- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Metallica "...And Justice For All"
Recenzja ta z pewnością dla wielu osób może wydać się zaskoczeniem. Na początku chciałem więc zaznaczyć, że słucham metalu dłużej niż miesiąc, znam inne zespoły poza Metalliką i zdaję sobie sprawę z tego, jaką muzykę 4 jeźdźcy obecnie uprawiają. Nie zmienia to jednak faktu, że "...And Justice For All" to świetna płyta, choć przez niektórych zupełnie zapomniana. Do niedawna była zapomniana także przeze mnie, ale przez przypadek wylądowała w odtwarzaczu po jakimś pół roku przerwy i uderzyła we mnie jak błyskawica niezwykła Thrashowa moc, połączona z doskonałą harmonią. Pomimo, że niektóre utwory mają prawie dziesięć minut, nie ma mowy o dłużyźnie. Rozbudowane riffy, ciekawe solówki i przede wszystkim świetna perkusja Ulricha, który zagrał na "Justice" niesamowicie, sprawiają, że po jednym zapuszczeniu, płyta na długo nie wyjeżdża z odtwarzacza. Jest to także poważniejszy debiut Jasona Newsteda w barwach Metalliki, choć może nie do końca, ponieważ udzielał się artystycznie przy pisaniu jednego utworu, a na całej płycie przyjemnego dudnienia basu niemal nie słychać. Jest zagłuszony przez potężne bębny Larsa.
Odpalamy :). Na początku wita nas nastrojowe intro. To właściwie dwie gitary grające taką miłą, Metallikową melodyjkę, odwróconą nie wiedzieć czemu, do tyłu. Tak zaczyna się "Blackened", piosenka poświęcona mamusi Ziemi, jedyny utwór, w którym udzielał się twórczo Newsted. Warstwa muzyczna to to, czego można oczekiwać od porządnego Thrashu. Są więc zmiany tempa, rozbudowane riffy i rozwrzeszczany wokal. Wszystko to zagrane przy zabójczych prędkościach, wyznaczanych przez bębny Ulricha. Po prawie 7 minutach szaleństwo ustępuje ślicznej, akustycznej melodyjce. To "...And Justice for All" - tytułowy utwór opiewający skorumpowane sądy w USA. Jest to jeden z dwóch najdłuższych kawałków na płycie. Dla niektórych ciężki do przełknięcia, dla mnie świetny :). Zmiany tonacji, tempa, ciekawe przejścia, akustyczne wstawki i po raz kolejny ta perkusja... Jeden z kawałków, który można natychmiast rozpoznać właśnie dzięki charakterystycznej partii Larsa. Po tytułowym utworze przychodzi czas na "Eye Of The Beholder". Zaczyna się ciszą i leci coraz głośniej. W uszy rzuca się świetna, bardzo charakterystyczna gra Hammetta. Tekst traktuje o ograniczaniu wolności przez ogólnie pojętych NICH :), czyli ludzi, którzy za tym wszystkim stoją. Kolejny utwór to kultowy "One". Odgłosy walki przeradzają się w smutną balladę. Jej bohaterem jest młody człowiek, który stracił na wojnie wszystko, co tylko można stracić, czyli ręce, nogi, słuch, wzrok, mowę. Taki żyjący mózg. Zresztą świetnie przedstawia to teledysk, ilustrowany wstawkami z filmu "Johny poszedł na wojnę". Nazwa ballada nie jest może do końca prawdziwa, bo w drugiej połowie "One" przemienia się w jeden z najostrzejszych kawałków na płycie. Warto wspomnieć o doskonałej solówce Hammetta, jednej z moich ulubionych. Piąta piosenka, "Shortest Straw", to wolny, ciężki thrash. Hetfield atakuje w niej brak tolerancji i "polowania na czarownice". "Harvester of Sorrow" jest z pewnością jednym z najlepszych produktów Metalliki. Klimat podobnie jak w poprzednim - ciężko i wolno. Trudno jest mi opisać go słowami, po prostu coś niesamowitego. "The Frayed Ends Of Sanity" to z kolei moim zdaniem przedsmak tego, co Metallica miała zaserwować na kolejnej płycie. Dość rozbudowany, pauzy, bardzo ciekawe, dublowane w różnych tonacjach partie gitary i interesujące solo Hammetta sprawiają, że słucha się go z przyjemnością.
Przyszedł czas na kolejne dzieło sztuki. Niemal dziesięcio-minutowy instrumentalny utwór, będący jakby formą pożegnania z Cliffem Burtonem, pierwszym basistą Metalliki, który zginął w tragicznym wypadku. Wstęp grany na gitarach klasycznych wprowadza słuchaczy w melancholijny nastrój. Wchodzi mocna perkusja Larsa i przesterowana już gitara Jamesa. Jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy na temat tego utworu to "potęga". Dołącza się też Kirk, grając solową melodię. Drobne zmiany tempa i różne kombinacje riffów sprawiają, że utwór jest niezwykle rozbudowany. Pierwszą solówkę zagrał Hammett. Nie jest ona jakimś wyczynem, jednak ma świetną melodykę i wpada w ucho na dłużej niż jakieś piski niektórych gitarzystów solowych-grafomanów. Wchodzi bardzo smutna melodia, gitary zamieniają się na akustyczne. Klimat, a zarazem thrashowa technika. Drugie solo zagrał Hetfield. Ponownie nie jest to jakieś mega szybkie latanie rączką po gryfie i onanizm po skalach. Jednak jest w nim coś, co sprawia, że nie można się od niego oderwać. Może to dawka emocji, którą Hetfield zawsze przemyca w swoich solówkach? W połowie ósmej minuty James recytuje wiersz napisany przez Cliffa. Na koniec gitary powracają do akustycznej melodyjki znanej z początku. Przerywa ją agresywna perkusja Larsa. Jeden z najszybszych utworów Metalliki. Po raz kolejny thrash w najlepszym wydaniu. Ciekawe riffy, drobne pauzy, zmiany tonacji i tempa. Niesamowita technika. Od razu widać, że Ulrich nie jest średnim perkusistą. Emocje podwyższa świetna, szybka, lecz nie pozbawiona melodii solówka Kirka. W tekście Hetfield atakuje rodziców, którzy zamykają oczy swoim pociechom. Niesamowita dawka emocji i... koniec.
Tak kończy się jeden z najważniejszych thrashowych albumów. Dzieło, którego mogę słuchać na okrągło, dzieło, które rozwala wszystkie kapele black metalowe razem wzięte. Polecam tę płytę wszystkim, którzy zwątpili w Metallikę.