zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Motorhead "Aftershock"

5.12.2013  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Aftershock"
Utwory: Heartbreaker; Coup De Grace; Lost Woman Blues; End Of Time; Do You Believe; Death Machine; Dust And Glass; Going To Mexico; Silence When You Speak To Me; Crying Shame; Queen Of The Damned; Knife; Keep Your Powder Dry; Paralyzed
Wykonawcy: Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa; Phil Campbell - gitara; Mikkey Dee - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: UDR
Premiera: 21.10.2013
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

21. studyjny album zespołu Motorhead ukazał się 18 października 2013 roku w Niemczech, 21 października w pozostałych krajach europejskich i dzień później - po drugiej stronie Atlantyku. Od czasu wydania poprzedniej płyty - "The World Is Yours" (2010) - minęły trzy lata i po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat ta solidna i kapitalnie naoliwiona maszyna zwyczajnie się zacięła. Nie oznacza to, że w tym czasie nic się nie działo w obozie Motorhead - wprost przeciwnie: wydane zostały dwie części DVD "The World Is Ours" (2011 - 2012), zespół zagrał imponującą liczbę koncertów, no i w końcu Lemmy'ego dopadła starość (z powodu złego stanu zdrowia Motorhead nie mógł dokończyć koncertu podczas tegorocznego festiwalu "Wacken Open Air", a jesienną trasę po Wielkiej Brytanii i Niemczech przesunięto na luty i marzec).

No, ale jest - płyta "Aftershock" trafiła do sklepów w następujących wersjach: zwyczajne CD, CD w tekturowym pudełku, płyta gramofonowa (podwójne LP) i coś, co się zwie D2C version (ale o co tu chodzi - nie mam pojęcia). Podstawą niniejszego opisu jest digipack z elegancko wytłoczonymi literami w nazwie kapeli i tytule. Szkoda, że wydawca nic więcej nie dodał w tej "ulepszonej" wersji; nie zdziwi mnie, jak za pół roku ogłoszona zostanie "wypasiona" odmiana z dodatkowym krążkiem DVD, jak to miało miejsce kilka lat temu przy "Inferno" (2004). Nad produkcją "Aftershock" czuwał Cameron Webb, rejestrowano go po kawałku - w "NGR Studios", "Sunset Sound", "Sound Factory" i "Maple Studios" w Kalifornii. Menedżerem był Todd Singerman, czyli niezawodny od 20 lat spec od załatwiania wszystkiego. Obrazek na okładkę machnął Terje Aspmo, Szwed norweskiego pochodzenia, który dotąd raczej projektował okładki do komiksu "Fantomen". I trzeba przyznać, że wywiązał się z zadania nielicho. Przede wszystkim po raz pierwszy od 13 lat jest to okładka typu epickiego: oczywiście centralnie umieszczony został Szablozęby z groźnie rozdziawioną paszczą, po jednej i drugiej stronie widzimy wraki pojazdów wojskowych, a w tle z mgły wyłania się jeszcze jeden czołg. Sprawa druga: pustynna sceneria wymusiła użycie jasnych pastelowych barw; jest to chyba najjaśniejsza z dotychczas wysmarowanych okładek Motorhead. Prawdę mówiąc trochę już mi się przejadły te funeralne kolory. Wkładka liczy 24 stronice, przygotowana została naprawdę starannie: oprócz tekstów wydrukowanych ładną wyraźną czcionką, ilustrowanych szkicami autorstwa samego Lemmy'ego, dostajemy panoramiczne zdjęcie członków zespołu w środku oraz podziękowania i informacje techniczne.

