zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 3 grudnia 2024

recenzja: Machine Head "Unto The Locust"

4.11.2011  autor: Szamrynquie
okładka płyty
Nazwa zespołu: Machine Head
Tytuł płyty: "Unto The Locust"
Utwory: I Am Hell; Be Still And Know; Locust; This Is The End; Darkness Within; Pearls Before The Swine; Who We Are; The Sentinel; Witch Hunt; Darkness Within
Wykonawcy: Robert Flynn - wokal, gitara; Dave McClain - instrumenty perkusyjne; Adam Duce - gitara basowa, wokal; Phil Demmel - gitara, wokal
Wydawcy: Roadrunner Records
Premiera: 23.09.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Chyba goście z Machine Head są kolejnymi, którzy uwierzyli, że w 2012 roku będzie finalne boom. Jeśli nie wycisnęli z siebie ostatnich soków, aby godnie pożegnać ten najlepszy ze światów, a po prostu nagrali kolejny album, to ktoś powinien dowiedzieć się co jedzą, co piją, o której idą spać itd., a potem założyć coś na wzór szkółek piłkarskich Barcelony. Niech się zerówka uczy, jak grać metal. Po świetnej "The Blackening" mieli prawo zachlać się na śmierć, ale nic z tego. Powrócili i zmiażdżyli.

Jak oni to zrobili? Ano wzięli trochę od thrashowej Metallicy, trochę od Iron Maiden, Judas Priest i innych klasyków, dorzucili trochę deathmetalowych patentów, nieco groove'u z hardcore'a albo szwedzkiego grania i posklejali tak, że szyja boli. Machine Head na tej płycie nie wymyślili nic nowego, ale tak upichcili tę muzykę, że można się tylko zachwycać. Robb Flynn nawet kiedy wrzeszczy, to robi to melodyjnie i można śpiewać razem z nim. Gitary oprócz mocarnych riffów tną te podręcznikowe pasaże, a do tego jeszcze piękne solówki. W "This Is The End" solówka jest taka, że można się poryczeć ze szczęścia. Akustyczne gitary dodają tej brutalnej machinie elegancji. Linie basu zostały zaaplikowane przez doktora od niskich częstotliwości. Nie mniej niż należy, nie więcej niż potrzeba. Bębny to samo - wcale nie są super oryginalne, ale brzmią totalnie i rozkazują. Oj, będą zakwasy, będą. Niektóre kawałki zostały też wzbogacone o dźwięki kwartetu smyczkowego Rouge (Flynn wspomina w filmie na dołączonym DVD, że dziewczyny nagrywały wcześniej dla Green Day).

Nie będę opisywał wszystkich utworów, bo nie skończyłbym do jutra rana. Tyle się w nich dzieje i taki impuls dają, że ile razy mam się zabrać do notatek, to czerep sam zaczyna machać. Nie tylko budowa poszczególnych piosenek, ale również całej płyty jest ciekawa i zabójczo skuteczna. Zaczyna się niespodzianką. Flynnowski chórek śpiewa smutno, jakby miał oddać żal po katastrofie, jaką jest nalot szarańczy. Potem miazga, która trwa cztery pierwsze utwory i kończy się genialnym "This Is The End", następnie łapiemy oddech w "Darkness Within", na nowo rozpędzamy się w "Pearls Before The Swine" i kończymy hymnem "Who We Are", gdzie śpiewają dzieci Robba Flynna, Phila Demmela i realizatora dźwięku Juana Ortegi. Do wersji rozszerzonej dodano trzy bonusowe kawałki i DVD z filmem o powstawaniu płyty. Bonusami są: świetny cover "The Sentinel" z repertuaru Judas Priest, trochę mniej kopiący, ale też zacny cover "Witch Hunt" z repertuaru Rush oraz akustyczna wersja "Darkness Within". W tym ostatnim utworze (zarówno w wersji akustycznej, jak i pełnej) padają kluczowe słowa:

"We build cathedrals to our pain
Establish monuments to attain
Freedom from all of the scars and the sins
Lest we drown in the darkness within"
.

Okładka jak na mój gust średnio udana, choć na pewno wyróżniająca się. Bardzo fajnie wyszedł natomiast logotyp zespołu wewnątrz, gdzie znajdziemy też zdjęcia członków grupy, trochę entomologicznych ilustracji, teksty piosenek, podziękowania i szczegółowe informacje o tym co, kto i kiedy.

"Unto The Locust" to płyta rewelacyjna i stwierdzam to nie jako fan Machine Head. Nie mam wobec tej kapeli sentymentu zakorzenionego w czasach pryszczy na gębie. Flynnowska joł joł maniera z filmu o "Roadrunner United: The All-Stars Sessions" nawet mnie lekko drażniła, ale po takich płytach, jak "The Blackening" czy najnowsza szarańcza - nawróciłem się. Jeśli potrzebujecie koniecznie konfrontacji, to postawcie sobie "Unto The Locust" obok "Master Of Puppets" i zacznijcie się spierać co jest lepsze, bo ja sam nie wiem.

Przeczytaj: recenzja autorstwa Megakruka.

Komentarze
Dodaj komentarz »
mało własnego stylu za dużo nu metalowego lukru
Marcin Kutera (wyślij pw), 2012-08-08 17:44:36 | odpowiedz | zgłoś
Sama recenzja ok, choć trochę kolega zawyżył tą ocenę, chyba zbyt emocjonalnie i pochopnie ocenił. Z tą konfrontacją "Unto The Locust" obok "Master Of Puppets" to chyba kolega przesadził, to tak jakby skonfrontować "mercedesa" z "maluchem" w sumie można, ale to nie ta sama klasa (i absolutnie nie jestem fanem Metallicy - no ale ten album...).

