- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Megadeth "Dystopia"
"Ups, he did it again" - to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu newsa o tym, że Rudy Dave znów wywija i wypierdala połowę składu z Megadeth. Nie załamywałem rąk, bo to, że druga gitara i perkusja to w jego gnieździe raczej ruchome pozycje, na dodatek pozbawione większego znaczenia dla funkcjonowania kapeli, to tradycja sięgająca czasów "Killing Is My Business...". Rzecz na chwilę (10 lat) zmieniła się przy okazji tzw. "złotego składu", być może dlatego nazywanego "złotym", że to za jego sprawą powstały pomnikowe "RIP-y", "Countdowny" i "Youthanasie", który jednak, przypominam, wypalony kończył działalność w niesławie, prokurując względnie dobry "Cryptic Writings" i już zupełnie kontrowersyjny "Risk" (bez Menzy). Także taki obrót spraw nie jest dla mnie niespodzianką. Co więcej, trochę serce szybciej zabiło, kiedy usłyszałem nazwisko nowego najemnika, który miał zasiąść za garami, czyli Chrisa Adlera, którego grę bardzo lubię, przy okazji nie trawiąc jego macierzystego zespołu Lamb Of God (sic!) - taka sytuacja. Nie przepadałem za synonimem drewna za zestawem w postaci Shawna Drovera, dlatego tę zmianę przyjąłem z nadzieją.
Co innego nowy gitarzysta "aus" brazylijska Angra - Kiko Loureiro. Tutaj już pokręciłem nosem, bo każdy wie, z jakiego grania Angra jest znana, a przeszczepianie power - egzalt - nadepnięty chomik - heavy - metalu na grunt Megadeth uznałbym za osobista tragedię. Tak się jednak nie stało. Co więcej, po moim zdaniem bardzo udanej "cryptingowo - youthanasiowej" "Super Collider", Mustaine za sprawą najnowszej "Dystopii" przeprasza się po raz kolejny, już nawet nie z samym metalem ogólnie, ale z "tym" stareńkim, zajebistym "megadethowym thrashem" a'la "Peace Sells...", "So Far So Good So What", "Rust In Peace" i finezyjną melodyką "Countdown To Extinction", którymi to zarobił na status legendy, miano jednego z praojców - założycieli gatunku i komfort odcinania kuponów od własnej sławy - serio!
Choć brak tutaj jednoznacznych odpowiedników tak oczywistych strzałów, jak "Holy Wars...", "Hangar 18", "Peace Sells..." czy "Symphony Of Destruction", to jednak uczciwie trzeba stwierdzić, że to właśnie na "zapożyczeniach" (w cudzysłowie, bo od siebie samego nie można przecież pożyczać) opiera się cały zamysł i konstrukcja "Dystopii".
Po orientalnym intro, zapewne inspirowanym, jak to u Mustaine'a, bieżącymi wydarzeniami w geopolityce, od razu atakuje nas porywająca seria riffów "The Threat Is Real", w których obeznani od razu rozpoznają wiertarki "Set The World Afire", przejścia "Hangar 18" czy szkielet kompozycji żywcem zajumany z "Ashes In Your Mouth". Co ciekawe, nie brzmi to jak polepiony w pro-tools, przypadkowy zlepek pomysłów z "czasów wojny", tylko zwyczajnie rwie do przodu, uświadamiając po latach, że rozróżniane ongiś pod względem stylistycznym płyty tak naprawdę miały zawsze jeden megadethowy kręgosłup muzyczny.
Podobnym tropem podąża tytułowa "Dystopii", skręcając nieco w stronę melodyki "Countdown To Extinction", co też nie jest zaskoczeniem. Koniec końców, od czasu wejścia na salony muzyki ogólnie rockowej w 1992 r. - hit to pozycja obowiązkowa na płytach Rudego. Po prawdzie, tym razem jednak starania "uczłowieczania" muzyki Megadeth są ograniczone do minimum i na dobrą sprawę powtarzają się tylko jeszcze w najbardziej zróżnicowanym, epickim, skrzącym się natchnionymi wokalizami i solami gitarowymi "Poisonous Shadows" czy w instrumentalnym "Conquer Or Die!". Pozostała, lwia część materiału to już charakterystyczne, oldschool - megadethowe napieranie o cechach, które wymieniono gdzieś wyżej ("Fatal Illusion"), lekko, ale zawsze zakwaszone zwariowanymi wywijańcami, zakrętasami i dysonansami rodem z "Peace Sells... But Who's Buying" ("Bullet To The Brain", "Lying In State"). Wszystko zgadza się jak u księgowej, ale tutaj rodzi się mała obawa.
