- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Millenium "Vocanda_"
Krakowska scena artrockowa po rozwiązaniu grupy Albion nie przedstawiała się okazale. Dopiero ostatnio wypłynęły dla nieco szerszej publiczności zespoły takie jak Rewolwer, Kroner Cirkus czy Millenium, choć wciąż rzadko znane są poza samym rodzimym miastem. Wśród nich najbardziej znany jest chyba ten ostatni. Ma na koncie dwie płyty... "trzy" podpowie ktoś życzliwy? Za tę trzecią, a właściwie za debiut, możnaby uznać krążek formacji Framauro, na której fundamencie powstało właśnie Millenium. Zespół wydaje płyty własnym sumptem, pod szyldem wydawnictwa Lynx Music, założonego przez lidera grupy Ryszarda Kramarskiego. Szerzej znane jest ze składanki "Polish Artrock - Part I".
"Vocanda_" zastanawia już okładką. "Lynx Music" wydaje płyty w pięknych tekturowych opakowaniach, acz początkowo trudno przyzwyczaić się do wyjmowania płyty i książeczki z tektury, łatwo uszkodzić takie pudełko. Dlaczego zastanawia? Ujmę to tak, przypomina raczej okładkę przygotowaną dla płyty z muzyką techno. Jest jednak wyjątkowo stonowana i bardzo ładnie prezentuje się na półce, między płytami Quidam i Lizard. Płytę rozpakowaliśmy zatem, pogłówkowaliśmy trochę, o, książeczka. Utrzymana w podobnym klimacie, który powoli zaczyna zachwycać. Okazuje się że "Vocanda_" to koncept. Historia napisana przez Ryszarda Kramarskiego opowiada o biznesmenie, który po wypadku trafia do szpitala i w śpiączce toczy proces o swoje życie z aniołami i diabłami. Świetne wrażenie robią rysowane ilustracje autorstwa Rahima Ajdarevica Hajdariego.
"Vocanda_ - it is Daniel's story"... tak, wszystkie teksty są anglojęzyczne. Wbrew pozorom wychodzi to płycie na dobre. Śpiewane są czystą angielszczyzną, podchodzącą idealnie pod kompozycję. Album przygotowany został dla miłośników artrocka z całego świata, płyty ściągane są nawet z Meksyku. Wyganiamy rodzinę z pokoju, płyta do otwarzacza, rozsiadamy się wygodnie... dajemy pochłonąć dźwiękom.
Sceneria jakby w garażu... startuje silnik... a za nim podąża gitara klasyczna i śpiew. Przypomina się "Scenes From A Memory" Dream Theater. Zaraz... jak to się nazywa? "Back To Myself Part II"? Part II?? Tak... płyta rozpoczyna się od końca. Część pierwszą kompozycji będzie nam dane wysłuchać dopiero na końcu... warto, bo to zdecydowanie najpiękniejszy utwór na płycie. Wszystkie piosenki są ze sobą połączone, każda "wynika" bezpośrednio z poprzedniczki. I doskonale ilustrują opowieść. Delikatne instrumentalne wprowadzenie w już właściwą część płyty, nagle wszystko staje nam przed oczami, muzyka wybucha pełnią barw. Jakby wspaniała uwertura do opowieści... i znów skojarzenie ze "SFAM"... ale to nie progmetal. Zatem jak brzmi ta płyta? Ewidentnie artrock. Sporo brzmień typowych dla Floydów czy Genesis. Te grupy właśnie, jak i Marillion czy Pendragon, muzycy wymieniają jako inspiracje. Mamy jednak do czynienia z czyms nieporównanie ważniejszym niż samo kopiowanie mistrzów. Millenium wychodzi naprzeciw znaczeniu słowa progresywny i od razu czuć tu własny styl, własne pomysły na muzykę.
Same piosenki są zróżnicowane. Piszę "piosenki", nie ma tu jednak typowych przebojów, może z wyjątkiem wspomnianego już fascynującego "Back To Myself Part I", najbardziej przypominającego dokonania Floydów, lecz również tutaj słychać wyraźnie własne pomysły muzyków. Do tego utworu będzie się sięgać jeszcze długo. Wyróżnić należy drugą piosenkę na płycie - "Visit In Hell", zaśpiewaną i zagraną z takim diabelskim właśnie pazurem oraz kolejną - "Waltz Vocanda" z rewelacyjnym, przebojowym refrenem, nasuwającą skojarzenia z "Boską Komedią", Neronem czy Poncjuszem Piłatem. I słusznie - w warstwie lirycznej stanowi wprowadzenie do niebiańskiego sądu nad naszym bohaterem. Stylizowane lekko partie instrumentalne, "leniwy" jakby początkowo wokal, śmiechy... I świetne solówki w drugiej części utworu.
Każda następna pieśń ma w sobie wiele piękna, choćby świetna floydowska ballada "For The Prize Of Her Sad Days". Na całej płycie zachwycają solówki gitar i saksofonu oraz aranżacje klawiszy. Wszystko łagodne i stonowane kiedy trzeba, wybucha nagle ładunkiem emocji. Brawa należą się wokaliście Łukaszowi Gałęziowskiemu, obdarzonemu ciekawym głosem, który również wykształcił swoją własną manierę śpiewania. Kompozytor, autorem muzyki jest Ryszard Kramawski, zawarł sporo interesujących pomysłów ("Visit In Hell", "Lady Cash Cash", "I Would Like To Say Something", "The Purgatory Stop"). Poprowadził zarówno brzmienie jak i kompozycję we własnym kierunku, co sprawia że ta płyta jest prawdziwie progresywna, w przeciwieństwie do wielu innych współczesnych, znacznie bardziej uznanych grup artrockowych, naśladujących jedynie to co znamy już od dawna.
Mógłbym napisać że płyta jest trudna w odbiorze... początkowo niektóre rozwiązania nie trafiały do mojego przekonania, teraz jednak po wielokrotnym przesłuchaniu z czystym sumieniem wystawiam moją "całkowicie subiektywną ocenę" - 9/10. Płytę polecam, a muzykom życzę wielu równie udanych albumów i należnego uznania.