- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Megadeth "The World Needs A Hero"
I cóż ja mam napisać o tym albumie... Szczerze mówiąc, po ostatnim wydawnictwie Megadeath, czyli ryzykownym (aż za bardzo) "Risk", niewiele oczekiwałem zmian na nowym albumie. Byłem w zasadzie przygotowany na kolejną porcję bardziej lub mniej udanych kompozycji rockowych, a nawet pop-rockowych. Moje nastawienie zmieniało się jednak stopniowo, a to za sprawą artykułów w prasie, które mówiły o wielkim powrocie Dave i spółki na łono heavy-thrash metalowego podwórka. Przyznać się muszę, że nie za bardzo chciało mi się w to wierzyć. Gdy jednak zacząłem powoli oswajać się z myślą, że Megadeth nagra znowu ciężki krążek, coraz bardziej nie mogłem doczekać się ich nowego dzieła. I gdy wreszcie dostałem upragnioną nowość Amerykanów w moje łapska, czym prędzej do mojego odtwarzacza.
I cóż mogę teraz powiedzieć? Po pierwszym przesłuchaniu płyty byłem zawiedziony (może nie bardzo, ale jednak). Utwory wydawały mi się jakieś takie "płaskie", nic specjalnego się w nich nie działo. Jednak ma pierwsza myśli szybko poszła w niepamięć, gdy na horyzoncie pojawiła mi się druga: jeżeli płyta za pierwszym razem ci się nie podoba, to dobrze, znaczy to, że jest pewnie dobra, tylko trzeba się osłuchać (albo jest totalną kiłą i tak samo beznadziejnie się będzie tego słuchać za pierwszym, jak i za piątym razem :>).
Włączyłem więc od początku "The World Needs A Hero" i postanowiłem "dokładniej", niż poprzednio jej posłuchać. I tak robiłem w kółko parę, potem kilkanaście, aż w końcu kilkadziesiąt razy. I wiecie co? Uważam, że Megadeth nagrał bardzo, bardzo dobrą płytę, która jest niejako powrotem do ciężkiego grania (choć wiadomo - powrotu do thrashu z "Rust In Peace" nie ma) i wytyczną dla przyszłości grupy. Myślę, iż bardzo ważną rzeczą jest to, że trzeba pogodzić się z faktem, że Megaśmierśc nigdy nie będzie już Megaśmiercią z czasów "Peace Sells..." czy "Rust In Peace". Uważam, że wtedy, nam fanom Megadethu o wiele łatwiej będzie spojrzeć na nowe dokonania grupy.
Ale do rzeczy... Płytka zaczyna się bardzo ciekawie, utworem "Disconnect", który od razu pokazuje nam, że plotki w prasie i wypowiedzi muzyków nie były wyssane z palca. Megadeth wyraźnie zrezygnował z upodobań do tworzenia hiciorów rockowych, a znów zaczął stąpać ścieżką nieco cięższego grania. "Disconnect" ma bardzo ciekawe riffy, które grane często przez same gitary, wprowadzają ciekawy klimat na początek płyty. Bardzo podoba mi się solówka - bardzo dobre zakończenie tego udanego kawałka. A więc na razie ok. Kolejny utwór, tytułowy, jest jednak, moim zdaniem jedną ze słabszych kompozycji. Zaczyna się wprawdzie bardzo obiecująco, przerywany riff w parze z głosem Mustania robi niezłe wrażenie, podobnie jak następny motyw, jednak refren (który dla mnie jest totalnym nieporozumieniem) psuje feeling. Na szczęści całą sytuację poprawia solówka zagrana przez Dave (i fakt, że refren ma tylko dwa wersy i śpiewany jest tylko trzy razy :>). Następny jest "Moto Psycho", zaczynający się dość melodyjnym i zarazem ciężkim riffem. Bardzo podoba mi się ten utwór, wiem że refren jest bardzo radiowy, ale słuchając go, czuję się naprawdę jego moc i o to w tym utworze właśnie chodzi. Aranżacyjnie bez fajerwerków, śpiew Dave bardzo energiczny, perkusja fajnie zagrana, ciekawa perełka. Po "Moto Psycho" czas na "1000 Times Goodbye". Zaczyna się dosyć ciężko, by po chwili przejść już w nieco lżejszy riff i zaraz potem w melodyjny refren. Jedyne co mi się tu nie podoba, to kobiecy głos, który towarzyszy wokalowi Dave'a przez większą część utworu i trochę zagłusza