zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 23 listopada 2024

recenzja: Metallica i Lou Reed "Lulu"

30.10.2011  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Metallica i Lou Reed
Tytuł płyty: "Lulu"
Utwory: Brandenburg Gate; The View; Pumping Blood; Mistress Dread; Iced Honey; Cheat On Me; Frustration; Little Dog; Dragon; Junior Dad
Wykonawcy: Lou Reed - wokal, gitara; James Hetfield - wokal, gitara; Lars Ulrich - instrumenty perkusyjne; Kirk Hammett - gitara; Rob Trujillo - gitara basowa
Wydawcy: Universal Music, Warner Bros.
Premiera: 31.10.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 1

W historii mojej współpracy z rockmetal.pl nie zdarzyło się jeszcze, żebym jakiejś płycie wystawił ocenę 1. Nawet niemiecko-włoskiej popelinie spod znaku power metalu, gdzie makaron miesza się z wurstem i legendami o seksownym kroju mundurów Wehrmachtu. No, ale co się odwlecze, to nie uciecze, co więcej - w tym wypadku mogę coś zrecenzować przed oficjalną premierą. Oto "Madmłazele i Mesiery" Metallica i Lou Reed pobłogosławili internet (podobnie, jak to było w przypadku "Death Magnetic" tych pierwszych) możliwością odsłuchu sprokurowanej wspólnie płyty opatrzonej tytułem "Lulu", zanim zalegnie w sklepach.

Nie wiem, czy w ten sposób Urlich po raz kolejny stara się podać grabę internetowi, czy zwyczajnie już ma tyle kasy, że koło chuja mu lata kto, gdzie i kiedy za free posłucha sobie jego muzyki, ale przyznaję, fajnie to wygląda w "pablik rylejszonie", a i w tym wypadku jest wielce przydatne. Nikt dzięki temu nie zubożeje, nie sprzeda matki, nie zrezygnuje z drugiego śniadania, taniej dziwki lub butelki wódki, by wejść w ciemno w posiadanie materiału, który zwyczajnie jest tak chujowy, że zęby bolą i woda z dupy leci.

Tak wiem, moi drodzy koledzy po fachu i fani, którzy to brodzicie w świetle prawdy - wiem, że "Lulu" miało być tylko projektem, a nie kolejną płytą Metalliki czy Velvet Underground. Wiem też, że nie powinienem spodziewać się kolejnego "Master Of Puppets" czy "Black Album", a muzyki eksperymentalnej, będącej wynikiem wypadkowej pomysłów i doświadczeń zasłużonego rockmana i "Czterech Horsemana'ów". Nie od razu więc odpaliłem fuzję nienawiści wobec tej muzyki, co więcej - po premierze "The View" pomyślałem, że takie prawie sabbsowe riffowanie z melorecytacjami, w jakie wpadają wokale Reeda, fajnie sprawdzą się w samochodzie, w jakiejś trasie na Dąbrowę Górniczą.

Jednak nic z tego, bo "Lulu" okazuje się być przepastną (ponad 80 minut) manifestacją ciulowatego, nędznego bredzenia w różnych tempach, w dodatku o niczym. Początek materiału to naprawdę przyjemne granie. "Branderburg Gate" - rozpoczynający się dźwiękami gitary akustycznej, z cedzonymi przez Reeda słowami "I will cut my legs and tits off" i przechodzący w motywy żywcem skradzionymi z takich szlagierów, jak "Knocking On Heavens Doors" i "Tuesdays Gone" - rozwala wyluzowaną, rockową bujanką, która idealnie nadawałaby się jako soundtrack do popijawy cienkich Bolków z filmu "Testosteron", którym kobiety przez całe życie robiły krzywdę zamiast kręcić loda. Zaprawdę ekstra kawałek, a i przy okazji hit do wznoszenia na piedestały alkoholowych teorii. Gdyby w tej konwencji, oraz następującego zaraz po tym "The View", była utrzymana ta płyta, to kroiłaby się sensacja i złote jajo zniesione przez marszczące się powoli tyłki Tallica Boys i już zapewne całkowicie zasuszonego frontmana Velvet Underground.

