- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Mars Volta "De-Loused In The Comatorium"
The Mars Volta to najgłośniejszy, obok The Darkness, debiut roku 2003 w rockowym światku. Trzon zespołu tworzą liderzy nieistniejącej już niestety, świetnej hardcore?owej grupy At The Drive-In, Meksykanie: genialny wokalista Cedric Bixler-Zavala oraz gitarzysta i główny kompozytor Omar Rodrigez-Lopez. Wspomagają ich klawiszowiec Jon Theodore oraz członkowie jakże popularnych Red Hot Chilli Peppers, John Frusciante oraz Flea. Krążek ten jest concept albumem, poświęconym awangardowemu poecie i wieloletniemu przyjacielowi At The Drive-In, Julio Venegasowi, który popełnił samobójstwo podczas jednej z prób zespołu. Piosenki mają przedstawiać jego sny oraz wizje podczas śpiączki, po nieudanym zamachu na własne życie ? na koniec bohater budzi się i postanawia pomimo wszystko skończyć ze sobą.
Płyta została niezwykle entuzjastycznie przyjęta przez krytykę, która prześcigała się w określeniach: "najlepszy album roku", "najlepszy album dekady", a nawet... "najlepszy album wszechczasów". Wydaje mi się jednak, że te wszystkie opinie są zbyt pochopne i lekko przesadzone. Owszem, dzieło jest wybitne, co do tego nie ma wątpliwości - jednak kiedy zachęcony wszystkimi tymi pochlebnymi recenzjami, po raz pierwszy wysłuchałem tej płyty, byłem mocno rozczarowany...
Teraz z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń: czy po świetnym debiucie Meksykanie pójdą za ciosem i wydadzą coś co najmniej równie dobrego, czy spoczną na laurach, albo zabraknie im weny i skończą niczym Deep Purple czy Roger Waters, "chałturząc", organizując setki tras koncertowych, grając w kółko to samo i wydając albumy koncertowe i płyty typu "Greatest Hits". Oczywiście to dosyć daleko posunięte wizje, gdyż z jednego krążka żadnej składanki zrobić się nie da, a wymienione powyżej legendy rocka na swój status zapracowały wieloletnią ciężką pracą, jednak mam nadzieję, że The Mars Volta nigdy nie pójdą w tym kierunku.
The Mars Volta nazywani są "zbawcami rocka progresywnego" oraz "następcami King Crimson" ? i są to opinie uzasadnione. Wszystkie piosenki przesączone są prawdziwymi emocjami, co jest osiągnięciem niebywałym i automatycznie stawiających grupę w szeregu najlepszych wykonawców gatunku. Wszystko zaczyna się od tajemniczego i niezwykle klimatycznego "Son et Lumiere", które płynnie przechodzi w energiczne i dramatyczne "Interiatic ESP". Imponujący początek... Kolejne utwory kontynuują napoczętą myśl, dzięki czemu płyta stanowi jednolitą całość. Meksykanie nie boją się eksperymentów i skorzy są do zabawy formą (elementy tanga w "Interiatic ESP", niesamowite zmiany metrum, tonacji i melodii w "Drunkship of Lanters", czy dysonansowe chórki w "This Appartus Must Be Unearthed"). Zwieńczeniem całego albumu jest dziewięciominutowe, cudownie progresywno-psychodeliczne "Take the Veil Cerpin Taxt" ? według mnie najlepsza piosenka The Mars Volta.
Całość stoi na bardzo wysokim poziomie ? oby tylko muzycy potrafili go utrzymać. Co ja piszę?! Zespół z takim potencjałem musi się rozwijać! Przecież specjalnie dlatego zostawiłem im jeszcze trochę skali punktowej...