- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Motorhead "Live At Brixton '87 (reedycja)"
Dla kolekcjonerów wydawnictw nieoficjalnych Motorhead stanowi prawdziwą kopalnię z nieprzebranymi złożami muzyki uwiecznionej na rozmaitych nośnikach. Nie jestem w stanie wyliczyć wszystkich bootlegów, składanek, kompilacji, singli, wersji alternatywnych lub z alternatywnymi okładkami, edycji wypuszczonych na rynek japoński (w wariantach: CD, MC, płyta gramofonowa, DVD itd.), które nieraz warte są krocie, a nieraz są po prostu nie do zdobycia. Myślę, że wraz z płytami oficjalnymi trzeba by było zarezerwować na półce miejsce dla co najmniej 150 albumów. Jednym z przykładów bootlegu jest płyta "Live At Brixton '87" - pierwotnie wydana w 1994 roku przez firmę fonograficzną Roadrunner bez tego dodatku w postaci "'87". Prawa do krążka nabyła później grupa Sanctuary Records, która wznowiła też wszystkie klasyczne albumy Motorhead z okresu, kiedy patronat labelowy sprawowały firmy Bronze i GWR. Nie wiem, dlaczego płyta ukazała się z takim opóźnieniem. A jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno o kasę. Podobnie bez sensu wydaje się powód wydania tego bootlegu, który dokumentuje występ Brytyjczyków w ramach trasy "Stuff The Turkey - Eat The Rich", promującej album "Rock'N'Roll" (1987). Przecież pół roku później ukazał się oficjalny album live "No Sleep At All".
Zasadnicze pytanie zatem brzmi: które wcielenie koncertowe lepsze - oficjalne czy nieoficjalne? O oficjalnym wydawnictwie można poczytać tutaj. W niniejszej recenzji spróbujemy omówić płytę "Live At Brixton '87". Koncert nagrany został 23 grudnia 1987 roku w "Brixton Academy", tej samej hali, w której trzynaście lat później zespół będzie świętował ćwierćwiecze istnienia. Kwestią wydania albumu zajęli się Steve Hammonds i Jon Richards. Okładkę zaprojektował Hiro Takahashi, który wzorował się na pracach Joe Petagno; od siebie dodał Snagletoothowi emblematy kojarzące się z kulturą Dalekiego Wschodu, co trochę może wprowadzać w błąd z tej racji, że jest to koncert nagrany w Europie. Wiele dobrego można natomiast powiedzieć o wkładce do tego albumu - została zaprojektowana przez Hugh Gilmoura i dostosowana poziomem artystycznym do wkładek dodawanych do reedycji innych płyt Motorheadów. Jest więc dobry tekst autorstwa Dave'a Linga o kulisach trasy koncertowej i w ogóle o wydarzeniach w obozie zespołu, są ładne ilustracje ukazujące archiwalne materiały itd. I choćby z tego względu warto włączyć tę płytę do swojej kolekcji.
A zawartość muzyczna? Setlista z koncertu w Brixton przedstawiała się następująco: "Dr. Rock", "Stay Clean", "Traitor", "Metropolis", "Dogs", "Ace Of Spades", "Stone Deaf In The USA", "Eat The Rich", "Built For Speed", "Rock'n'Roll", "Deaf Forever", "Just 'Cos You Got The Power", "No Class", "Orgasmatron", "M'Head" i jako bisy - "Killed By Death" oraz "Overkill". Jeśli rzucić okiem na zawartość "Live At Brixton '87", to od razu widać, że upubliczniono tylko fragment występu - do kawałka ze słowem "Power" w tytule. Jak pamiętamy, "No Sleep At All" też nie rejestrował pełnego setu. A najlepsze jaja są takie, że nawet obie koncertówki nie dają pełnego obrazu tego, co Motorhead wyczyniał na scenach na przełomie lat 1987 - 1988; brakuje do pełnego zestawu trzech utworów.