Niestety, po wybrzmieniu ostatnich nut tego totalnie obciągniętego ze skarbca geniuszu Tony'ego Iommiego numeru, wszystko co ciekawe, porywające czy zwyczajnie dobre, na "Lulu" się kończy. Wchodzący smykami "Pumping Blood", muchowo bzykającą partią przypomina "King Nothing", ale zapomnijcie tutaj chociaż o procencie zwiewności tego skądinąd średniego numeru z "Load". W momencie, gdy Lou otwiera twarz wyjąc frazy tytułowe w manierze Ferdka Kiepskiego, nogi uginają się w kolanach, a coś, co zapewne miało hipnotyzować słuchacza niczym pamiętne "Venus In Furs", zaczyna po prostu wkurwiać. Co to ma być do cholery, siedem minut oblewania tego samego motywu i zataczanie się pod blokiem o trzeciej w nocy, jakiego zapewne doświadczył niejeden mieszkaniec polskich osiedli z soboty na niedzielę?

Prawdziwy kabaret rusza jednak dopiero wraz z "Mistress Dread", bo Metallica zaczyna tutaj wkręcać swoje granie z lat 80-tych, nalatując riffami z "No Remorse" i "Metal Militia", a Mr. Underground stara się usilnie udowodnić, że podkładał głos Homera Simpsona we wszystkich odcinkach kultowej kreskówki. Stan posiadania jakiejkolwiek klasy wspomaga wprawdzie rockowy "Iced Honey", jadąc na prostych acz chwytliwych zagrywkach i nawet Reed nie jest w stanie tego zniweczyć, ale na etapie, kiedy Hetfield zaczyna wydzierać puchę, zaczyna się już tragedia i to bynajmniej nie ta grecka. Powinno mi się to spodobać, nawet odpaliłem DVD z własnego ślubu, bo z czymś mi się to kojarzyło. Play - yeah, tak, to ja sam wyśpiewujący na zapleczu remizy frazy "Madly In Anger With You", ale to było po kilku setkach, a z tego, co wiem, Dżemz już nie pija. 11 minut "Cheat On Me" z kolei to już naprawdę droga przez mękę, na którą szkoda Waszego czasu. Wiadomo, życie płynie szybko, a kończy się jeszcze szybciej - czy naprawdę chcielibyście, aż tyle go stracić na analizę plumkania akompaniującego zdawkowo słowom "why do i cheat on me"?

W tym miejscu, choć to nie koniec "Lulu", wypadałoby recenzję zakończyć... ze zwyczajnej litości. Czy wypada się pastwić, gdy mimo grzebania w gównie ma się nadal świadomość, że oddały je zasłużone dla rocka i metalu legendy? Cóż z tego, że po drodze napotkamy jeszcze "Frustration" z bardzo dobrym, niepokojącym riffem, skoro aranż wokalu zamienia go w komedię lub ponury żart, czy przywodzący nieco barwą "Heroine" Velvet, najdłuższy na "Lulu" "Junior Dad", skoro przejście przez ogół wydawnictwa jest drogą przez mękę nudy i niepasujących do siebie elementów?

