- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Motorhead "25 & Alive Boneshaker"
Ostrzeżenie: w tej recenzji płyty nie będę się pierdolił, bo jest to DVD kanoniczne dla każdego fana Motörhead (nad drugim "o" koniecznie dwie kropeczki). Spróbuję zatem tak je zrecenzować, że wytrzymają to albo najtwardsi, albo najbardziej zdeklarowani fundamentaliści.
Już samo opakowanie każe wnioskować, że jest to produkt dopracowany pod każdym względem: pudełko jest w formie digipaku, który otwiera się dwukrotnie, w środku są dwie płyty, pod którymi są zdjęcia "teraźniejsze" i z przeszłości, a do tego - rzadkość przy płytach DVD - porządna wkładka. Wkładka zawiera trochę tekstu o samym koncercie, krótką historię zespołu, galerię zdjęć, informacje o zawartości płyty i podziękowania. Bardzo fajnym pomysłem okazała się okładka wykonana w technice patchworkowej, to znaczy posklejano ze sobą kawałki innych okładek, z czego wyszedł taki "różnorodny" Snaggletooth. Joe Petagno oddał w ten sposób istotę tytułu, bo przecież to DVD to nie tylko koncert promujący ostatni album studyjny, ale też świadectwo 25 lat działalności Motorhead.
Odpalamy najpierw DVD. Menu jest świetnie zrobione, w pełni interaktywne. Po każdym naciśnięciu klawisza na ekranie ukazuje się słodkie dziewczę w białej koszulce z logo Motorhead, które a to zakręci tyłeczkiem, a to machnie biuścikiem... No 100% Motorhead. Jedyne, do czego można się przyczepić, to nierównomiernie porozkładany materiał w obrębie poszczególnych opcji, co zajmuje nieraz chwilę, aby np. dotrzeć do teledysków.
Danie główne zostawmy na koniec. Po skierowaniu kursora (w kształcie Snagletootha) w prawo, dostaniemy do obejrzenia materiał przygotowany specjalnie na okazję 25-lecia zespołu. To samo jest pod pikiem, tuż poniżej wspomnianej opcji (to właśnie jedna z tych źle pomyślanych cech menu), z tym, że można sobie tu ustawić dodatkowo dźwięk i napisy. Wybór nie jest przebogaty: sound w wersji dolby stereo lub dolby digital, z subtitlesów w ofercie język niemiecki lub hiszpański. Obraz nagrany został na terenie "Brixton Academy" - jednej z wielu hal koncertowych Londynu, tuż przed występem tej legendarnej formacji. Ian Kilmister, Philip Campbell i Mikkey Dee, zbici na jednej kanapie, w oparach papierosowego dymu, opowiadają o tym, jak doszło do realizacji koncertu oraz o przygotowaniach, które pochłonęły wiele dni. Swoimi refleksjami na ten temat dzielą się też zaproszeni na tę okoliczność goście: Brian May, Eddie Clarke i inni, których nie rozpoznaję - czyli, szkoda, że zapomniano o podpisach. Głosu udzielono też fanom. I jak to zazwyczaj bywa, mają oni najwięcej do powiedzenia, a ci brytyjscy do harcerzy nie należą. Wywiady, dodajmy bardzo ciekawe, uzupełniają fragmenty z koncertu.
Po skierowaniu kursora w lewo, wchodzimy w obszar nazwany "Set List", czyli otrzymujemy możliwość "wejścia" na koncert w dowolnym momencie. Najwięcej materiału ukryto w lewym (odwróconym do góry nogami) piku. A są to rzeczy naprawdę cenne z punktu widzenia fana. Pierwsza z nich zatytułowana została "How do you want it". Zastanawiasz się chwilę, o co tu może chodzić, klikasz, a tu znowu wybór: "Loud" czy "Louder"? Powiedzmy, że chcesz głośno. Proszę bardzo - "I Ain't No Nice Guy" w wersji akustycznej nagrany w "IHT Studios" w Londynie w lipcu 2001 roku. Lemmy i Campbell (żujący nieustannie gumę) grają jeden ze swoich najlepszych utworów z okresu, gdy ciągnęli swój cyrk we czterech. Perełka! A "głośniej"? To fragment występu Motorhead na festiwalu "Wacken Open Air" w sierpniu 2001 roku. Rzecz została świetnie sfilmowana przez sześciu operatorów kamer. Skompilowano następujące utwory: "R.A.M.O.N.E.S.", "Shoot You In The Back", "Born To Raise Hell" (strasznie pokiereszowany przez wspomagającą Lemmy'ego w refrenach Niemkę przebraną za pielęgniarkę) i "Ace Of Spades".
