- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Mike Oldfield "Guitars"
Mike Oldfield zawsze był kompozytorem bardzo płodnym. Dlatego nie dziwi chyba fakt, że już w rok po wydaniu udanej płyty "Tubular Bells III" przedstawił nam nowy materiał.
Tym razem, jak sam tytuł wskazuje, jest to muzyka, w której na pierwszy plan wysuwają się gitary. Oldfield już od dawna nosił się z zamiarem nagrania właśnie takiej płyty, gdyż uważa on gitarę za swój pierwszy i ulubiony instrument. Marzenie to udało się więc teraz zrealizować. I to zrealizować z naprawdę zadowalającym efektem.
"Guitars" zawiera dziesięć wyłącznie instrumentalnych nagrań. Znajdują się wśród nich rzeczy znakomite, które zachwycą z pewnością nie tylko oddanych fanów artysty. Weźmy na przykład pierwszą w tym zestawie uroczą miniaturkę "Muse", zagraną na dwóch gitarach klasycznych, którą opisać można tylko słowem - doskonała. Takich pięknych momentów usłyszymy na "Guitars" więcej: ten cudowny, kojarzący się z latami siedemdziesiątymi, wstęp do "Cochise", zachwycający swoją łagodnością i tytułową tajemniczością "Enigmatism", czy też piękne, krótkie zakończenie albumu - "From The Ashes".
Zdarzają się na "Guitars" chwile, gdy Oldfield gra naprawdę ostro - na przykład w "Out Of Sight": szybki rytm, świdrująca w uszach gitara - wszystko to stanowi jakby połączenie energii i siły heavy rocka z przestrzenią obecną w rocku progresywnym. Natomiast "Out Of Mind" to już prawdziwy szok: dynamiczny, ostry utwór, w którym Oldfield wymiata niczym jakiś Joe Satriani. Pozostając jednak oczywiście w 100 procentach sobą...
Na zasadzie kontrastu zbudowana została najdłuższa kompozycja tego albumu, "Four Winds", gdzie ostrzejsze fragmenty sąsiadują z subtelnymi, spokojnymi akordami. Łatwo można wychwycić obecność muzyki wschodniej, hinduskiej, ale także gorących rytmów rodem z Południa. Zestawu dopełniają "B. Blues", rzeczywiście troszkę bluesowy, i "Embers", gdzie artysta wykorzystał gitarę Ramireza oraz "Summit Day", kolejna mieszanka elektryczno-akustyczna.
Jest w tej muzyce coś wzniosłego, tajemniczego, co wyzwala aurę rozmarzenia, nie pozwala przejść obojętnie obok. Oto, co miały wspólnego marzenie i najpiękniejsze dzieło sztuki - tajemnicę - pisał noblista Hermann Hesse i z całą pewnością można się z nim zgodzić. Spokój i gwałtowność. Nieprzenikniony sekret i spełnione marzenie. Po prostu Mike Oldfield.