Kalendarium odczuć, związanych z kolejnymi przesłuchaniami tej płyty, przedstawia się następująco: kiedy w świat poszła informacja, że album będzie zawierał czternaście nowych kompozycji, byłem nastawiony sceptycznie (tyle jeszcze nie było nigdy); kiedy ujrzałem po raz pierwszy okładkę, pomyślałem, że może być dobrze; po pierwszym przesłuchaniu zapamiętałem trzy kawałki; po trzecim przesłuchaniu "Aftershock" już mi się podobał; po siódmym płyta wyraźnie rozdzielała się na dwie połowy (strona A i B); po jedenastym przesłuchaniu byłem gotowy do napisania recenzji. I choć wolę opisywać starsze wydawnictwa, kiedy kurz zdąży na nich osiąść, to myślę, że wypowiem się w miarę obiektywnie i - co ważniejsze - rzetelnie. A to cholernie trudna rzecz przy nowościach.

Wytwórnia UDR podsycała emocje epitetami w rodzaju "miażdżący", "olbrzymi", "mocarny"... W rzeczywistości dostajemy album łączący w sobie rock'n'roll, blues, metal i punk, czyli charakterystyczną dla Motorhead mieszaninę; ale tym razem będzie tu przewaga dwóch pierwszych komponentów. Przyjrzyjmy się najpierw umownej stronie A. "Heartbreaker" zaczyna się od jebnięcia w struny, a potem w szybkim tempie, mocarnym krokiem pędzą naprzód trzej chłopcy o sercach złamanych przez czarną rozpacz wywołaną przez bezsilność, apatię i zmieniający się świat. To typowy post-"Infernowy" utwór, idealny na początek płyty. Jego atutem jest refren zwieńczony wykrzyczanym w melodyjny sposób słowem "heartbreaker"; sam refren zaś to ambitny projekt dopisywania nowych słów do tej samej melodii i choć ów zabieg nie jest niczym nowym w muzyce Motorhead, to jednak mamy poczucie, że opowieść rozwija się linearnie w ramach schematu zwrotka - refren - zwrotka - refren. Pewnym ukłonem w stronę lat 80 jest krzykliwa solówka Campbella. Najbardziej niedopracowanym według mnie utworem z całej płyty jest "Coup De Grace", przypominający nieco swoją strukturą kawałek "Trigger" z płyty "Kiss Of Death" (2006). Myślę tu o niebanalnym melodyjnym refrenie, którego urok zaprzepaszczony został przez niepotrzebne dodanie dalszej części... No właśnie, jak to nazwać? Trzyczęściowy tekst piosenki wyraźnie podzielony został na symetryczne odcinki, w których osią wyznaczającą środek jest właśnie ten dwuwersowy refren. A można było zrobić z niego fajny most do jeszcze lepszego refrenu... Pierwszy z doskonałych utworów (dodajmy: nietypowych) kryje się pod numerem 3 - "Lost Woman Blues" to istotnie blues najwyższej próby, a jednocześnie blues wybitnie motorheadowy, ponury, z dużą domieszką brudu i jedynym w swoim rodzaju wokalem Lemmy'ego. Zupełnie inny to kawałek niż akustyczna kompozycja z harmonijkami wieńcząca płytę "Inferno" (2004). Świetnie narasta w "Bluesie zagubionej baby" dramaturgia: od powolnego śpiewu przy akompaniamencie sekcji rytmicznej oraz równorzędnej dla wokalu gitary Philipa, poprzez znakomite powtórzenia wybranych partii tekstu, aż do nagłego przyspieszenia, które następuje w trzeciej minucie i 10 sekundzie, i które trwa już do samego końca. "Meserszmit!" - tzn. chciałem powiedzieć "majstersztyk", co w sumie na jedno wychodzi.