Nawet jeśli to miał być tylko projekt i ciekawostka, to pewnie w założeniu mająca osiągnąć jakiś level artystyczny. Tymczasem ma się wrażenie, że spotkały się ze sobą dwie zupełnie nieprzystające do siebie rzeczywistości, by wcisnąć swym fanom kit. W momentach metallikowych Lou brzmi komicznie, w odjazdowych a'la Undergorund "Hećfield" znowuż jak nawalony tramwaj. Już dawno mam za sobą czasy, kiedy w każdym spierdzeniu się Dżemza na scenie poszukiwałem przebłysków geniuszu lub traktowałem wyrzygane w stronę publiki przez Ulricha piwo w kategoriach wody chrzcielnej, więc niech lepiej sobie darują. Z kolei Reed być może dalej czuje się, jak to ongiś sam śpiewał, jak "Jesus Son", ale nie przesadzajmy. Póki co rzecz jest za darmo - i za to muzykom cześć i chwała, bo w ten sposób zachowują resztki twarzy i zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości wobec swoich fanów. Kapa niestety.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Jest dobrze
gość (gość, IP: 87.105.132.*), 2011-11-05 20:47:57 | odpowiedz | zgłoś
Płyta jest naprawdę interesująca. Zabawne są te wszystkie recenzje "prawdziwych fanów metalu i Metallicy", że to nuda, kupa itd. To nie jest przecież ani koncepcja, ani tak naprawdę - płyta tylko Metallicy. Lou Reed robił wcześniej podobne rzeczy - on nie ogląda się na masy, oczekiwania słuchaczy - a ci z kolei wiedzą, że podejście "artysta musi nagrać taką płytę, żeby mi się spodobała" to raczej w kierunku Dody, Feela etc. Trzeba wiedzieć jakim artystą jest Reed i o co mu chodzi (oczywiście nagrywał też zwyczajne, przystępne albumy). Od ponad 10 lat Lou R.nagrywa takie rzeczy, którym trzeba poświęcić dużo czasu, zrozumieć, zrozumieć kontekst itd. - chociażby "The raven", czy płyta z Johnem Zornem. To wszystko jest przełamywaniem schematów, stereotypów, wsadzaniem kija w mrowisko - a nawet może i wkur...niem odbiorcy. Ja osobiście początkowo byłem zdegustowany, że Lou Reed zbratał się z takim wieśniacko-czereśniackim zespołem. Nie jestem rozczarowany - a maruderom polecam album Reeda "Metal Machine Music". To jest dopiero wyzwanie. I jest w tym większe ekstremum niż we wszystkich metalowych płytach razem wziętych.
Płyta smętna
Glazyna (gość, IP: 94.251.214.*), 2011-11-05 09:16:25 | odpowiedz | zgłoś
Ta płyta jest po prostu nudna, nie zawsze zgadzam się z Megakrukiem, ale w tym przypadku muszę mu przybić piątkę. Przyznam szczerze że pod koniec albumu musiałem odpuścić słuchanie, bo takiej nudy i miernoty dawno nie słyszałem. A szkoda, bo projekt zapowiadał się na płytę roku, na coś znaczącego.
Lulu
FredFrith (gość, IP: 89.68.31.*), 2011-11-04 22:55:19 | odpowiedz | zgłoś
Zerknąłem na listę płyt zrecenzowanych przez autora powyższego tekstu i wszystko stało się jasne. Drogi Panie, na przyszłość radziłbym Panu nie zajmować się muzyką, o której nie ma Pan pojęcia. Proszę sobie zostać przy swoim heavy metalu i się nie ośmieszać.

Dobranoc.
re: Lulu
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2011-11-05 07:32:51 | odpowiedz | zgłoś
Dzień dobry. Heavy Metalu, prócz Judas, Iron i kilku innych największych nie znoszę. Mainstream thrash, black, death, grind nieco lepiej mi wchodzą - skoro przy znaniu lub nieznaniu się jesteśmy.
re: Lulu
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2011-11-05 12:31:35 | odpowiedz | zgłoś
Te lepiej Ci wchodzące uznaje się za podgatunki heavy metalu, megaznawco.
re: Lulu
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2011-11-05 13:48:34 | odpowiedz | zgłoś
Niby gdzie w wikipedii? Weź mnie nie rozśmieszaj.
re: Lulu
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2011-11-05 16:08:18 | odpowiedz | zgłoś
W historii, panocku, w historii przez prawdziwych dziennikarzy muzycznych (o szerszym niż Ty spektrum, chociaż ekstremalnego metalu nie dyskryminujących) na przestrzeni dziesięcioleci w druku publikowanej. Kolega miał więc pełne prawo takim określeniem to podsumować.
re: Lulu
TexasMike
TexasMike (wyślij pw), 2011-11-07 02:21:50 | odpowiedz | zgłoś
Termin "heavy metal" funkcjonuje w dwóch znaczeniach. Jako nazwa określająca ogólnie gatunek muzyki oraz jako nazwa odnosząca się do najbardziej konserwatywnej (w sensie stylistycznym) odmiany tejże muzyki. Czasem bezpieczniej mówić "tradycyjny (heavy) metal" niż "heavy metal", bo wówczas wszystko jest jasne.
re: Lulu
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2011-11-08 10:48:32 | odpowiedz | zgłoś
Dokładnie.
re: Lulu
pi73r (gość, IP: 87.206.221.*), 2011-11-07 20:43:21 | odpowiedz | zgłoś
Thrash, black i reszta są to gatunki metalu. Tak samo jak heavy metal jest podgatunkiem metalu.
Proszę się dokształcić
...
10
...

Oceń płytę:

Aktualna ocena (1120 głosów):

 
 
21%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?