- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Mercyful Fate "Dead Again"
"There was the time..." (Steven Tyler by dokończył "...when I was so broken hearted"), gdy w mojej niewielkiej kolekcji kaset, pośród kilku Zeppelinów, AC/DC i bestówki Maiden, znalazła się kaseta "Garage Inc". Na owej płycie można usłyszeć kawałek "Mercyful Fate". Nie będę tłumaczył, o co w nim chodzi, bo i tak wszyscy zainteresowani wiedzą. Ten kawałek mnie strasznie wciągnął. Przede wszystkim gitary i satanistyczne teksty (bo chyba nie wokal Hetfielda). Przy nadarzającej się okazji kupiłem "Dead Again" Mercyful Fate. Może się to wydać śmieszne, ale na początku myślałem, że ten zespół ma dwóch wokalistów! Dziś, gdy patrzę na to z perspektywy kogoś, kto zna się na rzeczy, chce mi się śmiać. W ten sposób pan Diamond zawładnął moją metalową duszą. Album od pierwszego przesłuchania poraził mnie tą energią, tą ciężkością, tym złem, które było obecne wszędzie, w każdym kawałku. Podziw i respekt dla Mistrzów pozostał.
Ta płyta jest dla mnie wyjątkowa w dyskografii Fate. A słyszałem wszystko oprócz "Time". Według mnie tu właśnie zespół umieścił swoje najlepsze kompozycje. W zasadzie każdy numer jest genialny. "The Lady Who Cries" z jednym z najpiękniejszych refrenów, jakie słyszałem, czy zadziorny "Mandrake", gdzie w solówkach słychać patenty "Gitarzysty w czerni", czy w prawie 14-minutowym, upiornym, wielowątkowym utworze tytułowym, w którym Shermann gra jedną ze swoich najlepszych solówek. W ogóle solówki na tej płycie są świetne, melodyjne, szybkie, czasami hard-rockowe. Ale jest jeszcze jeden powód, który wyróżnia tę płytę spośród tysięcy innych. Ta płyta jest zła. Zło czuć od pierwszego do ostatniego numeru. Niewiele jest krążków, które mają podobny, mroczny klimat. No i te teksty Diamonda... Zawsze na mnie robiły wrażenie.
Album to jak najbardziej szczere heavy-thrashowe wymiatanie. Zadziorne, ciężkie i klimatyczne. I na dodatek piękne. Nie jest to super techniczne napieprzanie kilkudziesięciu riffów na kawałek (jak w pewnym zespole deathowym, którym się zachwyca ostatnio mój przyjaciel). To jest muzyka grana z uczuciem, muzyka która emanuje złem podczas każdego przesłuchania. I nawet dziś, po tylu latach, robi na mnie wielkie wrażenie.
Ale z drugiej strony poznać Kinga dopiero po dead again, bezcenne.
Dobrze że Król nagrał jeszcze parę rzeczy.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
King Diamond "House Of God"
- autor: Wickerman
- autor: Michał Płocharski
- autor: Vampire
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667
Running Wild "Black Hand Inn"
- autor: lived