- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Marillion "Marillion.com"
Dla mnie Marillion to przede wszystkim trzy płyty "Script For A Jesters Tear", "Fugazi" i "Misplaced Childhood". Dlatego też po odejściu Fisha od kolegów z zespołu, sceptycznie podszedłem do poczynań zarówno "Ryby", jak i odrodzonego Marillion z nowym wokalistą Steve Hogarthem. Nie uważam, że to co tworzy "nowy" Marillion nadaje się wyłącznie na muzyczny śmietnik. I choć jedyną ich płytą, która wzbudziła moje zainteresowanie, było "Brave", to myślę, że i pozostałe ich dokonania mają pewien urok. Z tym, że słuchając "Bitter Suite" z "Misplaced Childhood" czy "Jigsaw" z "Fugazi" dostawałem gęsiej skórki. A takich emocji jakich dostarczyły mi tamte albumy, nie dał mi żaden z albumów Marillion lat '90, ani też żaden solowy album Fisha. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że ani Fish bez Marillion, ani Marillion bez Fisha nie dorównują swym wcześniejszym dziełom.
Jak oceniam nowy album Marillion? Szczerze mówiąc nisko. Płyta ta nie wytrzymuje porównania z innymi albumami Marillion z lat '90, a co dopiero z tymi z lat osiemdziesiątych. To po prostu dziewięć poprawnie zagranych i zaśpiewanych kompozycji. Nie wyróżniających się niczym szczególnym, ale nie budzących też uczucia odrazy. "Marillion.com" dość szybko się nudzi, brak tu porywających momentów, wszystko jest bez szczególnego wyrazu... A zaczyna się nawet przyjemnie. Pierwsze cztery kompozycje mogłby z powodzeniem znaleźć się na singlach promujących płytę. Miło, radośnie, nieco beztrosko i całkowicie bezpretensjonalnie. Z tej czwórki najlepiej wypada "Rich" z klaskaniem w łapki w tle i mocno przebojowym refrenem. Kolejne "Enlightened" i "Built In Bastard Radar" też nie odbiegają zbytnio od reszty. Dalej mamy miłą dla ucha balladę "Tumble Down The Years", a następnie dwa najdłuższe utwory na "Marillion.com", najpierw piętnastominutowy "Interior Lulu" (i jest to prawdę mówiąc najlepszy utwór na płycie) i dziesięciominutowy "Home" o lekko popowo-soulowym klimacie.
I wracamy do tego, co stwierdziłem już wcześniej. Płyta ta jest nagrana jakby troszkę na siłę, nie porywa, pomimo kilku całkiem udanych momentów i szybko nudzi słuchacza. Jeśli chodzi o mnie, to wolę wrzucić do odtwarzacza "Misplaced Childhood"...