- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Motorhead "Hammered"
Pierwsze wydanie miało miejsce 8 kwietnia 2002 roku. "Hammered" od razu ukazał się w kilku wersjach: jako podstawowy zestaw utworów na MC, LP, CD, a także limitowana edycja CD z dodatkową płytą, na której znalazły się utwory "Shoot You in the Back" i "R.A.M.O.N.E.S." w wersji koncertowej z festiwalu "Wacken Open Air 2001", numer "The Game" pochodzący ze składanki "WWF: The Music Vol. 5" oraz filmik reklamujący niedawne DVD "Boneshaker - 25 & Alive". Z numerem "The Game" wiąże się zabawna anegdota: otóż znany wrestler Triple H (właśc. Paul Levesque) chciał wychodzić na ring przy dźwiękach podobnych do granych przez Motorhead. W końcu jeden z producentów nawiązał kontakt z kapelą, której lider szybko zwietrzył okazję do zaprezentowania się szerszej publiczności w USA. Powstał utwór, który wartości artystycznych wielkich nie ma, ale też wstydu nie przynosi. Swą premierę miał podczas zawodów w Houston, gdzie Motorhead grał dla 68 tysięcy ludzi. Niestety pech chciał, że Triple H tego dnia dostał w dupę.
Płyta "Hammered" to w moim przekonaniu najsłabszy krążek kiedykolwiek nagrany przez Motorhead. Ciężarem i mrokiem zawartym w muzyce odpowiada "March Or Die" (1992), ale tam wszystko było zmiksowane z przebojowością, a tu pozostaje tylko ciężar i mrok. Niestety, żeby Motorhead był interesujący, musi mieć w sobie odrobinę przebojowości. Niższy poziom można zrzucić na karb złych fluidów, które od pewnego czasu krążyły w powietrzu: najpierw fatalna trasa w 2001 roku, podczas której całą załogę dopadła grypa (odwołano 10 koncertów), potem kolejne przepychanki z wydawnictwami dobierającymi się do back-katalogu, wreszcie 11 września i ataki terrorystyczne, które wywołały ogólną psychozę. Z pewnością album "Hammered" docenią ci, którzy lubią metalowe oblicze Motorhead. Już samo brzmienie ma ten krążek wyjątkowo metalowe, a gdy dodamy do tego kompozycje - szybkostrzelne karabinki i w kilku fragmentach rozjeżdżające wszystko motorheadowe walce, wyłoni się obraz tej płyty. Powiedzmy otwarcie: "Hammered" nie jest złą płytą (takiej Motor w swej karierze nie nagrał), ale na tle całego dorobku, jawi się ona jako wypadek przy pracy.
Campbell i Dee przylecieli do Los Angeles 10 września 2001 roku, by rozpocząć pracę nad nową płytą - kolejny zajebisty fuks w biografii kapeli. Sesja nagraniowa przebiegała dość gładko, ale niepokój pozostał w tytule albumu: "Hammered" to po polsku "powalony" lub "ciężko doświadczony". Nagrywano w "Henson Studios" i "Chuck's House" pod okiem producenta Thoma Panunzio. Po raz kolejny krążek wydany został w Europie przez SPV i Steamhammer. Okładkę zaprojektował Joe Petagno, ale podobnie jak płyta, była ona najgorsza z dotychczas wykorzystanych. Jakoś tak faszystowsko wygląda ten złoty Snaggletooth? Ale wkładka jest "okejowa".
Od tej płyty nastała moda na "przegadane" teksty. Na "Hammered" znalazło się 11 utworów (a właściwie 10, bo ostatni track to krótka deklamacja) o łącznym czasie trwania 45 minut i parę sekund. A zaczyna się ta płyta obiecująco, bo "Walk A Crooked Mile" to godny uwagi utwór - najdłuższy i absolutnie nietypowy w tym miejscu. Utrzymany w średnim tempie, fajnie zaśpiewany (z bardzo dobrym refrenem, gdzie nałożone zostały na siebie poszczególne ścieżki z wokalami). W pewnym sensie jest to nowa jakość w muzyce proponowanej przez Motorhead, choć opiera się trochę na patentach obecnych w kawałku "Just 'Cos You Got The Power". Dotyczy to szczególnie długiego okresu między zwrotkami oraz końcowego fragmentu, kiedy Campbell rzeźbi solo, a ono trwa, i trwa, i trwa...
