- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Moonlight "Yaishi"
Nigdy nie byłem wielkim fanem grupy Moonlight. Mój pierwszy kontakt z nią to niezła płyta "Inermis". Dopiero niedawno poznałem "Kalpa Taru" i "Floe" - dwa wspaniałe, choć bardzo różne albumy. Już na debiucie zespół dorobił się swojego stylu, pozostałe wydawnictwa były jego rozwinięciem. Podobnie jest z "Yaishi", choć jest na niej więcej eksperymentów. Inne, brudniejsze brzmienie gitar ("W końcu naszych dni", "Historia do zapomnienia"), momentami słychać riffy a la Tony Iommi. Pojawiają się też elementy techno, co może nieco razić z racji zakręconej struktury utworów ("Zapach"). Nie martwcie się, to nie jest przecież jakieś tam Mayday! Zespół rozwija się i bardzo dobrze. Dzięki temu muzyka nabiera nowego znaczenia, wkracza w inne wymiary. Są też na płycie zdecydowane nawiązania do przeszłości np. "Maren Re (Rapsod)", "Jesugej von Baatur", "Ergo sum". "Połączenie starego z nowym" daje naprawdę wspaniały efekt. Mimo eksperymentów grupa jest nadal sobą. Gitary tną aż miło, mamy wciąż fajne brzmienie perkusji, intrygujące teksty i zmysłowy wokal... Płyta odpowiednia na jesienno-zimowe wieczory oraz na "prawdziwie księżycowe noce"...
P.S. Powyższą recenzję dedykuję Mai Konarskiej. Droga Maju, po koncercie w olsztyńskim "Come In" coś ci obiecałem i właśnie słowa dotrzymałem. Pozdrawiam!