- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Master's Hammer "Vagus Vetus"
W czasach Antonina Dvoraka i Bedricha Smetany czeska scena muzyczna z pewnością była zaliczana do światowego mainstreamu. Nie wiem, czy bardzo zmieniło się to w muzyce klasycznej, ale jeżeli chodzi o bliższy moim zainteresowaniom metal, to nasi południowi sąsiedzi od lat wypuszczają w świat dobre, ale jednak niszowe zespoły. Zwróciłem uwagę na rockowych reprezentantów tego kraju, którzy łączą dobry warsztat ze specyficznym poczuciem humoru. Pierwszym tego typu zespołem, który poznałem, był gotycki XIII Stoleti, a w świecie metalu jego odpowiednikiem jest Master's Hammer. Grupa powstała w latach 80, pierwsze płyty wydawała w początkach lat 90, potem rozpadła się w 1995 roku, by udanie powrócić w 2009 roku z albumem "Mantras". W wielu kręgach fanów muzyki metalowej osiągnęła status kultowy, głownie za sprawą debiutu. "Ritual" należy do tych albumów, które zdefiniowały black metal, a utwory na nim zamieszczone były wielokrotnie coverowane przez innych wykonawców.
Koncerty w grudniu 2017 roku mogły być okazją do zobaczenia Master's Hammer na żywo, ale nie wybrałem się na nie, bo nie jestem zwolennikiem pozostałych zespołów wtedy grających. Ostatecznie zdecydowałem się na posłuchanie dokonań Czechów z płyty.
Do recenzji wziąłem album "Vagus Vetus", który ze względu na zastosowane środki artystycznego wyrazu można określić jako przebojowy i dynamiczny metal z elementami industrialu i blacku. Wydany po nim "Formulae", chociaż stylistycznie będący kontynuacją, nie przekonuje mnie ze względu na wykorzystanie elektronicznych melodii, które wielokrotnie sprawiają wrażenie zbyt tandetnych.
"Vagus Vetus" został nagrany przez panów w średnim wieku, ale muzyka zaskakuje swoją energią, brawurą i spontanicznością. Struktura wszystkich utworów jest dosyć zbliżona. Trwające od czterech do pięciu minut piosenki są zbudowane na motorycznych riffach, melodyjnych refrenach oraz częstych zmianach tempa. Instrumentarium gitarowe i perkusyjne uzupełnione zostało elektroniką. Przyspieszenia w utworach zawsze łączą się z seriami blastów granymi przez perkusistę. Charakterystyczne są skrzeczące wokale podane wymiennie z podniosłymi, rzadko śpiewane, raczej skandowane. Do tego dochodzą chóralne zaśpiewy oraz nucenie. Nietypowe połączenie mrocznych dźwięków z dziwacznymi głosami powoduje, że momentami muzyka balansuje na granicy groteski i brzmi jak parodia metalu.
Teksty utworów sprawiają wrażenie, jakby słuchacz uczestniczył w jakimś osobliwym, momentami chorobliwym misterium. Wolę nie wnikać głębiej w ich sens, bo początkowe rozbawienie może przerodzić się w przerażenie wyobraźnią autora słów.
Moją uwagę zwróciło kilka utworów, chociaż pozostałe od nich nie odstają. Płyta rozpoczyna się elektronicznym intrem "Aeolus I", przechodzącym w energiczny "XMZ", w którym gitarowy riff uzupełniony jest agresywną perkusją oraz elektronicznymi plamami dźwięków przypominającymi syntezator Mooga.
Utwór "Panuska" to hołd dla czeskiego twórcy mrocznych, upiornych obrazów, który poprzedzał naszego Zdzisława Beksińskiego. Jaroslav Panuska, który żył w latach 1872 - 1958, nie był mi do tej pory znany. Ale chciałbym o nim wspomnieć, bo okładka płyty "Seasons in the Abyss" Slayera nawiązuje formą oraz zastosowanymi kolorami do takich dzieł malarza, jak "Expressive Head" czy "Alencina Jezibaba". Ten utwór to naprzemienne szybkie i transowe partie gitarowe oraz spowolnienia wspierane elektroniką i chóralnymi zaśpiewami. Mroczny nastrój został podkreślony elektronicznymi wstawkami stylizowanymi na organy oraz uderzeniami w kotły.
Na uwagę zasługuje kawałek "V aiolskych harfach", rozpoczynający się od kanonady perkusyjnej, przechodzącej w melodyjne zwolnienie, po którym następują naprzemienne przyspieszenia i spokojniejsze tempa uzupełnione drugim wokalem.
Agresywny "Chrchel" otwiera miażdżący riff i charczący wokal. Następnie przechodzi w melodyjny refren, by ponownie pozostać w cięższych industrialnych rejonach, w których metalowy riff jest wsparty elektroniką. Wyciszone fragmenty okraszone są chóralnymi zaśpiewami oraz dźwiękami kotłów. "Receptura" zaczyna się elektronicznym motywem, by przejść w industrialny metalowy riff, uzupełniony syntezatorem.
Mój ulubiony kawałek na płycie to przebojowy "Na kanibalskych jatkach" oparty na riffie, który zapada w pamięć. Nie zabrakło charakterystycznych dla całej płyty zmian tempa wspartych seriami blastów. Następny "Beedi" to kolejny mój faworyt, wyróżniający się melodyjnym riffem i perkusyjnymi kanonadami.
Pozostałe utwory - "Spacirka", "Zvireci zvuky", "Prdak", "Pod vrstvou prachu" - mają transowe riffy, utrzymane w industrialnym stylu bliskim Rammstein, oraz elektroniczne motywy.
Na koniec jeszcze śmiech wzbudza piosenka "Nengemengelengem", która zaczyna się motorycznym riffem i skandowaniem tytułu. Agresywniejsze skrzeczące partie wokalne uzupełnione są nuceniem połączonym z wypowiadanym rytmicznie tekstem. Płytę kończy elektroniczne outro "Aeolus II".
Płytę "Vagus Vetus" polecam raczej wielbicielom humorystycznego grania, które momentami brzmi jak parodia ekstremalnego metalu, bo pozostali słuchacze mogą jej nie docenić albo doszukiwać się rzeczy, których tam nie znajdą. Ten album to sprawnie nagrany materiał, na którym muzyka broni się melodyjnością, a granica pomiędzy groteską a dobrym smakiem nie została przekroczona.
A poważnie, bardzo dobra płyta, na szczęście muzycznie niewiele mająca wspólnego z przaśnym 13 stuleciem. Natomiast nieodmiennie mi się kojarzy z dokonaniami Tower np. "Mercury".
A i tak w Czechach rządzi Arakain (ten starszy oczywiście), apage satanas!