"Down the Line" to nisko zagrany numer. Bas huczy tu groźnie, perkusja przytłacza swym brzmieniem, a gitara jakby szukając miejsca dla siebie wciska się ledwo zauważalnie w wolną przestrzeń. Jak bardzo jest to metalowa kompozycja, najlepiej słychać w części solowej. Utworem, który promował to wydawnictwo, jest "Brave New World". Czy nadawał się na singiel? Z pewnością jest to kawałek reprezentatywny dla "Hammered", ale czy wyróżniający się jakoś, to sprawa dyskusyjna. "Brave New World" jest dość szybki, nawet agresywny, bardzo gitarowy, a jego niezaprzeczalnym atutem jest refren ograniczający się do wielokrotnego wykrzyczenia słów "brave new world" w trzywersowych sekwencjach. Teledyskiem, który nakręcono do tego utworu, zajmiemy się przy okazji recenzji albumu "Inferno" (2004), bo tam został dołączony do limitowanej edycji.
Do bólu zwyczajny i przewidywalny jest kawałek nr 4. "Voices From The War" broni się jednak ciekawym tekstem. Lemmy zastanawia się nad pośmiertnymi losami uczestników wojen: czy tam, gdzie są teraz, nadal wierzą w słuszność tego, co robili, o co walczyli i za co ginęli. A co do muzyki - znów jest nisko i mrocznie; ginie jednak ona pod naporem słów - słów, które pojawiają się nawet w miejscu tradycyjnie zarezerwowanym dla solówy w formie melodeklamacji. "Mine All Mine" trwa 4 minuty i 12 sekund. Zaczyna się wesoło niczym fajny rockandrollowy numer, ale zespół prawie natychmiast "gubi" tę radość i kiedy Lemmy zaczyna śpiewać, robi to na tle dudniącego surowego basu. Gdy lepiej się wsłuchać w tę strukturę, to zaczyna ona nabierać sensu, szczególnie zaś moment wprowadzenia instrumentu klawiszowego (gościnny udział Dizzy'ego Reeda) dodaje uroku tej "przyciężkiej" muzyce. Przypomina ten numer pamiętny "Angel City" z "1916" (1991).
Jedną z ciekawszych kompozycji na "Hammered" jest "Shut Your Mouth" o wyrazistym, tłustym riffie. Śpiew Lemmy'ego jest dopasowany do muzyki, dodajmy - śpiew ciekawy w każdej minucie piosenki: w zwrotkach, moście i refrenie. Dobrą robotę odwalił też Campbell po drugiej zwrotce. Tekst piosenki dość zawile mówi o krętactwach, jakich dopuszczał się pewien mężuś. "Kill The World" trwa 3 minuty 39 sekund i jest najkrótszy na płycie, choć gdyby był nagrany 20 lat wcześniej, to byłby jedną z dłuższych kompozycji. Tak, w ostatnich latach Motorhead doprowadził średnią długość swoich utworów do ok. 4 minut. "Kill The World" zaczyna się od niskich dźwięków, które zdominowały cały utwór. W środku jest trochę kombinacji muzycznych, ale w zasadzie jest to typowy ograny przez Motorhead schemat; solówka jest taka sobie. Lemmy tekściarz zgłębia tu problem autsajderstwa. Innym wcieleniem Doktora Rocka mógłby być Doktor Love, lecz nie mają te kompozycje ze sobą wiele wspólnego. Muzycznie to dwa różne światy. "Dr. Rock" to był wesoły i bardzo przebojowy kawałek, od strony muzycznej naprawdę kapitalny, "Dr. Love" to flaki z olejem. Tekst ciągnie się w nieskończoność, melodii jest mało, przebojowości zero.
