- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Manic Street Preachers "Know Your Enemy"
Jeden z głównych przedstawicieli brytyjskiego gitarowego rocka, grupa Manic Street Preachers, po trzech latach nareszcie przygotowała następcę świetnej, najlepszej w swojej karierze płyty "This Is My Truth Tell Me Yours". Zachwycała ona przede wszystkim kunsztownym przygotowaniem i staranną aranżacją wszystkich utworów - jednym słowem dopieszczoną do ostatniego detalu produkcją. Dominowały na niej przestrzenne brzmienia uzyskane najczęściej przy pomocy rozmaitych patentów smyczkowych.
Na nowej płycie słychać przede wszystkim, że panom z zespołu przejadła się nieco delikatność. Trochę zaszaleli. Już otwierający album singlowy kawałek "Found That Soul" dobitnie o tym przekonuje. Niskie strojenie gitar, dość prosta progresja akordów, nerwowy rytm, szybkie tempo - niezła jazda, jak to się dziś mówi... Na tej samej mniej więcej zasadzie (szybko, zdecydowanie i do przodu) zbudowane są "Intravenous Agnostic" z brudnym brzmieniem gitar, "Dead Martyrs" (tu dla urozmaicenia mamy trochę elektroniki, punkowej wręcz estetyki i brzmień a la Blur), "The Convalescent" (ostre solo gitary, fajny bas, ciekawa zabawa z dynamiką). Warto dodać, że we wszystkich tych kompozycjach znalazło się również miejsce na niebanalne melodie, które są od zawsze ich znakiem rozpoznawczym. Częstym zjawiskiem na tym krążku są przesterowane gitary, a w ciężkim, ale również przyjemnym dla ucha "My Guernica" spogłosowano nawet bębny... Brzmi to pysznie.
Ale te ostre, pełne energii utwory to tylko część prawdy o płycie - "Know Your Enemy" jest bowiem albumem bardzo zróżnicowanym, wprost kipiącym od pomysłów. Delikatniejsze oblicze Brytyjczycy ukazują w przebojowym, beatlesowskim jeśli chodzi o harmonie, "So Why So Sad". Utwór prowadzą archaiczne organy, które słychać w również bardzo udanym "Let Robeson Sing" - kawałek niby opiera się praktycznie na paru akordach gitary akustycznej powtarzanych w nieskończoność, ale całość w połączeniu z ciekawym refrenem sprawia po prostu doskonałe wrażenie. Właściwie każdy utwór zasługuje na wspomnienie: "Year Of Purification" ze względu na przybliżenie klimatu z poprzedniej płyty - trochę "rozmyte" wokale, czyściutkie brzmienie (ono wraca jeszcze w "Epicentre"), "biegnący" rytm, zaś taki "Royal Correspondent" ładnie się rozwija i intryguje rytmem - coś jakby nierównomierne tykanie zegara. W "Watsville Blues" zaskakują zapętloną partią elektronicznej perkusji niczym z najtańszych modeli organów Casio - w tym utworze zresztą wyjątkowo namieszali, a całość przypomina znów Blur z ostatniej płyty "13". W "Miss Europa Disco Dancer" mamy z kolei klimat disco niczym z filmu "Saturday Night Fever" z Johnem Travoltą i Olivią Newton-John.
Dodam, że piosenki, których nie wymieniłem (a jest ich wszystkich na tym albumie aż 17) wcale nie odbiegają poziomem od wyżej wspomnianych - album jest równy i nie ma tu ani wypełniaczy, ani też jakichś "killerów". Z jednym może wyjątkiem - absolutnie najpiękniejszą tu piosenką jest "Ocean Spray". Nie będę o niej pisał, bo czegoś tak ślicznego trzeba posłuchać samemu...
Pisząc o płycie właśnie tego zespołu nie można nie wspomnieć o tekstach. Są one jak zwykle frapujące i zaangażowane politycznie. Mimo że już nie najmłodsi, panowie z Manic... nadal walczą ze złem tego świata ("Baby Elian", "Freedom Of Speech Won't Feed My Children"). Należy im się za to na pewno szacunek. Wielkie brawa za kolejną bardzo dobrą płytę...