Wśród umieszczonych na tym DVD materiałów dodatkowych warto przede wszystkim rzucić okiem na "Promo Clips", a szczególnie na teledysk do utworu "Sacrifice". Kiedy recenzowałem tę płytę, mówiłem, że wrócę do tego tematu. Słowo się rzekło. Pomysł na ten teledysk nie jest skomplikowany, ale wykonanie pierwsza klasa. Zespół gra na tle wielkiego ekranu, na którym pokazywane są archiwalne dokumenty z czasów wojny, głównie czarno-białe. Widzimy rozpacz ludzi, sceny batalistyczne, zadowolonych z siebie dyktatorów, transport trupów, fabryki śmierci. Ale muzycy czasem dodają coś od siebie, jak gdyby chcieli zakomunikować, że cienka jest granica między scenami rzezi a rzeczywistością. Widzimy więc Lemmy'ego z krwawym całusem na policzku, czerwonymi ślepiami, połową twarzy, a bębny Mikkey'a spełniają funkcję monitorów. Właśnie te detale decydują o artystycznej wartości clipu. Przy jego realizacji nie było już Wurzela... Drugi obraz powstał do utworu "God Save The Queen", z gościnnym udziałem królowej Elżbiety II... Nie no, jaja sobie robię, to tylko jej sobowtór, co nie zmienia faktu, że teledysk jest dowcipny. Zespół pędzi ulicami Londynu na piętrusie, gdzie w najlepsze zakłóca spokój mieszkańców swym hałasem. Zakłóca? A gdzie tam! Wzbudza zainteresowanie, wszyscy Motorheadów pozdrawiają, wiwatują. W drugiej części teledysku zespół przenosi się do hali koncertowej, a z nimi królowa, która idzie w pogo! Razem z panczurami!
"From The Archives" to taka opowieść autobiograficzna trochę o Lemmym, trochę o jego grupie. Skoro "auto-", to narratorem jest sam Kilmister, co dodatkowo podnosi wartość filmu. Rzeczywiście, zgodnie z tytułem znajdziemy tu wiele archiwalnych materiałów z wszystkich okresów działalności Lemmy'ego. Bo przypomnijmy - Motorhead to tylko jeden z epizodów, choć najważniejszy, tak dla brytyjskiego kowboja, jak i jego fanów. Najwięcej uwagi Lemmy poświęca poszczególnym członkom zespołu, a przewinęło się całe stado muzyków przez Motorhead. Trochę kolorytu do tej opowieści wnoszą komentarze ludzi, dla których kapela stanowi cząstkę życia: pisarz Irvine Welsch, wokalistka Skin, lecz najlepszą rekomendację wystawił Ozzy Osbourne (kto widział, wie, o czym piszę). Niezaprzeczalną wartością "From The Archives" jest to, że dostajemy historię Motorhead w pigułce (dokładnie 10 minut), opowiedzianą dynamicznie i z humorem. Przez długi czas było to dla mnie podstawowe źródło wiedzy o Motorhead, szczególnie tej anegdotycznej.
Mniej wnoszą pozostałe dodatki: "Motorhead Rogues Gallery" zawiera galerię zdjęć i biogramów poszczególnych członków zespołu (wraz z ukrytym komentarzem Lemmy'ego). "Obscure Releases" zawiera ilustrowaną dyskografię Motorhead; cenne jest to, że zapoznajemy się z wydawnictwami rzadkimi, promocyjnymi i specjalnymi (tu m.in. można zobaczyć winyl zatytułowany "Edmunds Mixes" - z najwcześniejszymi próbkami muzycznymi). I jeszcze tylko "Credit", czyli zwyczajowe podziękowania, i "Web Links" (nadmienię tylko, że oficjalna strona jest całkiem dobra, ale przed zmianą, która nastąpiła kilka lat temu, była wprost znakomita).
