- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Marillion "Live From Cadogan Hall"
Ostatni studyjny materiał ekipa Marillion wydała jesienią roku 2008. Był to dwupłytowy zestaw "Happines Is the Road". Jednak od jakiegoś czasu na rynku muzycznym ukazują się koncertowe płyty, będące niejako relacjami z ostatnich tras bandu. Jedna z nich to właśnie "Live From Cadogan Hall", którego premierę przewidziano na dzień 21.02.2011.
Po wstępnym zapoznaniu się z listą utworów pomyślałem sobie: no proszę, nawet ciekawe zestawienie. Wszak już trzykrotnie miałem możliwość obejrzenia formacji na żywo i kilku z tych kawałków nigdy nie było w programie. Tylko o czym w zasadzie mam napisać, żeby się nie powielać i nie powtarzać innych? Zupełnie niepotrzebnie martwiłem się na zapas, gdyż początkowo nie wiedziałem, że jest to wydawnictwo z występu (prawie) akustycznego. A to całkowicie zmienia postać rzeczy. Ten album został nagrany podczas ostatniego wieczoru trasy "Less Is More Acoustic Tour" w dniu 7 grudnia 2009 w Londynie i zawiera pełny koncert na dwóch krążkach.
Najbardziej zaintrygowały mnie jednak tytuły z płyty, którą zespół rzadko przypominał ostatnio na żywo, czyli "Radiation", reprezentowanej przez "The Answering Machine" oraz "Three Minute Boy". Ale to jest gdzieś pod koniec materiału, bo na początek mamy trzy całkowicie akustyczne numery, w tym dwa również mogły zaskoczyć swoją obecnością, czyli "Go" i "Interior Lulu" (w wersji mocno skróconej). Obydwa z "marillion.com".
Dalej nie będę wymieniał po kolei, co i jak leci na kompaktach. Muzyki mamy około stu dziesięciu minut. Utwory świetnie dobrane i doskonale zaaranżowane. Postaram się natomiast odpowiedzieć na pytanie - dlaczego słuchamy owych propozycji z ciekawością i czym głównie charakteryzuje się ten album? Otóż najważniejsze jest to, że wersje w mnogiej liczbie przypadków różnią się od nagrań studyjnych nie tylko brzmieniem, ale również niektóre z nich zostały przerobione znacznie w warstwie melodycznej, np. "The Space" (zupełnie inne zakończenie), "Hard as Love" (prawie nie do rozpoznania). Odmieniona jest kompozycja "Quartz", gdzie z kolei Rothery prezentuje świetną elektryczną solówkę z bluesową przybrudzoną barwą. Do elektrycznej gitary muzyk ten sięga jeszcze przy "You're Gone" i "Wrapped Up in Time". Tu z kolei w połączeniu z organami wyszedł całkiem rasowy blues. Natomiast w ostatniej pozycji, czyli "Three Minute Boy", gitara powoduje, że kawałek ten nabiera innego, bo głębszego wymiaru (rewelacyjne solo zagrane z niesamowitym rozmachem).
Jeszcze kilka słów o pozostałych muzykach. Steve jak zwykle czaruje swoim głosem. Natomiast przy tych z lekka wyciszonych wersjach słychać wyraźnie, jak znakomitym basistą jest Trewavas. Najlepsze momenty na albumie? Oprócz wspomnianych - subtelności w postaci "Out of This World", "Beautiful", dalej Hogarth i pianino w "It's Not Your Fault" oraz "No One Can". Nie? Jednak nie ma sensu dalej wyliczać, bo okazałoby się, że muszę wymienić niemalże wszystkie piosenki. Zrobię jednak wyjątek i wspomnę jeszcze o Wielkanocy w grudniu (no wiadomo - "Easter").
Piękna płyta, bo od tych akustycznych brzmień (elektrycznych też), a także od wokalu, bije jakieś niewytłumaczalne dźwiękowe promieniowanie ("Radiation"?), powodujące lekkość w myślach i na sercu. Gdzieś pomiędzy podstawowymi instrumentami dźwięczą dzwoneczki i inne delikatne instrumenty perkusyjne. Realizacja występu to wierne odtworzenie całej ścieżki, łącznie z zapowiedziami, okrzykami i brawami. Słucha się tego wyśmienicie.
A tak na marginesie, ciekawe jak by wypadły akustycznie "The Invisible Man" i "Neverland"? Chociaż na razie nie mogę sobie tego wyobrazić, może się kiedyś przekonamy. Wszystko przed nami.