- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Madhouse "Kings Of Taste"
Madhouse to całkiem miła jarosławska kapela, obracająca się w klimatach thrashowych, nie dziwne więc, że musiałem prędzej czy później dorwać się do ich dema "Kings of Taste". Postaram się pokrótce napisać, co mi pasuje w tym materiale, a co nie.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to oczywiście okładka - trochę zbyt żółta jak na mój gust, projekt graficzny wydaje się być ciekawy (gitara i dwa gryfy udają trupią czachę), jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Z tyłu czytelną czcionką wypisane są tytuły utworów. Jest ich osiem, jak tłumaczą się autorzy, trzy z nich nagrane na setkę.
Otwierający płytkę "W.S.W." zawiera bardzo ciekawie wyśpiewane na kilka głosów intro, które za moment zastępują już tradycyjne instrumenty, czyli perkusja, bas i dwie gitary grające riff, który wyraźnie kojarzy się z Black Sabbath. Wokalista śpiewa bardzo niskim, zachrypniętym głosem, jednak nie jest to na szczęście growling, jego wyczyny bardziej podchodzą pod Motorhead. Już z pierwszego kawałka doskonale czuć styl Madhouse - zazwyczaj wolny, ciężki thrash o sabbathowo/motorheadowym zabarwieniu. Pomimo, że kapele wymienione przeze mnie są bardzo znane i co drugi zespół z nich czerpie, Madhouse wyróżnia się, ponieważ już na "Kings of Taste" wyodrębnił się ich specyficzny styl, którego wiele kapel z polskiego podwórka może po prostu pozazdrościć. Kolejny utwór, "Cokeman", to jeden z moich faworytów, średnio-szybki, z niezłym wokalem i bardzo mocnymi riffami. "Holy Bitches" wita nas ładnym początkiem, partie gitary nieodparcie kojarzą się ze Slayerem z czasów "South of Heaven". W tym kawałku słuchacza czeka naprawdę niezła solówka. Utwór pod tytułem "24" jest dla odmiany na początku bardzo energiczny, aby za moment przerodzić się w coś odrobinę podobnego do poprzedniego. W okolicach trzeciej minuty wkracza niezły riff i po raz kolejny ciekawa solówka. Piąta już piosenka nazywa się "Cypis". Wydaje się trochę bardziej energiczna i rozbudowana od poprzednich. Im dłużej płyta się kręci w odtwarzaczu, tym bardziej mi się podoba :). Kawałek szósty, "Madhouse" zaczyna się bardzo ciekawym riffem, do mojej głowy po raz kolejny przychodzą motorheadowe skojarzenia. Po raz kolejny spisał się gitarzysta solowy. W "M.I.K.Y" motorheadowość Madhouse wychodzi całkiem na jaw. Jest energiczniejszy od poprzednich i trochę prostszy, ale za to świetnie się przy nim macha łbem, chyba najlepszy moment płyty. Równie ciekawy wydaje się być ostatni utwór "Clearance Sale". Muzycznie lekko kojarzy się z Acid Drinkers, ale jest to skojarzenie bardzo pozytywne. Czasami gitary zupełnie gasną i wtedy świetnie słychać wreszcie bas, a jest się w co wsłuchiwać, bo basista nie ustępuję umiejętnościami swoim kolegom od 6 strun.
Ósmy kawałek kończy się bardzo niespodziewanie, po raz kolejny naciskam więc play i płytka leci od nowa. Przesłucham to jeszcze wiele razy, bo Madhouse odwalił kawał dobrej roboty i atakowanie uszu ich demem jest dla mnie przyjemnością :).
Materiały dotyczące zespołu
- Madhouse