A teraz danie główne, czyli 100-minutowy koncert z 22 października 2000 roku, który miał miejsce w "Brixton Academy" z okazji 25-lecia zespołu. Trafnie zatytułowany "25 And Still Alive Boneshaker" (tytuł z ekranu), bo od ćwierćwiecza Motorheadzi mielą kości na proch. Rzecz ukazała się w samą porę, bo na tym DVD widać, że Lemmy ma jeszcze parę, że jeszcze potrafią przywalić z całej siły. Czego nie można powiedzieć w całej rozciągłości o następnym oficjalnym DVD - "Stage Fright" (2005), nie wspominając o dwuczęściowym "The World Is Ours" (2011 - 2012). A w ogóle to szkoda, że nie muzycy udokumentowali w tym formacie jakiegoś koncertu z trasy promującej "Sacrifice" lub "Overnight Sensation". Reżyserem widowiska w Brixton była Vanessa Warwick.
Zaczynają od promocji nowej płyty - "We Are Motorhead" (2000). Na pewno jest to lepsze otwarcie koncertu niż zamknięcie krążka studyjnego. Ten kawałek został sfilmowany nieco inaczej niż reszta występu, ewidentnie na potrzeby promocyjne zdecydowano się na szybki montaż, nagłe najazdy kamery na muzyków czy twarze fanów, gwałtowne przyspieszenia. To wszystko każe przypuszczać, że być może zespół myślał tu o teledysku. Bo już "No Class", czyli drugi w kolejce kufel muzyki, mniej ma tych trików. Zresztą gdyby cały koncert był sfilmowany w tej technice, co "We Are Motorhead", to byłby zbyt męczący do oglądania w całości. A przecież o to chodzi, by zobaczyć cały koncert, a nie pół. Lemmy gra przez cały czas na tym samym basie firmy Rickenbacker, w pełnej krasie lidera Motorhead możemy oglądać podczas "I'm So Bad (Baby I Don't Care)", kiedy wydawca płyty oferuje możliwość ustawienia funkcji "multi angle footage". Efekt ten - nieco obecnie zapomniany - w tamtym czasie zwalał z nóg. Chociaż trzeba uczciwie powiedzieć, że Lemmy skupia większość kamer na sobie i raczej można było cały kawałek poświęcić Campbellowi lub Clarke'owi niż jemu. Ale dobre i to. Lemmy przywdział swój standardowy uniform, czyli czarną koszulę z podwiniętymi rękawami, rozpiętą niemal do pępka, czarne dżinsy przewiązane pasem z nabojami, białe kowbojki, Zoom początkowo gra w długim płaszczu, z którym rozstaje się po trzeciej piosence, ale kapelusz ma założony do samego końca, Dee w koszulce Motorhead z burzą blond włosów na głowie. Oto zespół w całej okazałości.
Nie ma potrzeby zatrzymywać się przy każdym utworem, dość powiedzieć, że jest to bardzo przekrojowy set: 23 kawałki w typie motorheadowego rockandrollowania, z czego 20 w czasie podstawowym, usatysfakcjonuje nawet wybrednych koneserów talentu autorów "Snake Bite Love". Brakuje jedynie reprezentantów z debiutu oraz płyt "Another Perfect Day" (1983), "Rock'n'Roll" (1987) i ze "Snake Bite Love" (1998). Przede wszystkim duże zadowolenie wzbudza fakt, że dostajemy możliwość zobaczenia i usłyszenia kompozycji, których nie uświadczymy na innych DVD: trzech reprezentantów "We Are Motorhead" (w tym ukłon w stronę punków, czyli cover Sex Pistols), a ponadto "Civil War", "Overnight Sensation" (jak tam pięknie "skwierczy" bas), "Born To Raise Hell", "You Better Run" (perełka!), "Orgasmatron" oraz "Broken". Grają szybko, jak na Motorhead przystało, zresztą po siódmym kawałku Lemmy retorycznie zagaja publiczność: "so far, so good, yeah?".
