zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Motorhead "Hellraiser: Best Of The Epic Years"

12.10.2014  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Hellraiser: Best Of The Epic Years"
Utwory: The One To Sing the Blues; Shut You Down; I Ain't No Nice Guy; Hellraiser; Asylum Choir; Bad Religion; Eagle Rock; You Better Run; Cat Scratch Fever; March Or Die; Angel City; 1916; Make My Day; Going To Brazil; Dead Man's Hand; Ramones
Wykonawcy: Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa; Michael "Wurzel" Burston - gitara; Phil Campbell - gitara; Phil "Philthy Animal" Taylor - instrumenty perkusyjne; Mikkey Dee - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Sony Music, Epic Records
Premiera: 2003
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 4

W jednej recenzji zdarzyło mi się popełnić gafę: "Tylko w UK krążył singiel zatytułowany 'The One To Sing The Blues' wraz z dodatkowo nagranymi utworami 'Dead Man's Hand' i 'Eagle Rock'. Dziś są to rzeczy nieosiągalne i wypada nam tylko czekać na reedycję '1916', kiedy to być może znajdą się one w bonusach". Otóż nie trzeba czekać na żadne reedycje, kawałki jak najbardziej są dostępne na składance "Hellraiser", co uświadomił mi niejaki KWX. I to jedyny powód, dla którego zakupiłem tę składankę, a teraz ją zrecenzuję.

Rosnąca popularność Motorhead u progu nowego milenium spowodowała, że firmy fonograficzne przypomniały sobie o niezawodnym sposobie na uszczknięcie kawałka tortu. Jakoś w tamtym czasie Sanctuary, która wykupiła prawa autorskie od Bronze, wznowiła repertuar z lat osiemdziesiątych. W 2003 roku wydała kompilację zatytułowaną "Stone Deaf Forever". Na 5 płytach zapakowanych w tekturowe pudełko znalazło się 99 utworów, w tym 19 dotychczas niepublikowanych. Sony - wielki wróg Motorhead - opublikował natomiast składankę "Hellraiser". Zgodnie z podtytułem płyty na jej repertuar składają się tylko utwory z okresu, kiedy wydawaniem muzyki Motorhead zajmował się Epic - oddział Sony. Nikogo nie powinno interesować zdanie, że jest to mój ulubiony okres w karierze tej załogi, podobnie jak to, że składanki są do dupy, ale rzetelność wymaga, by się zająć "Hellraiser" z uwagi na dwa zapomniane kawałki, które dołączono do płyty, a które przed laty wypuszczono na singlu "The One To Sing The Blues". Owszem, z mojego punktu widzenia repertuar płyty jest wyborny i sądzę, że jest to dobry zakup dla tych, którzy nie chcą mieć ani "1916" (1991) ani "March Or Die" (1992). Tu wszelako znajdą najlepsze rzeczy z tamtych albumów; osobną kwestią jest ich uszeregowanie, ale o tym dalej.

Dobrze obeznany z twórczością Motorhead fan bez problemu powinien umiejscowić oba kawałki jeśli nie precyzyjnie na początku lat dziewięćdziesiątych, to chociaż w dziesięcioleciu, kiedy skład był czteroosobowy. W obu kawałkach słychać to specyficzne wyczucie, jakie cechowało muzykę spod znaku Snaggletootha pomiędzy rokiem 1986 a 1995. "Eagle Rock" to bardzo "amerykański" utwór, nie tylko z powodu tytułu. Muzyka jest szybka, dość krzykliwa, ale jednocześnie frapująco chwytliwa (nie w sensie radiowym). Dużo tu miejsca na solówki zarówno basowe, jak i gitarowe. W końcówce utworu dostajemy nawet pojedynek gitarowy rozegrany pomiędzy Burstonem a Campbellem, z pewnością nie tak finezyjny, jak pomiędzy Mustainem a Friedmanem w "Hangar 18", ale trzymający poziom. Pomysłu zabrakło jedynie Lemmy'emu na partię wokalną, która wypadła nieco sztampowo. Chociaż czy aby na pewno? Im dłużej słucha się tej kompozycji, tym więcej Motorhead wytrąca z rąk argumentów przeciwko "Eagle Rock".

Drugi zapomniany utwór nazwany został swojsko "Dead Man's Hand". Sytuacja w tym kawałku wygląda odwrotnie niż w "Eagle Rock" - tu pomysłów zabrakło na muzykę, a śpiew jest intrygujący. Chociaż czy aby na pewno? To prawda, że Lemmy charczy w nienaturalnie wysoki dla siebie sposób, a w refrenie jest rockandrollowo jak diabli. Prawdą jest też, że instrumenty grają zbyt jednostajnie, a w końcówce niepotrzebnie nadużyto efektów pogłosu. Co by jednak nie mówić, gdy dasz szansę tej piosence, to i ona na dłużej zostaje w głowie. Więc w zasadzie wszystko jest jak trzeba. Tyle tylko, że szukając w tych kompozycjach przebojów na miarę tych z "1916", można rzeczywiście się rozczarować. Pozostałych kompozycji ze składanki "Hellraiser" nie ma sensu roztrząsać. Wydaje się, że pijany je tu porządkował, bo moim zdaniem piosenki, jakkolwiek zajebiste, źle zostały poukładane. Kto to widział, żeby "Ramones" dać na koniec? Zresztą tytuł powinien być zapisany "R.A.M.O.N.E.S.".

Nawet w kwestii okładki Sony zawalił sprawę. Na front coverze znalazł się fragment jakiejś maszyny. O co tu chodzi? Nie wiem. Beznadziejnie wygląda Snaggletooth wewnątrz książeczki. Książeczka to za dużo powiedziane - wkładka liczy dwie karty i nie dostarcza żadnych informacji poza tą, do kogo należą prawa. Cholerni głupcy! Nic dziwnego, że zespół traktował tego typu publikacje podejrzliwie, choć przecież generowały one jakiś tam przychód. Lepiej zainwestować w regularne płyty, które wciąż są osiągalne, a nawet ostatnio sprzedawane bywają we wspólnym pudełku w bardzo atrakcyjnej cenie.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (13 głosów):

 
 
61%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?