solówkę w środkowej jego części. Uważam, iż mogłoby się obyć bez takich udziwnień (choć znajdzie się pewnie dużo głosów popierających taki zabieg) i utwór z pewnością nic by nie stracił. Generalnie jednak bardzo duży plus po przesłuchaniu "czwórki". Kolejną kompozycją jest "Burning Bridges" - jeden z moich faworytów. Utwór nie mający słabych punktów, z bardzo dobrym wokalem Dave'a, ciekawie zaaranżowany. I wreszcie półmetek płyty - balladka "Promises" - trzeba dodać, że bardzo, bardzo udana balladka. W zasadzie to nie spodziewałem się czegoś takiego po Megadeth, tym bardziej więc jestem mile zaskoczony. Po bardzo nastrojowym graniu czas już na "...Warhorse", mojego kolejnego faworyta. Zaczynający się szybką perkusją i szarpanym riffem, szybko przechodzi w bardzo spokojny i melodyjny (jedyny w swoim rodzaju) bas, dopieszczany schowanymi z tyłu "półsolówkami" Dave'a. I tak przez dwie zwrotki bas wprowadza słuchacza w bardzo nietypowy klimat, by nagle gitary uderzyły w niego kolejnymi riffami i równie szybko przeszły we wspaniałe popisy solowe. Kolejny wielki plus dla Megadeth... brawo, oby takich więcej utworków, przypominających stary dobry Megadeth. Niestety, po bardzo dobrym "... Warhorse" czas na "Losing My Sences", czyli największą pomyłkę na płycie. Tak, niestety, utwór ten w ogóle nie pasuje do całego krążka, uważam, że "psuje" klimat (choć solówka jest naprawdę bardzo ciekawa, warto więc posłuchać tego kawałka, choćby ze względu na nią). Na szczęście kompozycja ta, jak i głupawy refren w utworze tytułowym są jedynymi potknięciami Amerykanów. Dziewiątym kawałkiem jest bardzo lubiany przeze mnie "Dread And Fugitive Mind" (znany z poprzedniego wydawnictwa), przypominający nieco "Sweating Bullets". Szczególnie polecam posłuchaniu solówek, zdobiących ten utwór, które są jednymi z ciekawszych na płycie (a propos, podkład gitary rytmicznej pod solo jest bardzo podobny do podkładu z "Tornado Of Souls" :>). Następną odsłoną jest bardzo ciekawy utwór instrumentalny, w którym do "głosu" dochodzi nawet trąbka (tak... to chyba jest trąbka?), która w parze ze smyczkami i gitarą daje całkiem udany efekt. Utwór ten jest krótką chwilą oddechu i przygotowaniem na to, co stanie się za parę chwil. "Return To Hangar", następny kawałek, jest bardzo udaną kontynuacją przeboju sprzed lat i śmiało może być stawiany obok takich hiciorów jak "Symphony Of Destruction" czy "Angry Again". Nie kończą go może aż tak genialne solówki, jak to było w przypadku "Hangar 18", ale i tak są one najwyższych lotów. No i zbliżamy się do końca... "When", bo o nim mowa, jest najdłuższym utworem Megaśmierci w historii. Rozpoczyna się bardzo, bardzo mrocznie, głos Mustaine'a w połączeniu z akustycznymi gitarkami może przyprawić o gęsią skórkę. Musicie posłuchać tych wszystkich zaskakujących rozwiązań, jakie przewijają w tym kawałku, m.in. solo Dave'a, które jest po prostu niepowtarzalne. Dla mnie osobiście najlepszy kawałek na płycie. Ah, ten klimat - brawo!
I tak kończy się "The World Needs A Hero"... płyta, która rewolucji ogromnych nie przynosi - zmiany owszem są, słychać je już od samego początku. Mnie bardzo się podoba, dobrze więc się stało, że Megadeth znowu gra heavy i nagrywa takie albumy, jak ten. Gorąco polecam każdemu, kto zwyczajnie... lubi naprawdę dobrą muzykę.
Materiały dotyczące zespołu
- Megadeth
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Judas Priest "Painkiller"
- autor: Sinner
Metallica "...And Justice For All"
- autor: Didejek
Black Sabbath "Mob Rules"
- autor: Wickerman
Iron Maiden "The Number of the Beast"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski