- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Mess Age "Self-convicted"
Tych, którym nazwa Mess Age nie mówi kompletnie nic lub mówi niewiele, odsyłam do mojego wywiadu z muzykami tej formacji; pozwólcie więc, że odpuszczę sobie prezentację.
Zacznę od niespodzianek. Przynajmniej dla mnie. Na debiutanckiej płycie gdańszczan znalazły się utwory, których się po Mess Age nie spodziewałam. Ale do rzeczy. Numerek szósty, czyli pozbawione partii wokalnych "Post Scriptum". Spodobał mi się pomysł zamieszczenia na albumie swoistej instrumentalnej śródpieczęci. I nie zepsuło mi tego wrażenia delikatne skojarzenie z kompozycją Jima Matheosa - "A Conference Of Clouds". Bardzo lubię takie granie, więc dla mnie płyta mogłaby się składać nawet wyłącznie z podobnych kawałków. Też byłabym zachwycona. Bo muszę to jasno i wyraźnie powiedzieć: jestem zachwycona płytą "Self-convicted". Kto nie zna historii zespołu, mógłby się nie zorientować, że to dopiero debiutancki long. Nie spodziewałam się, że będzie to tak różnorodny materiał. Prawie każdy numer mógłby być z powodzeniem wydany na singlu.
Kompozycje są pieczołowicie dopracowane w szczegółach. Praca gitar (uskrzydliło mnie zwłaszcza kilka króciutkich solówek, chociażby w numerach 1, 2, 5, 9, 10 czy chwila oddechu przy "Post Scriptum") i sekcji rytmicznej (posłuchajcie bębnów i linii basu w numerach 1, 2, 4, 5, 7 czy 10) doskonale się uzupełniają. Bardzo gęsty to album. Na taki efekt składają się: utrzymane na całości dobre tempa, same wyże instrumentalne, dobre brzmienie (album nagrano w gdańskim Red Studio) i różnorodność aranżacyjna. "Self-convicted" to duża dawka rasowej, heavy- thrashowo- deathowej energii z doskonale pospinanymi utworami. Świetne przejścia między poszczególnymi kawałkami, a także wewnątrzutworowe. Jestem pod wrażeniem. Wokalista trochę bardziej niż zwykle zachrypnięty, ale mając silny głos, uniósł ciężar spoczywającego na nim zadania.
Mess Age nie jest (chwała Panu!) boysbandem dla grzecznych dziewczynek, więc w każdym utworze na tym krążku chłopaki udowadniają, że można nagrać album, który nie daje wytchnienia, a jednocześnie słucha się go z przyjemnością i dużą atencją. Z jednym, a właściwie dwoma zastrzeżeniami. Nie przemawia do mojej wyobraźni zamieszczenie na albumie kompozycji znanych z trzeciego demo zespołu (numer 3, czyli przeróbka "Deviations" z "Reborn" oraz numer 8, czyli "The Scarlet Wings"). Pod względem technicznym wszystko gra, ale ja mam sentyment do pierwotnych wersji. Po prostu przyzwyczaiłam się do innej melodyki tych kompozycji, no i tego, że towarzyszył im śpiew Joanny, nieobecnej już w zespole wokalistki. Odgrzany kotlet rzadko kiedy smakuje lepiej niż świeży. Tak naprawdę jednak, wszystkie ewentualne pretensyjki czy też skojarzenia, które można mieć słuchając "Self-convicted" (ja miałam skojarzenia zorientowane m.in. na Grecję, pewnie z powodu paru gitarowych riffów w numerze 10, poszeptów wokalisty w numerze 8), schodzą na dalszy plan. Tutaj liczy się jakość muzyki podanej na albumie, którą bez kompleksów można zaliczyć do wysokich. I własny styl, który przez te wszystkie lata grania i komponowania wypracował sobie Mess Age. Miałabym jedynie drobne "ale" pod adresem wokalisty. Chodzi mi o wymowę. Może od czasu do czasu warto skonsultować się z jakimś native speakerem, żeby nie kaleczyć wrażliwych na językowe dysharmonie uszu. Na szczęście na koncertach tego nie słychać, ale na płycie trochę boli. Na plus gardłowemu zapisuję natomiast dotrzymanie słowa w kwestii zróżnicowania wokali. Moimi ulubionymi pod tym względem utworami na płycie są "Devoured With Famished Eyes" (z autorskim tekstem Raafa), "Fulfilled With Nothing", "The EXisTence DOOR" oraz "C.O.L.D.". Powracając jeszcze do niespodzianek, w utworze 9 - "Kill The Falsehood" - śpiewa gościnnie Nergal. Każdemu fanowi Behemoth numer ów powinien umilić oczekiwanie na "Zośkę". Bardzo fajny chwyt reklamowy, z korzyścią dla obu zespołów. Cóż, to tyle. Pozostawiam Was sam na sam z bardzo dobrą płytą.
Materiały dotyczące zespołu
- Mess Age