- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Metallica "Master Of Puppets"
"Master Of Puppets" to trzecia płyta w dorobku Metalliki. Została wydana w 1986 roku przez firmę Music For Nations, tak jak "Kill'em All" i "Ride The Lightning". Jest uznawana za wybitne i najdojrzalsze dzieło panów z Metalliki, z czym sie zgadzam w stu procentach. To był trzeci album grupy, jaki poznałem. Najpierw był "Kill...", potem "Garage...", a na końcu to (wiem, głupia kolejność, ale byłem jeszcze niedoświadczony ;)). Na tej płycie powala wszystko, bez wyjątku: wspaniałe, ciężkie i ostre jak stal gitary, i te dudniące bębny. Gitary brzmią tu tak wspaniale, tak ciężko, że w połaczeniu z głębią i ciężkością bębnów daje to piorunujący efekt (piorunujący - to chyba nie ten album...). Płyta ze względu na zadziwiającą, jak na osiem utworów, długość, musiała być wydana jako dwupłytowy album (analogowy), bo na jednym krążku było zbyt mało miejsca, a rowki znajdowały się zbyt blisko siebie, co powodowało fatalne brzmienie... Teraz taki "fatalny" album to majątek...
Teksty mowią przeważnie o manipulacji i kierowaniu ludźmi, jak chociażby w "Master Of Puppets" czy "Disposable Heroes". Płyta bez żadnego singla ani teledysku osiągnęła w roku wydania fantastyczne wyniki sprzedaży. No, niech Britney się schowa... Według mnie ten album to moment przełomowy. Jak wiadomo, podczas trasy koncertowej zginął najwspanialszy basista świata: Clifford Lee Burton - Cliff. Od tamtego momentu Metallica nie była już nigdy taka sama... Potem zmierzała konsekwentnie do celu, jakim były szmirowate "Load" i "Reload"... Po drodze było jeszcze "And Justice For All" i "Czarny album" - co jeden to bardziej komercyjny. Nowy, Jason Newsted, nie jest niestety tak wspaniałym instrumentalistą. Znajomy basista twierdzi, że wypacza on muzykę zespołu, grając kostką i w ogóle nie pisze utworów. Podczas, gdy Cliff brał udział w komponowaniu większości piosenek, Jason nie napisał nic na "And Justice...", zaś na "Black" współtworzył jeden utwór - "My Friend Of Misery". To w zasadzie nic. Okres do "Master..." włącznie to najlepsze lata Metalliki, choć potem zdarzyły się "One", "Nothing Else Matters", "Enter Sandman", "Until It Sleeps", "Mama Said", "Fuel", "The Memory Remains" i "Unforgiven II". Ale the prawdziwa Metallica odeszła bezpowrotnie...
"Battery" - ciężkie jak diabli mięcho, poprzedzone epickim wstępem... Takie zaskakujące, bo zrówoważony człowiek uznałby ten numer za balladę lub za piękny utwór instrumentalny, jak np. "The Call Of Ktulu". Ale nie, prózno szukać tam spokoju i opanowania. To wulkan energii... Ten riff zwala z nóg tym, że jest po prostu TYM riffem!!! Głowa nie może powstrzymać się przed gwałtownym potrząsaniem, a nogi rwa się do skakania! Wtedy właśnie chciałoby się mieć gitarę i wymiatać jak Jaymz czy Kirk lub zasiąśc przy bębach, by wymłócić sąsiadów z ich domostw... Tekst mówi o jakimś chorym człowieku, który ma manię walki i zabijania. Jest pełen agresji i nienawiści, chce wszystko zniszczyć... Niewątpliwie ten utwór prowokuje do myślenia, bo zwraca na siebie uwagę...
"Master Of Puppets" - klasyk Metalliki, zaszczyca każdy koncert, bo to chyba ich największy przebój. Najlepszy metalowy utwór lat osiemdziesiatych. Każdy gitarzysta rockowy, metalowy, czy punkowy zna ten główny riff. Gdy usłyszałem go po raz pierwszy w wieku 13 lat, nie wiedziałem, co mam myśleć... Wydało mi się to takie cholernie skomplikowane, że wrociłem do tego dopiero po ponad roku... Już bardziej doświadczony. Tekst, jak już wspominałem, mówi o manipulowaniu ludźmi. Opowiada o osobniku, mającym swojego pana, któremu pokornie służy... "Master, Master/Where are the dreams I've been after?"/Master, Master/You promised only lies."
"The Thing That Should Not Be" - coraz ciężej. Powolny, ciężki numer z cholernie skomplikowanym układem bębnów, gdzie Lars wrzuca różne swoje pomysły. Ciekawy, z interesującą solówką gitarową, która brzmi jak płacz lub, jak kto woli, krzyk. Tekst mówi o tym, że władcą jest człowiek z morza... Ale nie wnikam w niego głębiej, bo ta piosenka nie jest moją ulubioną...