Kolejne trzy utwory nic ciekawego nie wnoszą. "End Of Time" bez żadnej straty dla "Aftershock" można by było pominąć i dodać do jakiegoś singla. To utwór o średnim tempie, z dość jednostajnym riffem i refrenem, o którym się myśli: "już to kiedyś słyszałem". Ale na pewno fani Mikkey'a Dee będą oczarowani jego wyczynami, szczególnie grą na centralach. Wysokie obroty i rockandrollowa nuta pobrzmiewa w "Do You Believe", który charakteryzuje się tym, że ma tylko dwie zwrotki - długą i krótką; przedzielone zostały fajną solówką w starym stylu. W warstwie tekstowej jest to (która już z kolei?) pochwała "kręcącego niczym tajfun" rock and rolla. Nawet niezły, aczkolwiek na tle reszty pozostający raczej w tyle jest ciężki "Death Machine". Warta uwagi jest tu szczególnie współpraca między instrumentami strunowymi - gitara "bierze odpowiedzialność" za zwrotki, bas - za refreny. W tym najkrótszym na płycie numerze (2:36) Lemmy opowiada o poszukiwaniu resztek człowieczeństwa w odhumanizowanym świecie symbolizowanym przez maszynę śmierci. Sentymentalny "Dust And Glass" to drugi z wolnych numerów na "Aftershock". Choć wyraźnie ustępuje bluesowemu "Lost Woman Blues", to jednak jest niezbędny - właśnie w tym momencie płyty, by trochę ją "rozluźnić". Opiera się w głównej mierze na basowym podkładzie, płynie wolno, a w chwili, gdy zegar wskaże minutę i trzydzieści sekund, następuje solówka znacznie ożywiająca cały utwór. A po niej powrót do pierwotnego schematu.

Umownie nazwana strona B to już motorheadowa jazda po poręczach. Tu każdy utwór jest zajebisty, pełen ognia i specyficznego dla trzyosobowej grupy brzmienia. Jak choćby zabójczy "Going To Mexico" - brat, ale raczej nie bliźniak, utworu "Going To Brazil" z płytki "1916" (1991). Wyróżnia się toczącym riffem basowym i mocną perkusją w zwrotkach oraz rockandrollową szarpaniną w refrenie. Zaś solówka Campbella należy do najbardziej udanych na płycie. "Silence When You Speak To Me" zastępuje utwór "groźny", którego na tym albumie nie ma - tzn. najbliżej mu do tego miana z powodu "rwanego" riffu zagranego w niskiej tonacji. Jednocześnie jest to chyba najlepszy kawałek na "Aftershock", bowiem kompozytorzy świetnie zsynchronizowali "ponure" zwrotki z podniosłym i melodyjnym refrenem. A to wszystko upiększa kolejna znakomita solówka gitarowa. Mocny wstęp ma "Crying Shame", ale już po chwili słyszymy cudowne rockandrollowe dźwięki, takie z okolic "Bastards" (1993), gdzie w tle pobrzmiewa pianinko lub coś podobnego z czarno-białymi klawiszami. We wkładce nie ma informacji o dodatkowym instrumencie, a jest on na tyle dyskretny, że początkowo nie miałem pewności, czy w ogóle go słyszę. A przecież można go było bardziej wyeksponować i dodać trąbki lub inny zwariowany instrument, i zrobić taki rock'n'roll, że wprawiłby on latarnię uliczną w kołysanie.

Kiedy Kilmister zaczyna snuć historie o kobietach fatalnych (a robi to nader często), to czyni to z pozycji znawcy tematu: "Queen Of The Damned" to opowieść o damie z wytatuowaną różą i ostrych jak brzytwy pazurach, która niczego innego w życiu nie pragnie, jak tylko zemsty. To kiepska sprawa spotkać się z Królową Potępionych. Muzycznie dostajemy kawałek z rockowym pazurem, w którym instrumenty ścigają się ze sobą, by nadążyć za motywem przewodnim. Drugi najlepszy na "Aftershock" utwór nazwany został "Knife", co przetłumaczymy jako "Nóż". Ogólnie rzecz biorąc jest to kolejny rockandrollowy, wybuchowy, nabuzowany, tłusty, porywający, energetyczny, ostry, rozgrzany, wyjebany, barowy, hardy, głośny, pokręcony, energetyczny (już było?), fruwający kawałek, w którym dzieje się tak wiele, że dałoby się z niego zrobić dwa oddzielne utwory. Słyszymy tu bowiem ze cztery różne układy muzyczne, które niekoniecznie się uzupełniają, a jednak w przedziwny sposób pasują do siebie, tworząc ten niezwykły i porywający numer. Niemal z marszu (jeszcze się dobrze nie skończył "Knife", a już rozbrzmiewa następny "Keep Your Powder Dry") wchodzi dla odmiany wyrazisty riff, który zdominuje utwór trzynasty. W tym rondlu też bulgocze rockandrollowa zupa - Lemmy świetnie czuje się w repertuarze, który wypływa wprost z jego serducha. Tu ani jedna nuta nie jest udawana, ani jedno słowo w tekście nie jest chybione. Album "Aftershock" wieńczy superszybki "Paralyzed", który jest jak głośnik nastawiony na pełną moc, jak mercedes stuningowany przez AMG, jak Uma Thurman w "Kill Bill", jak TGV na francuskich torach. "Paralyzed" to kropka postawiona nad "i" - informacja dla niedowiarków, którzy widzieliby zespół na muzycznej emeryturze. Nic z tego, kochasie. Będziecie musieli odłożyć na bok swoje pobożne życzenie. Ha!

