- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Marillion "Happiness Is the Road"
Zacznę od stwierdzenia, że Marillion z Hogarthem na wokalu zaakceptowałem od razu. Dlaczego? Wymienię kilka tytułów z pierwszej płyty, na której zaśpiewał z tym zespołem: "Easter", "Seasons End", "Berlin", "The Space". Wystarczy? Właśnie - dlatego. Zaraz, ale kiedy to było? Kiedy piszę tę recenzję, mija prawie dwadzieścia lat od chwili, gdy usłyszeliśmy te nagrania po raz pierwszy. Czy ktoś myślał wtedy, że ten skład wytrzyma taki szmat czasu i stworzy tyle niesamowitej muzyki?
Ale ja mam zamiar zrecenzować inne wydawnictwo - ostatnią płytę Marillion. Do wysłuchania dostaliśmy, no niezupełnie, bo najpierw trzeba sobie było kupić (na szczęście po bardzo przystępnej cenie) dwa krążki. Można było też ściągnąć utwory legalnie ze strony internetowej zespołu.
Płyta pierwsza (z okładką w kolorze czerwonym) zatytułowana została "Volume 1: Essence". Gdy otwieramy pudełko, po lewej stronie rzuca się w oczy zdjęcie sięgającej aż po horyzont łąki z morzem żółtych kwiatów, a na niebie czarne burzowe chmury i tęcza.
Krążek rozpoczyna króciutkie i gładkie "Dreamy Street" na głos i pianino, przechodzące płynnie w bardzo melodyjny "This Train Is My Life", gdzie mamy już pełny obraz grupy i pierwszą solówkę Rotherego, jak zwykle elektryzującą. "Essence" jest początkowo spokojny, konczy się dramatycznym wokalnym finałem, któremu wtóruje gitara. Podobne klimaty o nieco innym natężeniu (znowu jest bardzo melodyjnie) mamy w "Wrapped Up In Time". Słychać tu, jak i zresztą na całym albumie, doskonałą dyspozycję głosową wokalisty. "Liguidity" - to instrumentalny przerywnik z pianinem w roli głównej. Dalej niedługi, trochę przebojowy "Nothing Fills The Hole", najmniej ciekawy na tej części płyty. "Woke Up" jest w podobnym klimacie, ale zdecydowanie bardziej interesujący w swojej formie, z bardzo śpiewnym początkiem i ciekawym rozwinięciem tematu.
Najbardziej romantycznym utworem jest dla mnie jednak "Trap The Spark". Znowu wspaniałe chwytliwe melodie, delikatne solówki gitarowe. Dalej jeszcze solidnie brzmiący "State Of Mind" - taki sam tytuł mamy na pierwszej solowej płycie Fisha. Przypadek? Raczej nie. Przynajmniej ja w takie przypadki nie wierzę. I wreszcie możemy zasłuchać się w główny numer - znakomity, tytułowy "Happiness Is The Road". Składa się jakby z trzech części: klawiszowego epilogu ze wzniosłym wokalem, zdecydowanie żywszego środka i całkiem rozkręconego, mocniejszego fragmentu aż do samego zakończenia.
Opłaciło się kupić oryginalną płytę (a nie ściągać ze strony Marillion), bo mamy na niej dwie niespodzianki. Pierwsza to utwór kolejny, czyli równo sto dwadzieścia sekund... ciszy, a potem ostatnia pozycja: dynamiczny, improwizujący "Half Full Jam", którego tytuł został zakamuflowany na ostatniej stronie książeczki dołączonej do płyty. Gdy się dobrze przyjrzymy, możemy to odczytać.
Płyta druga (z okładką w kolorze niebieskim) nosi tytuł "Volume II: The Hard Shoulder". Na obrazku w środku także widnieje łąka, też po horyzont, ale kwiaty są czerwone i jest ich o wiele mniej. Niebo i tęcza - tak samo, jak przy pierwszym krążku.
Na początku mamy trochę mocniejsze "Thunder Fly", w którym każdy z muzyków pokazuje swe oblicze. Solówki są raczej krótkie i wyraziste. "The Man From The Planet Marzipan" zaczyna się od bujającego rytmu i dalej pięknie się rozwija subtelnym tematem, aby wreszcie dotrzeć do apogeum w formie zdecydowanie brzmiącej gitary, popartej malowniczymi klawiszami oraz dramatycznym głosem wokalisty. Dochodzimy do najpiękniejszego i najdłuższego, bo dziewięciominutowego, na tej części płyty numeru - "Asylum Satellite #1". Dźwięki gitar są tu zupełnie inne, takie nie-marillionowe. Mocno zaczepne i niewygładzone, trochę bluesowe, a przez to niesamowicie wciągające. Prześlicznie brzmi krótka ballada zatytułowana "Older Than Me", w której słyszymy tylko głos, organy i dzwoneczki. Dalej możemy sobie wspólnie pośpiewać ze Stevem przy "Throw Me Out". To samo przy kolejnym melodyjnym kawałku - "Half The World".
Ostatnie trzy utwory to "Whatever Is Wrong With You" ze skocznym refrenem, "Especially True" początkowo spokojne, lecz w końcówce agresywne oraz "Real Tears For Sale" z delikatnymi pasażami klawiszy, świetną grą Rotherego i porywającym wokalem.
Jeszcze trochę o Marku Kelly. Pokazał nam bardziej organowe oblicze swojego instrumentarium niż zazwyczaj, co pozytywnie wpłynęło na całość muzycznego materiału. Powoduje to, że uważniej przysłuchujemy się jego partiom zarówno w solówkach, jak i w podkładach. Po prostu czujemy tam przestrzeń i duszę.
Myślę, że warto wspomnieć także o przekazie "Happiness Is The Road". Ujmę to w dużym skrócie. Hogarth (szczególnie na płycie nr 1) chce nam powiedzieć, że ważne jest dla człowieka tylko to, co trwa właśnie w danej chwili. Nie ma sensu zawracać sobie głowy przeszłością, a także tym, co ma się zdarzyć. Trzeba cieszyć się życiem. Niby banał, a jakże często musimy sobie o tym przypominać.
Mądrzy ludzie, mądra muzyka, mądra płyta. W mojej ocenie - pełne dziewięć punktów, takie z meniskiem wypukłym.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Pendragon "Pure"
- autor: Meloman
Budgie "You're All Living In Cuckooland"
- autor: Meloman
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu