- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Miles Beyond "Miles Beyond"
Miles Beyond to młoda amerykańska kapela metalowa, która kilka miesięcy temu wydała swoją debiutancką płytę. I to płytę zawierającą, szczególnie jak na materiał debiutancki, potężną dawkę muzyki: 12 numerów trwających 70 minut to nie przelewki. Tym bardziej, że (na szczęście) w parze z ilością idzie tu jakość...
Muzyka kapeli to mieszanka rocka, heavy i power metalu z drobną domieszką progresywnych patentów. Z jednej strony mamy klimaty a la Iron Maiden, Judas Priest (perkusyjne otwarcie "Take Me Back Home" to jakby zwolniona wersja tego, co Scott Travis robi w pierwszych sekundach "Painkiller") czy też kojarzące się z solowymi dokonaniami Bruce'a Dickinsona, a z drugiej przypomina to kapele grające prostszy progmetal jak np. Royal Hunt czy Vanden Plas. Muzyka jest dość dynamiczna, pełna ekspresji i melodyjna, ale zdecydowanie na sposób heavy, a nie powermetalowy. W rolach głównych bez dwóch zdań mamy gitary. Chwytliwe riffy, znakomite i rozbudowane solówki, podkłady na przemian melodyjne i zagęszczone, fajne pojedynki. No i wspaniale heavymetalowy wokal Tima Moody'ego, którego głos i maniera wokalna to swoiste połączenie Bruce'a Dickinsona z Matthew Barlowem (ex-Iced Earth). Efekt doprawdy znakomity, a nagrania takie jak "Out Of Control", "Miles Beyond", "Vlad The Impaler", "The Spaniard" czy "Hail The King" z miejsca porywają energią i powodują, że do płyty wraca się z przyjemnością.
"Miles Beyond" nie jest może niczym odkrywczym, a chwilami sam zespół do złudzenia przypomina wspomniane powyżej kapele (szczególnie Dziewicę!), ale może na kolejnych płytach Amerykanie nieco odważniej poszukają własnej drogi? Czego im i sobie życzę. A jak na razie jest naprawdę dobrze.