W charakterze singla promującego nowe wydawnictwo upubliczniono 24 września za pośrednictwem serwisu "Rolling Stone" kawałek "Crying Shame", a kilkanaście dni później - "Queen Of The Damned". Nakręcono też teledysk do utworu "Heartbreaker"; fragmenty z koncertu poprzecinane zostały animowanymi wstawkami zaczerpniętymi ze szkiców Lemmy'ego.

Słychać tu wyraźniej niż na innych płytach, że Lemmy nie śpiewa już tak mocnym głosem, jak kiedyś, że doskwiera mu starcze seplenienie, na które nie ma się wpływu. Z jednej strony to przeszkadza, ale z drugiej - dodaje pewnego uroku. Wokal Lemmy'ego ceniony jest głównie za "żwirowatą" barwę, a tej Kilmister nigdy nie straci, choćby śpiewał do dziewięćdziesiątki. Duży wkład w "Aftershock" wniósł Mikkey Dee - on naprawdę gra tu jak natchniony. Nic dziwnego, że chce brać udział w projektach pobocznych (Nordic Beast), skoro roznosi go energia i multum pomysłów. A "Phil Campbell z pełnymi wrażliwości partiami radzi sobie równie dobrze jak z czadzeniem" ("Teraz Rock" 2013, nr 11).

Kilmister zadedykował ten album od siebie czterem osobom: dwóch pierwszych przedstawiać nie trzeba - to Ronnie James Dio i Jeff Hannemann. Nie wiem, kto to Patricia Walker (być może przyrodnia siostra Lemmy'ego). Ostatnia postać to John "Charger" Surridge z Hells Angels Motorcycle Club.

Czternaście utworów trwa dokładnie 47 minut. Nie brakuje tu świetnych pomysłów i rozwiązań aranżacyjnych, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że jest to płyta zachowawcza. Czasem zabrakło odwagi, by dać się ponieść fantazji. Liczyłem na album w typie ostatnich krążków z Wurzelem, ale to nie ta liga. A zatem ocena końcowa: z pewnością "Aftershock" jest lepszy niż dwie ostatnie płyty, chyba też o jeden punkt lepszy od "Kiss Of Death", na pewno dorównuje "Inferno" i "Overnight Sensation", ale czy przewyższa? Każda z tych płyt jest inna, ale wszystkie łączy fenomenalna wrażliwość artystyczna. Tamte wydawnictwa są równiejsze kompozycyjnie. Strona A "Aftershock" posiada kilka wpadek, za to strona B nadrabia to z nawiązką. Wydaje się, że ocena niższa niż 8 byłaby krzywdząca, a wyższa niż 8 byłaby niewspółmierna.

Mam nadzieję, że tak, jak doczekałem nowego krążka, tak też doczekam się koncertu w Berlinie (2 marca) promującego to wydawnictwo. Bo dopiero na żywo to będzie zajebista muzyka!

