- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Madrugada "The Deep End"
Od wydania debiutanckiej płyty Madrugady "Industrial Silence" minęło już siedem lat, zespół nagrał przez ten czas kolejne trzy studyjne materiały i nie stał się przez to jakoś szczególnie popularny, co widać również w Polsce, gdzie z dostępnością ich albumów nie jest najlepiej pomimo, że wydaje ich duży koncern. Inaczej jest w rodzimej Norwegii, gdzie mają status gwiazd, a ich ostatni album należał do najlepiej sprzedających się płyt 2005 roku. Powodem jest być może pewien stereotyp wedle którego Norwegia to ojczyzna głównie ekstremalnego metalu, a nie świetnych rockowych zespołów do których obok, powiedzmy, Turbonegro należy też Madrugada.
Muzycznie ich styl to świetna spuścizna tradycji The Doors czy Nicka Cave'a z domieszką gitarowego hałasu. Otwierający całość "The Kids Are On High Street" zaprasza nas do tej niezwykłej krainy wyczarowanej przez muzyków Madrugady swoim zadziornym brzmieniem, świetną melodią i nienachalną przebojowością. Cała płyta "The Deep End" to kapitalna wypadkowa niskiego, pełnego nordyckiego chłodu głosu Siverta Hoyema ze świetnymi przebojowymi i melodyjnymi utworami, które raz zasłyszane na długo pozostają w głowie. Przykładowo świetny rocker z przybrudzonym brzmieniem gitary "On Your Side"; pięknie rozmyta gitara i melancholijny śpiew w "Hold On To You"; rytmika flamenco w dynamicznym "Stories From The Streets"; wolny i pełen napięcia blues "Running Out Of Time" z dodatkowo lekko "doorsowymi" klawiszami w tle gitarowego hałasu. "The Lost Gospel" to rozmarzony, pełen uroku utwór troszkę podobny do "Hold On To You". "Subterranean Sunlight" i "Hard To Come Back" to dwa kolejne świetne rockery, które szczególnie w wersjach koncertowych muszą wypaść niesamowicie energetycznie. "Slow Builder" rozpoczyna się jak delikatna piosenka, która w połowie, po nerwowym wejściu klawiszy, przeradza się w kolejny, pełen dramatyzmu utwór, na dodatek z kobiecymi chórkami. "Sail Away" na koniec to jakże piękne, spokojne wyciszenie, aż proszące się o włączenie od początku całości i rozpoczęcia muzycznej podróży od początku.
Wersja limitowana zawiera dwa bonusy: "Life In The City" świetny utwór ze szkoły Iggy'ego Popa i jego "Passengera", analogia szczególnie w początkowej sekwencji akordowej, a "I'm In Love" to lekko anarchizujący rhythm'n'blues w klimacie wczesnego The Who.
Świetne, intrygujące teksty, kapitalne melodie, w sumie czternaście utworów bez słabego punktu, hałas i melancholia w idealnych dawkach plus brawurowe wykonanie całości. To jest właśnie przepis na świetny rockowy album, który przewyższa pomysłowością większość płyt spod znaku tzw. "nowej rockowej rewolucji". Warto sięgnąć po każdy z poprzednich albumów z naciskiem na debiut i "The Nightly Disease"; "Grit" (wydanie norweskie) jest też dobre, ale jakby odstaje od reszty, przy czym ten album ma jeszcze wersję europejską ze zmienioną okładką, gdzie dodatkowo upchano kilka hitów z debiutu.
I na koniec jeszcze jedno... ta muzyka uzależnia. Mus.
Płyta Industrial Silence to dzieło sztuki. Szkoda, że ich i solowe płyty Siverta tak ciężko dostać w naszym małym, komercyjnym kraju.
Pozdrawiam serdecznie odbiorców tej przepięknej norweskiej wrażliwości.