"No Remorse" to nie cover metallikowego hitu z "Kill 'Em All" (1983), to "groźny" utwór skomponowany w duchu "Orgasmatron", ale niedorównujący tamtemu dziełu. Niemniej jest to jedna z ciekawszych propozycji zawartych na albumie "Hammered". Kiedy piszę, że utwór jest "groźny", mam na myśli rzecz zagraną nisko, opartą na powtarzającym się ponurym riffie lub rytmie, z wokalem wyróżniającym się na tle całej płytki w pewien złowrogi sposób. Tak jest i w tym przypadku, bo Lemmy kpi ze świętoszków manipulowanych przez kler. Refren ułożony został na zasadzie przeciwwagi dla ponurych zwrotek, choć i on wpisuje się w konwencję dołującego klimatu utworu. Zaskoczyć może słuchacza część solowa i taka z pewnością jest jego rola. "No Remorse" kończy się stopniowym wyciszeniem. Ekstremalna szybkość "Red Raw" może wprawić niejednego fana w osłupienie. Tak Motorhead chyba (z drobnymi wyjątkami) jeszcze nie grał. Myślę, że jest to druga (po "Walk A Crooked Mile") najlepsza kompozycja z "Hammered". Zespół zachował tu fajne brzmienie - bardzo garażowe, wręcz nieprzyzwoicie brudne. Kompozycja z prędkością 300 km na godzinę zmierza do wielkiego wybuchu na samym końcu. I tak właśnie powinien wybrzmieć ten album, ale...
...na koniec zostawiono utwór nietypowy dla Motorhead - chyba nawet bardziej nietypowy od "1916". Jego geneza przedstawia się następująco: po nagraniu kawałka "The Game" Lemmy zaproponował Triple'owi H współpracę: "Obiecaliśmy mu w ciemno, że wystąpi na następnej płycie. Ale potem zdaliśmy sobie sprawę, że nawet nie mamy pojęcia, czy potrafi śpiewać. Zastanawialiśmy się, jak z tego wybrnąć, chcieliśmy najpierw dać mu krzyknąć w paru momentach, ale potem zaproponowałem tę słowną introdukcję i z tym trafiliśmy idealnie" (Joel McIver, "Motorhead", Poznań 2013, s. 177). Nie jest to piosenka, a deklamacja - deklamacja seryjnego mordercy, który trochę głosem Lemmy'ego, trochę głosem Triple'a H spowiada się ze swoich szurniętych poglądów. Początkowo słyszymy tylko głos, ale z czasem zaczynają wibrować kakofoniczne dźwięki, które ilustrują to, co się może dziać w głowie zabójcy. I tak należy track 11 traktować - jako ciekawostkę.
Mrok, który otoczył ten album, nie spowodował klapy finansowej - sprzedawał się on lepiej niż dwie ostatnie płyty razem wzięte. Muzycy nie byli do końca pewni, na ile ten materiał jest dobry. W książce o Motorhead Joela McIvera można znaleźć opinię Mikkey'a Dee na temat albumu: "Kiedy napisaliśmy trzy pierwsze piosenki, myślałem że to genialny materiał. Potem w połowie nagrań płyty pomyślałem 'cholera, zapowiada się chyba najgorszy album jaki nagraliśmy'. Piosenki nie wychodziły tak, jak byśmy tego chcieli. Ale potem na koniec sytuacja się odwróciła i okazało się, że 'Hammered' wyszedł naprawdę dobrze. Bardziej melodyjnie. Mrocznie, ale jakoś tak bardziej bluesowo, rockowo. 'We Are Motorhead' był ekstremalny, szybki - ten natomiast nie jest tak agresywny" (s. 179). Są osoby, którym ten krążek bardzo się podoba, ja jednak uważam (w kontekście sąsiednich płyt), że trochę mu brakuje przebojowości. Z pewnością warto zapoznać się z tym materiałem (kto nie zna) i wyrobić sobie własne zdanie.