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Motorhead "Aftershock"
Szym0n (gość, IP: 5.184.108.*), 2023-06-17 11:13:20 | odpowiedz | zgłoś
Świetna płyta. Już mija 10 lat od wydania.
Pamiętam jak zap*erdalałem do empiku w Poznaniu na premierę,aby ją zdobyć.
Kurde,doktor na studiach,kazał mojej grupie pisać esej o prawie finansów,nie-na -wi-dziłem tego przedmiotu.
Esej oczywiście oblany i do poprawki. Ale płyta to był i teraz jest jeszcze większy kopniak w ryj,jaja i dupę niż wtedy.Nie dość, że przetrwała próbę czasu,to zdetronizowała mi wtedy Overkill-Electric Age z piedestału najczęściej,słuchanych albumów.
re: Motorhead "Aftershock"
Christophoros
Christophoros (wyślij pw), 2023-06-19 10:02:35 | odpowiedz | zgłoś
Super, że Lemmy walczył do końca i nagrał jeszcze jeden album, ale dla mnie zawsze to "Aftershock" będzie tą pożegnalną płytą - zresztą gdy wychodziła, to sądziłem po tytule, że tak właśnie będzie. Doskonały krążek.
re: Motorhead "Aftershock"
Szym0n (gość, IP: 5.184.108.*), 2023-06-19 21:13:04 | odpowiedz | zgłoś
O tak.
W tamtym czasie wydawało się, że,,niezniszczalny" Lemmy może polec.
Ale ostatecznie okazało się, że Motorhedzi spłodzili jeden z lepszych albumów rockowych i metalowych.
Aftershock i Bad magic są świetne na swój sposób.
Aftershock metal z odrobiną blues'a, a Bad Magic trochę taki zagubiony materiał z lat 90. Wciskasz go w okres po 1916 a przed snake bite love i pasuje jak ulał.
re: Motorhead "Aftershock"
Mikele
Mikele (wyślij pw), 2023-06-20 11:19:02 | odpowiedz | zgłoś
No nie wiem, czy tak bym postawił tę sprawę. W moim rankingu "Bad Magic" to najgorszy kompozytorsko produkt Motorhead. Jest tak słaby, że nawet nie kupiłem oryginalnej płyty. Same powtórzenia, słaba ballada, przegadane teksty. Po "Aftershock" totalne rozczarowanie. Zagubiona płyta lat 90. XX wieku? Raczej nie. Pasuje ona do stylistyki ostatnich kilku albumów, czyli rockowo-drapieżnych. W okresie składu czteroosobowego na pierwszy plan wybijały się melodie (nazywaj to nawet cukrem). Ale tamte albumy wnosiły pewną świeżość, zgoda - Motorheadowo stęchłą, ale jednak. Od "Inferno" zapierdalali jak pociąg z okładki "Orgasmatron", ale przy "Bad Magic" skład się wykoleił. Ale jeśli komuś podoba się ta płyta, to w porządku. Każdy ma przecież swoje własne odczucia...
re: Motorhead "Aftershock"
Szym0n (gość, IP: 5.184.108.*), 2023-06-20 17:14:38 | odpowiedz | zgłoś
Jasne każdy ma swoje odczucia,zdanie.
Początek victory or die nie zapowiadał nic szczególnego,ot normalny Motorhead.
Ale już singiel thunder and lightning już sprawiał,że noga zaczynała tuptać.
Fire storm hotel osobiście mój nr.1 do pary z When The Sky Comes Looking for You"
Oba mnie rozpierdoliły na premierę.
Shoot Out All of Your Lights tu jest ciężko bo w zależności od nastroju to lubię jak i nienawidzę tego utworu.
Zbyt chaotyczny, ale swoje zadanie spełnił bo za nim znajduje się,,The devil" ciężko,w średnim tempie bardzo podoba mi się tam wokal Lemmiego.
Electricty szybko i równo,spełnia swoje zadanie melodyjne też wesoło,i zaczynamy stronę b.
Evil eye ten początek ,zmiany tępa zmiany wokalu raz normalnie raz nisko,ciężko i chropowato dobra rzecz.
