- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Marduk "Serpent Sermon"
Lubię Marduk. W zasadzie zawsze lubiłem. I choć czasami szczerze wkurwia mnie ciągłe kłapanie dziobem Morgana o tym, że jego kapela jest nie do zatrzymania albo że zniszczą wszystkich na świecie, to jednak szczerze przyznaję, że trudno odmówić gościowi i spółce determinacji i żelaznego samozaparcia w szerzeniu własnej wizji rozlewu krwi, relacjonowanego przez pryzmat black metalu. Tym razem Marduk postanowił spacyfikować lud boży na wiosnę. Nie powiem, pomysł by czarcimi rzygowinami spierdolić wakacje niejednemu fanowi "Top Trendy" czy innej "Opery Leśnej" jest wprost doskonały. Popieram!
Czego winniśmy się spodziewać tym razem? Cóż, zapewne tego, za co kochają ten zespół od lat oddani wierni - napierdalania w bandę, piekielnej corridy, wymiotowania krwią i kosmatego, zakończonego szponem "fucka", skierowanego w stronę reszty planety. I oczywiście wszystko to na "Serpent Sermon" znajdziemy, ale nie w tak skondensowanym wymiarze, jak miało to miejsce w szeregach dajmy na to "Pancernej Dywizji" (1999). Marduk, ku uciesze jednych i wkurwieniu drugich, kontynuuje wplatanie w swój morderczy przekaz pleśniejących elementów i "krypto podobnych" klimatów, mających najwyraźniej poszerzyć pole manewru dla tak utalentowanego krzykacza, jakim bez dwóch zdań jest Daniel Rosten. I tak, w myśl obranej koncepcji, początek kawałka tytułowego, postawionego zaraz na progu nieświętej ubojni, rozpędza się jak za dobrych czasów "Panzer Division...", by zaraz nieco przystopować i utorować szlak już nie samemu darciu mordy, ale i tym wszystkim jękom, stęknięciom i innym popisom gardłowego. Szczególnie zajebiście wypada to w drugim w zestawieniu "Messianic Pestilence", gdzie znów jest i dobrze znany z wcześniejszych płyt ekipy Hakanssona napór, ale i królujące wszem i wobec rzyganie smołą w takt pojedynczych uderzeń gitarowych. Efekt piorunujący. Nie powiem, ku mojej (i wiem, że nie tylko mojej) uciesze klasycznego mardukowania ze środkowego etapu kariery też mamy tutaj co niemiara. Kto bowiem postawi się takim ścigaczom, jak "Damnation's Gold", "Gospel Of The Worm" czy rewelacyjnie zatytułowanemu "Hail Mary...", pytam się - kto? Jazda bez trzymanki, światło zostawione daleko w dupie za poprzednim zakrętem i finał na parkingu podziemnym galerii handlowej obok stoiska mięsnego Pandemonium - jeszcze jakieś pytania?
Koniecznie trzeba też wspomnieć o epilogu "Serpent Sermon", który - jak dla mnie - ze względu na zawartość muzyczną składa się z aż dwóch numerów (w tym jeden dodany ekstra) - "World Of Blades" i najdłuższy tutaj "Coram Satanae", w których Marduk znów zdaje się zostawiać na chwilę aspiracje do piorunujących startów na krótkim dystansie, oddając cześć szeroko pojętemu oldschoolowi. Najważniejszym dla pierwszego są transowy rytm i hipnotyzowanie odbiorcy mocno schłodzoną, wilgotną, przeżartą piwnicznym grzybem atmosferą, dla drugiego (dostępnego bonusowo na limitowanej wersji - polecam zdobyć) - znowu oddawanie hołdu staremu, dobremu szwedzkiemu black metalowi. A więc dźwiękom, którym nie tylko mrok lasu, ale i atrakcyjna melodyka nie są obce. Kurwa - chyba nawet "dziadostwo" spod znaku Mork Gryning w tym słyszę, ale to już tylko mój problem. Koniec końców, znów prawdziwy hit, na nomen omen koniec, który znów koniec końców końcem nie jest, bo to przecież kawałek dodatkowy - nieważne.
Za sprawą "Serpent Sermon" Marduk w końcu w odpowiednich proporcjach finalizuje swój tzw. blackmetalowy "eksperyment", rozpoczęty co ciekawe na płytach "przed i po" "Panzernej Dywizji", w równym stopniu i w starannie dobranych proporcjach serwując różne odmiany śmierci, szatana, plugastwa i owłosienia z czarnej dupy Złego Pana. Już sam ten fakt pokazuje, że być może wyjątkowości tamtego majstersztyku nie pobije, ale nie przeszkadza mu to być po prostu kolejną rozpruwającą i, co warto zaznaczyć, wielowymiarową produkcją Marduk. Warto posiąść, zapoznać się i wykuć na blachę. Coś jeszcze? No tak, ave Lucyfer i Wszyscy Święci. Do zobaczenia na sztukach Marduk!
Materiały dotyczące zespołu
- Marduk