- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ministry "Adios... Puta Madres"
W końcu jest. Wyczekane, świeżutkie, pachnące farbą drukarską i dokumentujące ostatnią trasę DVD legendarnego już zespołu dowodzonego przez "Aliena" Jourgensena. Mniej więcej wiedziałem, czego się po nim spodziewać, bo miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczenia w warszawskim gigu 15 lipca 2008 r. Niewiadomą pozostawało dla mnie, w jaki sposób zostanie ono wydane, jakie utwory i gdzie nagrane będzie zawierać, jak materiał został sfilmowany itd. Wydawnictwo zawiera dwie płyty - nazwijmy je "koncertową" oraz "dokumentalną".
Po występie Ministry w Warszawie czułem niedosyt (oczywiście wynikający z szeroko już skomentowanego doboru utworów na pożegnalną trasę) i niestety po obejrzeniu części "koncertowej" DVD jest podobnie, tyle że z innych względów. W porównaniu do wykonywanej na żywo, lista utworów na płycie jest niekompletna, a także niezgodna z kolejnością ich grania. Brakuje "The Dick Song", "Wrong" i "Khyber Pass". Co prawda te utwory znajdują się na wersji CD "Adios... Puta Madres", ale tak czy inaczej tego zabiegu nie rozumiem. Nie ma informacji na temat tego, z jakich miast pochodzą fragmenty koncertów. Szkoda, bo poprzednie koncertowe DVD Ministry pt. "Sphinctour" takich wiadomości dostarczało. Uwzględniając informację z oficjalnej strony zespołu, że na wydawnictwie zawarto fragmenty z Warszawy, robi się przykro podwójnie. Dodatkowo pod względem doboru miast jest duża nierównowaga, bo zdecydowana większość materiału pochodzi z dwóch koncertów - jednego na otwartym powietrzu (na marginesie przez cały czas jest tu widoczna na środku pod sceną wielka polska flaga) oraz drugiego z jakiejś hali. Dlaczego wybrano akurat te, nie wiem. Druga sprawa to brzmienie. To fakt, że podczas koncertów Ministry nigdy nie wiadomo, kiedy Al śpiewa, a kiedy idzie podkład z komputera (choć na drugim DVD Jourgensen zarzeka się, że pod tym względem nie "oszukują"), ale oglądając i słuchając płyty miałem momentami duże wątpliwości co do tego, czy nie było wielkiego "grzebania" w zarejestrowanych nagraniach. Zarzut szczególnie dotyczy "The Last Sucker". Całkiem w spokoju pozostawiono chyba jedynie grę perkusisty. Nagranie jest po prostu obrzydliwie sterylne. Plusy? Dla mnie osobiście przede wszystkim to, że DVD z tej trasy w ogóle jest. Na koncert nie zaopatrzyłem się w stopery do uszu i mimo tego, że raczej lubię muzyki słuchać głośno, to poziom natężenia dźwięku był tak wysoki, że nie byłem w stanie podejść bliżej sceny. W konsekwencji widziałem mniej niż bym chciał, a w głowie i tak piszczało mi przez trzy dni. Poza tym "Adios..." stanowi świetne uzupełnienie wspomnianego "Sphinctour", które koncentrowało się na numerach z mojej ukochanej "Filth Pig" oraz płyt wcześniejszych. Jakość dźwięku "Adios..." jest znakomita, ale to akurat nie jest zaskoczeniem.
Część "dokumentalna" obejmuje wspomnienia muzyków dotyczące czterotygodniowych, morderczych prób na pustynnym ranczo w towarzystwie zdechłych skunksów, historię zniszczenia przez publiczność podczas jednego z amerykańskich koncertów krat, za którymi występowali. Dowiemy się o ulubionych utworach poszczególnych członków zespołu, przemyka Billy Gibbons, możemy zobaczyć Aliena w normalnych okularach korekcyjnych, deszcz balonów podczas finałowych utworów z amerykańskiej części trasy (w Europie grali "What a Wonderful World", a w USA zdarzało im się "Just Got Paid" czy "Under My Thumb"). Wreszcie słyszymy od samego Jourgensena o jego zmęczeniu i znudzeniu trasą, przyznaniu się do tego, że się starzeje i na koniec doświadczamy wielkiego kontrastu, gdy pozostali członkowie Ministry ze wzruszeniem żałują, że to już koniec, czynią to szczególnie najmłodsi - gitarzysta Sin Quirin i perkusista Aaron Rossi. Nawet słuchając wielkoluda Tony'ego Camposa nie mamy wątpliwości co do jego smutku z powodu rozwiązania Ministry. Jako całość jest to fajny dokument pokazujący ludzi tworzących kiedyś jeden z najciekawszych zespołów na świecie.
To wydawnictwo nie zwala z nóg. Jest raczej pamiątką dla fanów grupy, głównie tych, którzy pokochali ostatnie trzy płyty Ministry, tak odmienne od poprzednich. To także pamiątka dla tych, którzy mieli przyjemność być na koncertach z ostatniej trasy największego cynika w historii muzyki rockowej. Ja w swej naiwności jeszcze liczę na to, że go jeszcze kiedyś zobaczę na żywo. Może z Lard, razem z Biafrą...? Wszak trzeba mieć marzenia...
Materiały dotyczące zespołu
- Ministry