Teach Them How to Bleed ooo ile bym dał,aby było to nagrane w latach 80 lub 90 co najmniej nerkę kolegi ,albo order z kartofla mocno gitarowo/melodyjnie i noga z łatwością zaczyna tupać w miejscu,bardzo lubię ten kawałek,
Till the end nie lubię,bluesy z aftershock wchodziły bez popity i liczyłem na podobny kawałek,lub kontynuację trendu z aftershock na bad magic a dostałem balladę kiepską należy zaznaczyć,obok lat 90. to ona nawet nie przechodziła,niestety,a numery 10,11, i 12 cóż,Tell Me Who to Kill nic nie wnosi, ale też nic nie zabiera ,lecz skłamię jeśli,nie napiszę że bardzo dobrze się do niego chleje piwsko ,,Choking on Your Screams" odhumanizowany głos Lemmiego ponownie spełnia swoje zadanie,zmiana tempa krążek nie jest,jednorodny, nie wnosi dla mnie dużo do całości ale ciężki utwór w średnim tempie był potrzebny aby ostatni
,,When The Sky Comes Looking for You" zamykał album w sposób,że słuchaczowi się morda cieszy.Riffowo dla mnie zajebiście melodyjnie i drugie piwko mi się własnie skończyło. Ostatni utwór fajnie spina klamrą tę płytę.
Rock'n roll na zakończenie,ale teledysk strasznie słaby.ostatecznie ,micha się cieszy,że motory dostarczyły to co zawsze,solidny 40 min, materiał w swoim stylu. Tylko tyle i ,aż tyle.
re: Motorhead "Aftershock"
Szym0n (gość, IP: 5.184.108.*), 2023-06-20 19:48:38 | odpowiedz | zgłoś
Spoko, szanuję zadania innych w końcu dzięki temu można podyskutować,normalnie bez spiny,bez chamstwa.
Jak napisałem w swoim poprzednim komentarzu,dla mnie świetna płyta, i nikt nie zdoła mi wytłumaczyć, że jest inaczej.
Na szczęście po 2015 roku po rozwiązaniu Motorhead, Overkill zapełnił mi pustkę z the grinding wheelem,wingsami i scorched.
I nadal czekam na kolejne i koncerty ;?)
re: Motorhead "Aftershock"
Thrash Lover (wyślij pw), 2023-06-21 20:27:14 | odpowiedz | zgłoś
Bardzo lubię, cenię i szanuję Overkill, ale kurczę, wydaje mi się, że z tej ich ostatniej serii kilku albumów wystarczy mieć tylko jeden, a wszystkie pozostałe brzmią prawie tak samo.
re: Motorhead "Aftershock"
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2023-06-23 19:31:38 | odpowiedz | zgłoś
Chyba się nie zgodzę. W światku thrashowym Overkill już od jakiegoś czasu jest chyba najlepszy koncertowo, a ostatnimi czasy być może i kompozytorsko, w każdym razie w porównaniu z Big Four.
tour edition żenuaaa
znhpuu (gość, IP: 78.8.205.*), 2014-10-20 15:06:40 | odpowiedz | zgłoś
...ta płyta koncertowa z zlepkami utworów co dodają do aftera to żopna wielce. Kawałki wolniej odegrane... nie ma co porównywać do stage czy już od everthing lounder nie wspominając. Słabość.
re: Motorhead "Aftershock"
tomo75 (gość, IP: 46.112.160.*), 2014-10-14 08:47:55 | odpowiedz | zgłoś
Wersja D2C to nie inaczej jak box z bluzą Aftershock kapturem Zipper w rozmiarach S-XXL z limitowanej edycji, ekskluzywny plakat Motorhead, naklejki, zestaw pocztówek, znaczek i ostatni, CD digipak. Ten ekskluzywny pakiet jest ograniczony do 1000 sztuk na całym świecie Koszt około 70 euro
« Nowsze
1

Oceń płytę:

Aktualna ocena (136 głosów):

 
 
85%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Vader "Tibi Et Igni"
- autor: Megakruk

Behemoth "The Satanist"
- autor: Megakruk

Deicide "In The Minds Of Evil"
- autor: Megakruk

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?