- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Moonlight "Yaishi"
Dobrze napowietrzony, pełen emocji album o metalicznym, na ogół selektywnym brzmieniu. Jednak słuchając go nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przynajmniej pierwsze trzy utwory na płycie można było nagrać bardziej przestrzennie. Przeszkadza mi tam stłamszone, zbyt płaskie brzmienie gitar i nazbyt wypchnięta do przodu, klekocząca perkusja. Ale mój opór stopniał począwszy od orientalnego motywu numeru 4 ("W końcu naszych dni"). Przestało być płaczliwie i sennie, a zrobiło się ciężej (bas!) i bardziej interesująco, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Począwszy od utworu 5 ("Historia do zapomnienia") Moonlight obnażył nareszcie swój pazzzurrr. Przygrzali!!! Drapieżniej, bardziej niepokojąco. Nie bez znaczenia dla mocy tych pikantniejszych, wyrazistszych kompozycji jest silny, czysty i ekspresyjny głos Mai Konarskiej. W numerze 6 ("Zapach") - "kuj żelazo póki gorące", to aluzja do rozpoczynających utwór i pobrzmiewających także później w tle dźwięków - położył mnie na łopatki wokal i kojący sound fortepianu. Chociaż bęben znów za głośny w finale.
"Yaishi" to piąta z kolei długogrająca produkcja studyjna szczecinian i... jednej wrocławianki. Piękne melodie emanują tu jesienno-zimową melancholią i chyba jednak nutka monotonii. A może to tylko nostalgia, przeplatana orientalnymi akcentami charakterystycznymi dla "księżycowej rodziny"? Klawisze i gitara wespół z basem wygrywają tych melodii najwięcej. Poza paroma kompozycjami na tym albumie, nie mam większych zastrzeżeń do brzmienia "perki". Jest to też płyta bardziej basowa niż gitarowa. Takie są moje odczucia po wielokrotnym odsłuchaniu "Yaishi".
Rozmarzyłam się przy "Meren-Re" (hm, gdyby nie ten jednostajny bęben), utworze ze znakiem nieskończoności w tytule (no 9) czy wreszcie "Nic" (no 10) - przecudownej, mojej ulubionej na płycie balladzie. Nie zabrakło na tym krążku dynamicznych kompozycji oraz ciekawych aranżacyjnych i interpretacyjnych pomysłów. Posłuchajcie numeru 4, 5, 6 czy 8 ("Jesugej von Baatur" - tu, dla odmiany, perkusja podoba mi się najbardziej, no i ten bas!), a przekonacie się sami.
"Yaishi" to kolejny krok w muzycznej ewolucji Moonlight. Mimo to, a może właśnie dlatego, gdzieś w zakamarkach pamięci wybrzmiewały mi echa "Inermis", gdy słuchałam tej muzyki. To dobrze, bo brzmienie zespołu wciąż jest rozpoznawalne, choć od "Kalpa Taru" (mojej ulubionej księżycowej płyty) zespół przeszedł już długą drogę. Świetny album na chłodne wieczory i poranki. Dodatkowym atutem są niezwykle liryczne teksty - brawa dla Mai za ich wirtuozerską interpretację. Na osłodę otrzymaliśmy teledysk do utworu "Meren Re (Rapsod)". Przyjemnie popatrzeć.