest to kolejny cover - tym razem Brytyjczycy wzięli na warsztat utwór Johna Mayalla, który skomponował go 12 lat wcześniej wspólnie z Ericem Claptonem.
"City Kids" dołączony był do singla "Motorhead", który promował główne wydawnictwo. Numer ten ma bardzo rytmiczny podkład, ale w wersji z "On Parole" trochę zbyt flegmatycznie się ciągnie. Za to wersja z singla ma jaja - jest tu motoryka, której tam brakowało, jest tu czad, który dodał tej kompozycji to, co zazwyczaj dodaje Red Bull. Posłuchajcie, jakie płomienie buchają w drugiej minucie, kiedy do przodu wysuwa się gitarzysta. Różnica jest też w zakończeniu. Pierwotna wersja kończyła się nagłym "zerwaniem" strun, w wersji drugiej muzycy pozwolili sobie na nieco więcej szaleństwa. "Dzieci Miasta" to numer opowiadający o wałęsających się po metropolii nastolatkach, używających życia ile wlezie.
Na reedycji "Motorhead" nie znalazły się dwie kompozycje z "On Parole": "Leaving Here" i "Fools". Pozostałe piosenki zostały przetworzone i poprzeplatane z nowymi kompozycjami, tworząc zupełnie nową jakość. Furtka do wielkiej kariery została uchylona, ale Lemmy i jego kompani nie weszli tam po cichu, lecz wdarli się do mainstreamu z hukiem.