Motorheadowe koncerty to przede wszystkim ostra jazda do przodu. Na "Live At Brixton '87" też jest głośno i szybko. Bezpardonowe wejście, zaanonsowane słowami "good evening", a potem bez dalszych ceregieli w stylu "we are Motorhead, we play rock and roll" grają sztandarowy utwór z tego okresu - "Dr. Rock". Moc ta sama, jak na "No Sleep At All", brzmienie może mniej wygładzone, ale z powodu, że koncert nagrany w klubie, bardziej skondensowane. Lepiej też słychać publiczność. Bez zatrzymywania się muzycy ładują działo i walą w publiczność utworem "Stay Clean". To samo jest z utworem "Traitor". Zapowiedź ograniczona do tytułu i napierdalają "Metropolis". Trzeba przyznać, że szybko ten koncert przemija. Pierwszym utworem, który przebija się przez granicę 4 minut, jest ósmy w kolejności "Eat The Rich". Oczywiście to nie jest żadna wada, po prostu taki repertuar miał wówczas Motorhead. Dla mnie zabrakło jedynie chwili "oddechu" gdzieś po trzecim, czwartym kawałku. Dłuższa zapowiedź poprzedza dopiero "Stone Deaf In The USA". Jednym z lepszych momentów płyty na pewno jest dorodne wykonanie "Built For Speed" i następującego zaraz po nim drapieżnego "Rock'n'Roll". Świeżo i mocarnie brzmi "Ace Of Spades" w wykonaniu kwartetu. W stosunku do wersji studyjnej z pewnością zyskał "Just 'Cos You Got The Power", bo przede wszystkim brzmi naturalniej.
Aż pięć utworów z nowej płyty tu usłyszymy i jest to coś, co decyduje o wartości tego krążka; są to utwory: "Traitor", "Dogs", "Stone Deaf In The USA", "Eat The Rich", "Rock'n'Roll" i na doczepkę "Just 'Cos You Got The Power", bo też mieli na niego chrapkę. Dodatkowo sięgnęli do repertuaru z "Orgasmatron"; usłyszymy "Dr. Rock", "Built For Speed", "Deaf Forever". Natomiast z żelaznej klasyki jedynie trzy kawałki ("Stay Clean", "Metropolis", "Ace Of Spades") i jest to coś, co decyduje o słabości tego krążka, bo jednak koncert bez "Killed By Death" czy "Overkill" jest jak seks bez szczytowania. Brzmienie płyty jest surowe i skondensowane. Szczególnie dobrze słucha się tych dwugitarowych uzupełnień, które wspierają gitarę rytmiczną, czyli bas Lemmy'ego.
Koncert został zagrany dzień przed 42. urodzinami wokalisty, o czym wspomina groźnie Kilmister do fanów: "it's my birthday tomorrow!" W związku z tym życzyłby sobie jubilat gromkich wiwatów, które polecą w kierunku sceny po odliczeniu do trzech. Szkoda, że więcej zagajeń w tym typie nie można na tym CD usłyszeć.
Odpowiadając zatem na pytanie, która koncertówka lepsza - oficjalna czy nieoficjalna, skłaniałbym się ku twierdzeniu, że więcej do zaoferowania ma "No Sleep At All", która - choć poszatkowana - lepiej oddaje całościowy obraz występu. Niewątpliwą zaletą "Live At Brixton '87" jest to, że pokazuje, co się działo na scenie numer po numerze, ale brak sztandarowych kawałków czy nagłe zakończenie koncertu w połowie wywołuje efekt poronny. Niemniej ocena powyżej średniej się należy.
Sprawa druga: pisanie recenzji tak rzetelnych wymaga sporego wysiłku intelektualnego i czasu. A ja nie jestem bezrobotny i naprawdę muszę się wykazać operatywnością, by wygospodarować trochę wolnego na napisanie sensownego tekstu. Pisanie na kolanie i na odpieprz mnie nie interesuje.