"Welcome Home (Sanitarium)" - piękne! Jedyna ballada na płycie, druga w dorobku zespołu i ma to samo miejsce na płycie co "Fade To Black" na "Ride The Lightning " (numer cztery). Piekny, flażoletowy wstęp, po którym pojawiaja sie te piękne dźwieki, takie proste, a tak urzekające. Chyba jest nawet ładniejsza od "Fade...", ale potem także zamienia sie w prawdziwą, "metallikową" młóckę. Tekst mówi o zakładzie psychiatrycznym, gdzieś widziałem tłumaczenie "Sanitarium" jako "Wariatkowo". Bez sensu, to nie jest jakaś wesoła popowa pioseneczka, tylko poważny utwór z poważnym tekstem, mówiącym o tym, co naprawdę przeżywa więzień. Chociażby sam wstęp "Welcome to where time stands still/No one leaves and no one will..." ("Witaj w miejscu, gdzie czas sie zatrzymał/nikt nie wychodzi i nikt nie wyjdzie...") przygotowuje nas na poważną dyskusję z autorem na temat warunków w szpitalu psychiatrycznym... Piosenka warta posłuchania i grania, lecz nie wiem czy nadaje sie do tzw. tańca przytulanego. Przytocze pewną historię, gdy tańczyłem (jeśli można to tak nazwać) na imprezie z dziewczyną przy dźwiękach "One". Na poczatku wszystko szło ładnie, ale gdy przyszedł czas na fragment "Darkness...", pogubiłem się zupełnie :) Nie wiedziałem co robić, ale udało się jakoś wybrnąć. Dlatego z ballad Metalliki najlepsza jest chyba "Nothing Else Matters"...
"Disposable Heroes" - i znów jak na poczatku płyty nasze bębenki naszych bliskich atakuje potężna dawka szybkiego i ciężkiego mięcha. Potem przychodzi czas na piękna zabawę: ile piękna można wyczarować, grając na przytłumionej górnej strunie E, łamiąc rytm kilkakrotnie w ciągu frazy... Na uwagę zasługuje także ilość i różnorodność riffów, bo nie jest to bynajmniej powtarzanie jednego motywu w kółko... Słowa krytykują wojsko i wojnę (jak później w "One"), pokazując obraz biednego, młodego żołnierza, który jest męczony przez dowódców, i który "...was born for dying...". Hmm, zastanawia mnie, czy Jaymz tak się bał wojska?
"Leper Messiah" - proszę nie mylić z niejakim A. Lepperem... Mogę zaręczyć, że Metallica nie była świadoma, że kiedyś cos takiego wylezie, ale zostawmy politykę, bo to prywatna sprawa każdego człowieka i nie chcę tu obrażać nikogo, nawet polityków (ale tylko w tym przypadku). Otóż ciekawi mnie poczatek piosenki, gdzie przez pół sekundy słychać Cliffa Burtona, przymierzającego się do piosenki, potem słabiutki głosik Larsa: "One..., two..., one, two, three, four" i gdy człowiek słucha tego utworu po raz pierwszy, jest święcie przekonany, że na "four" nastąpi wybuch, a tu... niespodzianka, utwór zaczyna się na to "five", którego nie ma... Nie wiem, jaki to miało cel, ale jest fajne ;) Utwór zaskakuje ciekawym riffem, przerywanym, tłumionym co chwilę. Tekstu nie jest zbyt wiele, jest skandowany i trochę dla mnie niezrozumiały. Z jednej strony mówi, żeby pocałować życie na pożegnanie, a potem, żeby kłaniać się trędowatemu mesjaszowi. Może chodziło tu o sprzeciwienie sie i wyśmianie religii? Sam pomysł nie jest zły...
"Orion" - trzeci już utwór instrumentalny Metalliki. I jak każdy wie, na zawsze już będzie kojarzony ze ś.p. Cliffem Burtonem, bo to własnie w jego połowie pojawia się krótkie basowe solo, piękna melodia, która tak samo brzmi na gitarze, lecz grana na basie ma swoją głębię... Potem Kirk i Jaymz dogrywają do podkładu Cliffa swoje sola i riffy, a Lars dodaje spokojne i piękne bębny. Kolejny bardzo udany instrumental zaspołu, grany na cześć Cliffa na jego pogrzebie. I to kolejny spadek po nim dla nas, zostawił nam swoje umiejętności i swoją mądrośc, dlatego zawsze, gdy słuchacie jego sola na basie, wspomnijcie go... Miał jedynie 24 lata...
"Damage Inc." - długa pieśń z ładnym wstępem na górnych progach gitarki. Te dźwięki brzmią, jakby były puszczane od tyłu, co daje efekt jakby początku ballady. Lecz kto posłucha utworu dalej niż do pierwszej minuty, zorientuje się, że to kolejny kawałek spójnej całości, jaką jest "Master...". Emocje podgrzewa występująca co jakis czas kanonada na bębnach, tuż przed początkiem frazy "Blood will follow blood..."
I to koniec mojego wywodu, mam nadzieję, że otworzyłem niektórym oczy, zaś innym pomogłem sięgnąć po ten album, bo naprawdę warto...
Chłopaki nie poszły dalej wytoczoną drogą przez An Justice..., Master.... oraz Czarną która moim zdaniem miała otworzyć nowy rozdział.
Ogromna szkoda, te Loud'y i ReLoud'y to nie ten sam zespół
Tylko jeszcze S&M trzyma poziom, choć nie do końca.
bardzo komercyjny... :/