- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Machine Men "Scars & Wounds"
Zespół Machine Men powstał w roku 1998 w Finlandii. Po wydaniu dwóch demówek, już pod skrzydłami Dynamic Arts Records, w roku 2002 pojawia się mini CD z pięcioma nagraniami, a z początkiem roku 2004 na rynek trafia debiutancki album "Scars & Wounds". Muzyka, która wydobywa się z głośników... zaskakuje. Okładka płyty oraz nazwa zespołu kojarzą się (przynajmniej mi) z nowoczesnym, metalcore'owym graniem, a kraj pochodzenia sugeruje jakieś black-deathowe wymiatanie. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy uwzględnimy fakt, iż Machine Men powstał... jako tzw. coverband metalowej legendy Iron Maiden. I w tych klimatach pozostał, stawiając na granie nowoczesne, ale przesycone do granic możliwości klasycznym metalem. I to metalem pochodzącym z najwyższej z możliwych półek! Półki, do której, aby sięgnąć potrzebna jest prawdziwa i regularna drabina ;-) - półka ta jest bowiem często niedostępna nawet dla legend! Żeby nie szukać daleko: na "Scars & Wounds" mamy do czynienia ze swego rodzaju połączeniem klimatów znanych z płyt Iron Maiden (szczególnie "Dance Of Death") oraz solowych dokonań Bruce'a Dickinsona ("Accident Of Birth" i "Chemical Wedding"). No i w mojej opinii debiut Finów co najmniej dorównuje wyżej wymienionym, bądź co bądź klasycznym metalowym pozycjom, a chwilami nawet je przewyższa! Po pierwsze fantastyczny wokal niejakiego Antony'ego, którego barwa i maniera wokalna do złudzenia przypomina wokalizy pana "Air Raid Siren", a który linie melodyczne dobiera wręcz znakomicie ("The Beginning Of The End", "Betrayed By Angels"). Do tego wspaniałe gitarowe pojedynki i solówki ("Silver Dreams", "The Gift", "Victim") i równie świetna współpraca sekcji z gitarami ("Man In Chains"), melodia, dynamika, ekspresja... Cała płyta jest znakomita, a już numery takie jak "The Beginning Of The End", "The Gift" czy "Betrayed By Angels" to po prostu czyste metalowe mistrzostwo świata! Panowie, gdzie jest druga płyta?!