- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Melissa Auf der Maur "Out of Our Minds"
Melissę Auf der Maur kojarzymy przede wszystkim jako basistkę zespołów Hole i The Smashing Pumpkins. W 2004 roku wydała dość ciepło przyjęty krążek solowy, zatytułowany po prostu "Auf der Maur". Znalazło się na nim kilka przebojowych singli, z "Followed the Waves" na czele. Na następcę tej płyty przyszło nam czekać aż sześć lat. Wokalistka deklaruje, że nowy album był już gotowy w 2007 roku, lecz rozmaite komplikacje wydawnicze opóźniły jego premierę o parę lat. Oto jednak mamy w końcu przed sobą "Out of Our Minds" - drugi solowy długograj Melissy, ukazujący ją już jako dojrzałą artystkę: świadomą swoich umiejętności i mającą coś ciekawego do powiedzenia.
Należy już na samym początku wspomnieć, że "Out of Our Minds" to projekt zakrojony na większą skalę, niż tylko sama płyta. W pełni wykorzystuje on multimedialne możliwości, jakie dają nam zdobycze XXI wieku: oprócz albumu, na wydawnictwo składa się krótki film wyreżyserowany przez Tony'ego Stone'a, komiks z ilustracjami Jacka Forbesa, seria występów, a także prezentacje w galeriach (m.in. jako część pokazu dzieł malarza prerafaelitańskiego J. W. Waterhouse'a w montrealskim "Museum Of Fine Arts"). Do pierwszego singla z płyty, tytułowego "Out of Our Minds", powstał też tajemniczy teledysk, przywodzący nieco na myśl klimaty Twin Peaks.
No dobrze, a jak się prezentuje sama muzyka? Singiel "Out of Our Minds" to przebojowa kompozycja, która spokojnie mogłaby się znaleźć na poprzedniej płycie artystki. Uwagę przykuwa w niej przede wszystkim eteryczna wokaliza Melissy, inspirowana podobno bojowymi pieśniami wikingów. Energii w głosie faktycznie dziewczynie odmówić nie można i z pewnością niejeden wiking by o nią zawalczył. Na płycie mamy jeszcze kilka takich utworów: zdecydowanie spokojniejszy, lecz równie chwytliwy "Meet Me on the Darkside", w którym Melissa z interesującym efektem wzbogaca swoje niektóre wysokie linie wokalne dodatkową partią, zaśpiewaną w niższych rejestrach, oparty na syntetycznym rytmie "Follow the Map" czy złowrogo jadący na basie "Isis Speaks".
Wszystko to wprowadza nas w tajemnicze, fantastyczne klimaty światów Melissy, jednak główną siłę wciągającą mają kawałki instrumentalne, jak bliski dokonaniom A Perfect Circle "Lead Horse" albo posiadający psychodeliczne, jakby pozytywkowe brzmienie "This Would Be Paradise", wzbogacony samplem z wypowiedzi kanadyjskiego polityka Tommy'ego Douglasa. Bardzo dobrze wypadają też ballady: stonowana, powoli rozwijająca się "22 Below" (jeden z bardziej intrygujących tekstów na płycie:
"Many years ago, as a little girl
Saw a bright light in the darkest night
22 below, 7 feet of snow
Bundled up, determined, to make it there for certain (...)
I'm your healer and you're mine"
gdy Melissa śpiewa ostatni wers, a wtóruje jej do tego męski chór, jawi się jako jakaś prawdziwa leśna czarownica, władająca ślepo zapatrzonymi w nią mężczyznami) oraz "Father's Grave": rozmowa dziewczyny z grabarzem, który właśnie pochował jej ojca. Utwór ten zasługuje na szczególną uwagę z jeszcze jednego powodu: w rolę grabarza wcielił się w nim sam Glenn Danzig - jest to chyba w ogóle pierwszy taki przypadek, żeby mroczny Elvis zgodził się gościnnie wystąpić w piosence innego artysty.
"Out of Our Minds" było dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem i nie mogłem się od niej uwolnić przez ładnych parę tygodni od premiery. Choć nad brzmieniem krążka czuwał m.in. Alan Moulder (producent znany z bardziej elektronicznych brzmień w rocku - współpracował m.in. z Nine Inch Nails, Depeche Mode, Garym Numanem i Placebo), nowe dzieło Melissy to przykład świetnego, współczesnego gitarowego grania, gdzie drapieżne gitary spotykają się z melancholijnymi melodiami i kuszącym, kobiecym wokalem. Wszystko to pozwala wykreować bardzo sugestywny klimat i zabrać słuchacza w zupełnie nieznane miejsca jego wyobraźni. Także gdy Melissa śpiewa "come, sit by my fire", nie wahaj się ani chwili...