Tu piszą, że to muzyka dla małolatów, a tu o to chodzi, że to poprostu jest wtórne, a przecież to młodzi lubią wnosić i słuchać coś nowego, a to przecież bardzo powtarzalne jest i rzeczywiście takie lukrowane cukiereczki mogą się tylko małolatom podobać, podobnie jak niegyś choć to z innej bajki muzycznej było ale było tj. Green Day czy The Offspring.
Machine Head poprostu nie jest już tak nowatorski jak kiedyś, a ma jeszcze taki potencjał i warsztat muzyczny, słychać to fragmentami po doskonałych partiach gitar, basie i kanonadach perkusyjnych
re: mało własnego stylu za dużo nu metalowego lukru
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2012-08-12 15:56:03 | odpowiedz | zgłoś
Wiem, że fani (ja też) mają wbitą do głów jakąś hierarchię. Wielu pewnie wyryło sobie dłutem w świadomości, że "Master Of Puppets" już nic nie przebije do końca świata. Ok, rozumiem. "Master..." traktuję bardziej jako punkt odniesienia w tej recenzji. Jednak twoje porównanie z maluchem i mercedesem jest o dupę rozbić. Który maluch ma lepszy silnik niż jakikolwiek mercedes? Traktując bębniarza jako silnik chyba się zgodzisz, że już prędzej Urlich jest maluszym silnikiem a Dave McClain motorem mercedesa. Jeśli chodzi o zarzut emocjonalnego oceniania, to się zgadzam. Jeśli jakaś płyta wzbudza we mnie tak pozytywne emocje, że lampki hierarchi gasną, wtedy 10 punktosów daję z czystym sumieniem.
Genielna płyta !!!
Ogór (gość, IP: 77.88.129.*), 2011-11-06 18:32:30 | odpowiedz | zgłoś
jak dla mnie płyta roku - to na pewno , zastanawiam się nawet czy nie jedna z najlepszych w tym nowym Millennium ... nawet nie mogłem marzyć że dostanę od ekipy MH coś tak przepięknego !!! za 4 dni jedziemy ekipą na koncert do Drezna - jeśli to przeżyję to będzie to istny cud :)
komentarze do recenzji
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2011-11-05 22:03:58 | odpowiedz | zgłoś
Dzięki za pozytywne oceny mojego stylu recenzowania. Szkoda tylko, że pojawiły się przy okazji porównań do recenzji Megakruka. Sam bardzo lubię czytać większość jego tekstów. Np dotyczący nieszczęsnej płyty "Lulu" jest świetny. Przypuszczam, że o ile moja polonistka była dość liberalna i mogłem się wyżyć na wypracowaniach, to polonistka Megakruka mogła być mocno restrykcyjna i stąd jego styl grubej rury gdy już uwolnił się spod jej mocy wystawiania ocen. W razie wszelkich wątpliwości zaznaczam, że nie miałem pojęcia iż Megakruk także skrobnie coś o "Unto the Locust" tak więc moje pisanie nie jest odpowiedzią na jego pisanie. Pzdr
8/10
kobiotch
kobiotch (wyślij pw), 2011-11-05 16:38:31 | odpowiedz | zgłoś
Uważam że plytka naprawde bardzo fajna poziom agresji jak i melodii jest zbalansowany, widac ze kapela dojrzała od czasów Supercharger.Szkoda ze tak rzadko nagrywają płyty.
Płyta roku
binadra
binadra (wyślij pw), 2011-11-05 15:10:20 | odpowiedz | zgłoś
Jak dla mnie płyta roku!!!Fenomenalne solówki i riff no i poza tym czuć w tej muzyce emocje.Kupiłem ją w dniu premiery i do tej pory jej słucham :D
...
men (gość, IP: 83.7.117.*), 2011-11-05 12:06:30 | odpowiedz | zgłoś
Ta płyta udowadnia cały kunszt Machine Head. Po znakomitym Blackening mogli odcinać kupony od sukcesu i nagrać Blackening 2. Tym czasem nagrali diametralnie odmienny album. I jak wyszło? Również rewelacyjnie, co tylko świadczy jak wszechstronna jest ta kapela. Brawo!
Ja tu słyszę Trivium a nie Judas Priest
minus
minus (wyślij pw), 2011-11-05 11:08:00 | odpowiedz | zgłoś
Panowie poszli w rzewną melodykę dla małolactwa praktykowaną przez Trivium i Bullet For My Valentine. Rzygać się chce od tej ckliwości i patosu.
I żeby nie było, wychowałem się na Machine Head, byłem na ich pierwszym koncercie w Polsce ze Slayerem i broniłem ich nawet jak nagrywali takie rzeczy jak Supercharger. Ciągle mam sentyment do większości ich płyt. Ale niestety na The Blackening skręcili niebezpiecznie w stronę słodzenia i patosu a tutaj nastąpiło apogeum. Pierwsza w historii ich płyta której nie kupiłem i nie zamierzam kupować.
re: Ja tu słyszę Trivium a nie Judas Priest
maccc
maccc (wyślij pw), 2011-11-05 11:53:16 | odpowiedz | zgłoś
patos i ckliwość towarzyszą im niezmiennie od drugiej płyty przecież :)
zgadzam się, ashes było genialne, ale dla mnie to blackening był niestrawną wiązanką jak największej ilości riffów niepołączonych w logiczną całość, a na nowej płycie jest wszystko co lubię w MH :D
re: Ja tu słyszę Trivium a nie Judas Priest
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2011-11-05 13:49:32 | odpowiedz | zgłoś
czyli frajerstwo...
« Nowsze
1