- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Magellan "Symphony for a Misanthrope"
Trent Gardner. Jedna z najważniejszych postaci w progresywnym światku. Mastermind zespołu Magellan oraz projektów, w których udzielała się śmietanka świata muzycznego (Steve Howe, Terry Bozzio, James LaBrie, John Petrucci, Derek Sherinian, Billy Sheehan, D. C. Cooper, Mike Baker, Michelle Young, Steve Walsh, John Myung, Marty Friedman by wymienić zaledwie niektórych), a także twórca - uwaga! - piosenki dla Oakland Raiders, zespołu NFL.
Dla mnie natomiast jest to osoba, której twórczość wzbudza we mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony mamy jego projekty: drugi album Explorer's Club był wprawdzie przeciętny, ale pierwszy jest po prostu znakomity, a rock-opera "Leonardo - The Absolute Man" to bez dwóch zdań jedno z najlepszych dzieł muzyki progresywnej ostatnich lat. Majstersztyk, który po prostu powala na kolana! Z drugiej strony jest "flagowy" Magellan, który jakoś nigdy nie potrafił mnie zachwycić. Generalnie albumy są ciekawe, jednak żaden nie potrafił mnie jakoś mocniej i na dłużej zaintrygować. Zawsze było jakoś tak zbyt miękko, bez pazura i zadziorności.
Czy nowy album zespołu wnosi coś nowego w tej kwestii?...
Początek zapowiada się bardzo obiecująco. Najpierw mamy bardzo żywe, dynamiczne i iskrzące energią "Symphonette", a potem bardzo ciekawe, również w warstwie tekstowej, "Why Water Weeds?". Mocarne i zadziorne otwarcie, fajne granie kontrastami, ciekawa gitara, elektroniczne wstawki - to wszystko sprawia, że ten numer to najlepszy fragment albumu. Niestety, w dalszej części jest już tylko gorzej... Balladowe "Wisdom" jest sympatyczne, ale nic ponadto, a ponad 18-minutowa suita "Cranium Reef Suite", chwilami intryguje, ale chwilami po prostu nudzi. Potem mamy 120 sekund na fortepianie - ot, fajna ciekawostka, a dalej najsłabsze na płycie "Doctor Concoctor" i dobre zamknięcie pod postacią "Every Bullet Needs Blood".
Generalnie wszystko utrzymane w dobrze znanym, magellanowskim klimacie. Muzyka oparta na bardzo zróżnicowanych brzmieniach klawiszy, do tego nieco gitar (ale takich niezbyt agresywnych), podporządkowana całości sekcja oraz miękki wokal Trenta. Zagrane precyzyjnie, dokładnie i z wyczuciem, ale trochę bez pasji i emocji.
W sumie więc odczucia bardzo podobne, jak w przypadku poprzednich dokonań Magellana. Czy jest to płyta na poziomie? Tak. Czy moje wrażenia są pozytywne? Jak najbardziej tak. Szacunek dla twórcy jest? Naturalnie! Ale tylko tyle - ciągle brak albumowi iskry, która powoduje, że płytę wałkuje się po dziesiąty... dwudziesty... n-ty...
Materiały dotyczące zespołu
- Magellan