Kulminacyjnym, w moim odczuciu, momentem koncertu jest wielka trójca pod postacią: "Sacrifice" z solówką perkusyjną, potem groźny "Orgasmatron", kiedy scena tonie w ciemnościach i tylko zielona poświata rzucana jest na poszczególnych muzyków, i kiedy zaczynają jarzyć się na czerwono ślepia Snaggletootha umieszczonego na tylnej ścianie, oraz "rock'n'roll time", a zatem przełamanie tego depresyjnego utworu hitem "Going To Brazil" - wesołym, optymistycznym i zawadiackim. Ale potem właściwie napięcie się utrzymuje, aż do wielkiego finału w postaci "Killed By Death". Słów kilka o metalowym "Sacrifice" - dodatkowo upiększony został solówką. A że Mikkey Dee wie, jak okładać gary, to... Może na kolejnych DVD solówki są bardziej rozbudowane, ale to tu Szwed - Grek rozwinął największe prędkości. No i trzeba dodać, że wcześniej formacja Lemmy'ego chyba nie musiała korzystać z solowych popisów perkusisty, co pokazuje choćby wydana dwa lata wcześniej koncertówka "Everything Louder Than Everyone Else" (1999). A jednak te kilka minut tłuczenia garów wydatnie podnosi atrakcyjność widowiska. W zbliżeniu widać, ile wysiłku kosztuje Mikkey'a taka gra. Solówkę kończy wyrzuceniem pałki w górę i zgrabnym pochwyceniem jej z powrotem.
W krótkiej chwili oczekiwania na bis daje się wreszcie usłyszeć chóralne skandowanie nazwy kapeli. Ponowne wejście muzyków na scenę poprzedzone zostaje wyciem syreny alarmowej, takiej jaką słychać w utworze "Emergency". Wybierają jednak utwór bardziej znany, właściwie jeden z największych przebojów z pierwszego okresu działalności - "Bomber". Kiedy w zupełnej ciemności zaczynają obracać się reflektory imitujące śmigła, staje się wiadomym, że oto pod sufitem znajduje się najbardziej legendarna konstrukcja sceniczna Motorhead - model samolotu Heinkel 111. Gdzieś tam w tle połyskuje Snaggletooth, bombowiec stopniowo zniża się nad głowy rockandrollowców, Campbell szarpie struny wściekle, a Lemmy wykrzykuje:
"Ain't a hope in hell,
Nothing's gonna bring us down,
The way we fly,
Five miles off the ground,
Because we shoot to kill,
And you know we always will,
It's a Bomber
It's a Bomber
It's a Bomber, hej, hej, hej!"
Istna magia. Kontynuowana jest w najbardziej wyczekiwanym przez fanów "Ace Of Spades", zagranym z marszu, brawurowo, bez zbędnych udziwnień, w swej klasycznej postaci. Oklaski fanów są jak najbardziej zasłużone, choć to jeszcze nie koniec. Przed nami grand finale - wielki finał: "Overkill". Zanim jednak Dee zacznie "przedrzeźniać" lokomotywę, Lemmy w swój charakterystyczny sposób przedstawia kompanów: "Play on the gitar, boys and girls, Philip The Beast Campbell. On the drums, the best fuckin' drummer in rock and roll - Mikkey Dee". I Zoom: "On my left - mister Lemmy Kilmister". Z pomocą zaproszonych na ten wieczór gości grają "Przegięcie" z taką werwą, że z 98 oktanów dałoby się z tej mieszanki wydzielić. Bombowiec znowu zaczyna się kołysać, a po drugim zakończeniu "Overkill" na widownię spadają balony w jakże jubileuszowym czarnym kolorku, co w pewien sposób dopełnia ceremonii 25 rocznicy powstania najgłośniejszego zespołu świata.
