- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Monstrosity "Rise To Power"
Po 4 latach milczenia, przerwanych jedynie kompilacyjną płytą "Enslaving The Masses", powraca Monstrosity. Dzięki albumowi "Rise To Power" death-metalowi klasycy z Florydy mają szansę wejść na stałe do panteonu bogów śmierć metalu. Dziesięć utworów przynosi potężną dawkę agresji, brutalności ale również maestrii technicznej i aranżacyjnej. W porównaniu do poprzedniego wydawnictwa - "In Dark Purity", nowe dokonania Amerykanów miażdżą potegą brzmienia i świeżością kompozycji. Udało się również uniknąć monotonii, która obnizała wartość przedostatniej produkcji. Jak zwykle największymi atutami Monstrosity są filary zespołu. Tony Norman to niezwykle utalentowany gitarzysta, umiejący pogodzić zachowanie właściwych proporcji pomiędzy formą i treścią. Myśę, że jego obecna dyspozycja przerasta ostatnie dokonania wielkiego Treya, z którym współpracuje w Morbid Angel. Riffy i solówki jego autorstwa są być może zamknięte w pewnym schemacie, lecz życzyłbym wszystkim muzykom wypracowania kanonu na tym poziomie. Jason Avery to wokalista, dysponujący brutalnym growlingiem, nie ustępujący potencjałem swemu słynnemu poprzednikowi - "Corpsgrinderowi" Fisherowi. No i jeszcze Lee Harrison - perkusista, od lat należący do czołówki na scenie death metal.
Jeśli chodzi o stricte muzyczną zawartość albumu to spośród naprawdę wyrównanej całości wyróżnię: "The Exordium" - za genialny riff przewodni oraz świetne aranżacje wokalne Avery'ego, "Awaiting Armaggedon" - za przemyslane budowanie klimatu i świetną stukturę kompozycji, "The Fall Of Eden" - wydający mi się być miniaturą, złożoną w holdzie Schuldinerowi, oraz "Abysmal Gods", będący krótkim, zwartym atakiem na narządy słuchu. Podsumowując, uważam , że tytuł płyty jest wyjątkowo adekwatny - Amerykanie urośli w moc, pozwalającą im na zakwalikowanie się do grupy klasyków gatunku. W moim prywatnym rankingu, album ten ma duże szanse na zwycięstwo w kategorii płyty roku. A podium wydaje się być formalnością.