Nie martwi mnie, że "znawcy" podniosą gromkie hasła w stylu "autoplagiaty", "znów to samo tylko gorzej, bo tak, bo to już nie to". Zastanawiam się bardziej, czy miejscami średnia przystępność muzyczna, która ongiś odróżniała płyty Megadeth od dajmy na to wydawnictw Metallica, spotka się ze zrozumieniem gawiedzi, która w większości nie dorastała, ba, nawet nie była w planach, gdy powstawały "Peace Sells...", "So Far..." czy "Rust In Peace". O ile taki rozwój wydarzeń z aprobatą przyjmie nawet pokolenie nastolatków lat 90, mocno zainfekowanych stosunkowo świeżym wtedy kultem thrash metalu poprzedniej dekady (80), o tyle wątpię, czy "świeżym słuchaczom" będzie się chciało zgłębiać meandry tej muzyki. Czas pokaże. Osobiście jako fan, którego początkiem słuchania czegokolwiek w metalu było to, co przez lata nazwano "The Big Four", jestem wpiekłowzięty. Słuchając "Dystopii" nie wyczuwam zbędnej napinki, ścigania się Mustaine'a z własnymi dokonaniami sprzed lat. Zamiast tego dostaję "naturalny" Megadeth, w którym sprawnie mieszają się najlepsze momenty legendarnej kariery. Płyty słucha się jednym tchem, momentami padając na glebę, momentami potakując głową z uśmiechem zdającym się wyrażać: "tak jest, to jest to, na co czekałem".
Jak pisałem już kilka razy, członkowie Big Four nieuchronnie wkraczają w epilogi swoich karier. Jeżeli zaś robią to takimi miotaczami jak Slayer na "Repentless", który - choć brzmi to jak bluźnierstwo - obronił się nawet bez Jeffa Hannemana, czy opisywana w tym miejscu "Dystopia", to nie dość, że nie ma mowy o żadnym wstydzie czy porażce, to jeszcze pozostaje w ustach lekko gorzki posmak świadomości, że po nich dłuuugo nic, o braku równie spektakularnych następców nie wspominając.
22 stycznia 2016 r. - "Dystopia" już na początku sezonu wkracza pewnie do walki o miano jednej z płyt rocku. Jak przy każdej odsłonie mustaine'owego życiorysu wydawniczego zapytam: "co na to The Four Horsemen"? A tak, zapomniałem, oni pożegnali się już przy okazji "Black Album". Na Pazuzu, jakie to wielkie szczęście dożyć wieku, kiedy po okresie upadków i wzlotów ukochane kapele wracają do formy z najlepszego okresu działalności. Jaka to ulga, kiedy odpalasz płytę i słowa same cisną się na klawiaturę. To ma miejsce tylko w dwóch skrajnych przypadkach - płyt chujowych i zajebistych. Nie muszę chyba już mówić, do której kategorii zaliczam "Dystopię"?
Ostatni Neurotech (to głównie elektronika, ale co z tego, gitary też są) jest nagrany na 160 ścieżkach i im lepszy sprzęt tym lepiej słychać.... To jest własnie sztuka składania tego, miksu, produkcji etc. To co robią legendy to fuszerka.Megadeth, My Dying Bride, Slayer - wszystkie płyty które tu są recenzjowane (nie mówię nawet o treści) to pierdzenie w mikrofon przy tym co dzisiaj można zrobić.
Facet jest w stanie nagrać muzykę, która brzmi o niebo lepiej od tego gniota (brzmieniowo/produkcjnie) w swojej sypialni.
Bo robi muzę i próbuje coś poprawić codzienie, w każdej wolnej chwili.
Do tego potrafi nagrać dwie genialne płyty w roku i dorzucić 18 minutowy ep jako prezent pod choinke dla fanów.
Megadeth po 3 latach wychodzi z czymś co brzmi jak przedpotopowa żenada...... Slayer jeszcze chujowszy. Ręce opadają
Są lu
To na pewno ważna przyczyna płaskiego brzmienia, ale nie jedyna.
Pomijając DR, jest jeszcze kwestia samego "złożenia" dźwięku, ilości warstw, tego jak ścieżki są ze sobą zharomonizowane i tak dalej.
Ostatnio dopuszczam się notorycznych zdrad i słucham tzw. progresywnej elektroniki, z uwagi na dynamiczny dźwięk właśnie i ilość warstw z jakich muzyka jest poskładana. Nie wiem na ilu ścieżkach nagrali Dystopię, ale raczej nie ma tego wiele.
(If its flat I guess it's way too limited and poorly mixed in a way that it doesn't preserve the overall dynamics & punch.) Generalnie - przy całym sprzęcie jakim Megadeth dysponuje, zwyczajnie chujowo to zmiksowali...
Moja ulubiona muzyka, głównie z uwagi na dynamikę, moc, czystość dźwięku wygląda ma to DR między 5 a 4, czyli podobnie niby jak Megadeth, a brzmi w ch... głśniej, wyraźniej, czyściej, bardziej dynamicznie, spójnie etc - zero pierdzenie. Więc to nie tylko o to musi chodzić. Gośc mi mówi, że to zalezy od tego jak się zmiksuje - a miksowanie to masa prób i błędów, kombinowania.
Jeśli miałbym wskazać nagrania, które są zrealizowane lepiej, to bez wahania ostatni Saxon i Vader. Natomiast, zabawne jest porównanie tego samego matriału na CD i winylu. W przypadku winyli problem loudness war praktycznie nie istnieje. Przykładem może być wlaśnie ostatni Vader lub Testament - z czarnulki brzmią cudownie. Ostatnią płytą CD, która na mnie zrobiła wrażenie brzmieniem i produkcją to leciwe "Last Temptation" Coopera.
Materiały dotyczące zespołu
- Megadeth
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Slayer "Repentless"
- autor: Megakruk
Budgie "Never Turn Your Back On A Friend (reedycja)"
- autor: Meloman
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Cradle Of Filth "Hammer Of The Witches"
- autor: Megakruk