Lemmy był dość gadatliwy tego wieczoru, często głos zabierał też Campbell. Podczas koncertu można zaobserwować całą masę wygłupów: w "Metropolis" Lemmy i Campbell wygarniają gitarami śmieci ze sceny, przed "The Chase Is Better Than The Catch" wznoszą toast za fanów, dalej wmawiają im, że są podekscytowani nowymi utworami, wokalista zapowiada kawałek "Dead Men Tell No Tales" jako "Dead Men Smell Toe Nails", czyli wychodzi "Martwi wąchają paznokcie u nóg" zamiast "Martwi nie mają nic do powiedzenia", krótka i zajebista jest improwizacja Lemmy'ego na basie przed "You Better Run", zajebisty jest moment, w którym Lemmy celuje z basu do stojących w pierwszym szeregu, a potem puszcza kakofoniczną serię "pocisków", po solówce Mikkey'a gitarzyści wychodzą z ćmikami w gębach (aż chce się wrzasnąć - jesteśmy Motorhead!), w specyficzny sposób Kilmister poczyna sobie z publicznością w momencie, kiedy Philipowi zmieniają strunę: wokalista stwierdza, że zrobiło się dziwnie cicho na sali, więc odlicza "one, two, three" - fani wrzeszczą (ale słabiutko); z właściwą sobie przekorą strofuje ludzi, po czym powtarza "one, two, three" - fani wrzeszczą. No tym razem wyszło to "much better".
Nie wspomnieliśmy dotąd o gościach zaproszonych na scenę. A był to bardzo miły gest, który na pewno uatrakcyjnił widowisko. Pierwsi pojawiają się w utworze "Born To Raise Hell" - są to Doro Pesch i Whitfield Crane (ten się nieźle wydziera), dalej... uwaga, uwaga... "Fast" Eddie Clarke, który musiał przypomnieć sobie, co znaczy "The Chase Is Better Than The Catch". A potem ciekawa sprawa. Na scenie pojawiają się Todd Campbell i Paul Inder, by wesprzeć rodziców w kilerze "Killed By Death". Ten pierwszy to syn Philipa, grający w zespole S.K.W.A.D., ten drugi to syn Lemmy'ego. Ostatni utwór tego wieczoru, nieśmiertelny "Overkill", zasilili swoimi gitarami Brian May, Eddie Clarke i Ace ze Skunk Anansie.
Scena jest szeroka. Bardzo ładnie prezentuje się "Brixton", który wygląda na pojemny klub (wikipedia podaje, że wlezie tam 5 tys. luda). Pewnym udogodnieniem dla zgromadzonych było to, że podłoga lekko, ale jednak opada w kierunku sceny (a może to takie złudzenie optyczne), no i ten balkon z tyłu. Światła - dominującymi kolorami na sali były niebieski i żółty, ale generalnie na scenie jest dość jasno. Biała perkusja firmy Sonor ustawiona na niewielkim podwyższeniu z centralami ozdobionymi logo Motorhead. Statywy z uchwytem na napoje, wsunięte weń kosteczki.
Na drugim dysku (audio CD) znajduje się ten sam koncert, z tym, że obcięty jest o sześć utworów ("I'm So Bad", "Civil War", "Overnight Sensation", "You Better Run", "Orgasmatron", "Iron Fist"). Jest to jeden z niewielu mankamentów tego wydawnictwa, który powoduje obniżenie ogólnej noty do 9 punktów. Jest to bowiem kiepski pomysł, by dawać to samo w wersji audio i wideo, co niestety zdarza się nagminnie w całej historii tego nośnika. Przecież to nic wielkiego dodać jakiś koncert, choćby niepełny, ale z innej trasy. I już byłoby ciekawiej. Drugim mankamentem jest to, że na pudełku są błędne informacje, co też trochę wkurza. Na przykład nie ma sześciu utworów z "Wacken", nie ma też teledysku "I Don't Believe A Word". Rozumiem, że po prostu się nie zmieściły na DVD, ale trzeba było dać sprostowanie lub dołożyć drugi krążek DVD zamiast CD. Ponoć całość trwa 158 minut i wierzcie mi "25 & Alive Boneshaker" jest wypchane po brzegi fantastycznym materiałem. Jak na tamte czasy, kiedy niewiele zespołów miało swoje DVD, Motorhead sprawił naprawdę miły prezent. I wcale nie był taki drogi, bo kosztował ok. 80 zł.