zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 21 listopada 2024

recenzja: Machine Head "Unto The Locust"

4.11.2011  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Machine Head
Tytuł płyty: "Unto The Locust"
Utwory: I Am Hell; Be Still And Know; Locust; This Is The End; Darkness Within; Pearls Before The Swine; Who We Are; The Sentinel; Witch Hunt; Darkness Within
Wykonawcy: Robert Flynn - wokal, gitara; Dave McClain - instrumenty perkusyjne; Adam Duce - gitara basowa, wokal; Phil Demmel - gitara, wokal
Wydawcy: Roadrunner Records
Premiera: 23.09.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Pamięta ktoś pierwszą wizytę Machine Head w Polsce? Startowali wtedy jako support na trasie Slayera, zdającego egzamin z "Divine Intervention" po odejściu, zdawałoby się filaru, Dave'a Lombardo. Mało znany u nas zespół Roba Flynna zapowiadano podówczas jako nową nadzieję i następcę Slayer w jednym. Dziś już wiemy, że jakich im forów nie dawać, to z tych szumnych zapowiedzi w zasadzie nic nie wyszło - niestety. Żeby było jasne, żadnych uprzedzeń do tego zespołu nigdy nie zdradzałem i do dziś często wracam do jego pierwszych dwóch płyt - bo są po prostu bardzo dobre. Więcej, nigdy się tego nie wstydziłem, mimo iż polska prasa underground do Machine Head podchodziła z uprzedzeniem utożsamiając "Burn My Eyes" i "The More Things Change" z frajerskim graniem metalcore'owym. Podobnie zresztą czyniono z płytami "Vulgar Display Of Power" i "Great Southern Trendkill" Pantery, którym o dziwo status geniuszy przyniosła u nas dopiero śmierć Darella. Wypomnę to - bo mi wolno. Rzygać mi się chcę, jak widzę naszą brać metalową, która twierdzi, jak to od zawsze był genialny muzyk, a wcześniej identyfikowała go jako gościa grającego dla ludzi w za dużym dresie. Tak było - słuchanie Pantery w latach 90-tych w konserwatywnych kręgach metalu było obciachem, teraz zaś jest kultem.

Podobna sytuacja miała i ma miejsce w przypadku Machine Head - choć tutaj nikt nie musiał ginąć. Po wydaniu przechujowych płyt "The Burning Red" i "Supercharger", przez próby powrotu na "Through The Ashes Of Empires", aż do rezurekcji "The Blackening". Ta ostatnia rzeczywiście wracała wiarę w ten zespół - ale nikt mi nie powie, że powszechnemu zachwytowi w naszym kraju nie pomogły rekomendacje pewnych polskich magazynów i znanych postaci naszej sceny, zwanych mylnie ekspertami. Anyway, "Zaciemnienie" pozornie zwróciło tory Machine Head na granie wielowątkowych, długich kompozycji w wersji zdecydowanie bardziej "klazik". Tu zabrzmi Metallica, tam rozpędzi się Slayer, w końcu zepnie to do kupy wypracowany latami rwany styl MH. Nie inaczej jest na wyczekiwanej "Unto The Locust", która już zbiera laury. Czy zasłużone? Śmiem wątpić.

"Unto The Locust" to kolejny rozdział w historii Machine Head, w którym Robb Flynn usilnie stara się udowodnić, że na dobre przeprosił się z prawie czystym metalem - o tym "prawie", które zaciąży nad oceną płyty, w dalszej części tekstu. Krążek rozpoczyna się iście królewsko od kawałka "I Am Hell". Pod takim tytułem z zasady trzeba zawrzeć ostry napierdol i tak po krótkim intro ruszają walcowate tąpnięcia, których nie powstydziłaby się Chimaira na "Ressurection", wsparte potwornie głębokim rykiem Flynna, przekształcające się w drugiej minucie trwania w specyficzny maszinhedowy thrash. Mistrzostwo świata - kanonady kółeczek riffów, thrash - punkowe szczekane wokale, klasyczne popisy, w których łamią się klimaty Jeffa Hannemanna i nawet Chucka Schuldinera, i na koniec podniosłe w wymowie, wypchnięcie solowe - pycha. Gdyby tak wyglądała całość "Unto The Locust", szykowałoby się najlepsze danie w ich wykonaniu od pierwszej płyty, ale tak niestety nie jest.

Już w kolejnym "Be Still And Know", który jeszcze w większości miażdży w swoich rozpędzonych momentach, pojawiają się potknięcia. Zaczyna się znów obiecująco paradami gitary, znów przechodzi w młotkowe nabijanie i rozliczne zmiany temp, ale refren to już tragedia, która nie ominęła także "The Blackening" - niby Rob ryczy swoje głębokie teksty, a aranż stara się nadać temu elementy patosu, ale melodyka niweczy te zamiary, przerabiając wszystko na bryndzę z burakami, jaką swoim fanom zwykli serwować wynalazcy tego patentu, czyli formacja Trivium. Znany już wszystkim singlowy "Locust" dalej brnie w tego typu tematy. Jest ciężko i motorycznie, ale te natchnione momenty, które jak mniemam mają schwycić słuchacza za serce, moją pikawę omijają trafiając prosto w otchłań dupy. Co z tego, że panowie zwijają się tutaj gitarowo niczym wyrobnicy akademii muzycznej, skoro koniec końców wypada to jak karabin nabity dżemem?

Całe szczęście mamy tutaj jeszcze "This Is The End", który początkowo niemal pomyliłem z jakimś zagubionym kawałkiem "At The Gates" - a więc melodyjnym thrash - deathmetalowym majstersztykiem. Gdyby odjąć z tej piosenki melodyjne zawodzenie frazy tytułowej, byłby istny killer, bo wejścia gitar od piątej minuty trwania i kanonady Dave'a McClaina tną mięcho ile wlezie, a tak cóż, co za dużo, to nie zdrowo - zbędny ozdobnik. Uwaga, dla wrażliwych jest i ballada - w której jak mniemam lider MH śpiewa o bardzo bolesnych i ważnych dla siebie sprawach, ale coż, hit, przynajmniej w Europie, będzie z tego żaden. Dla mnie to kolejny dowód przeamerykanizowania tematu, bo słuchając "Darkness Within" wciąż widzę ten sam obrazek dorosłych dzieci gwieździstego sztandaru, łkających pod kampusem, bo zabrakło benzyny do sześciolitrowego GMC. Płytę kończy "Who We Are" - który zakrawa na manifest zespołu. Dziecięcy chór na początku, smyki na wyjściu, w środku zaś żar i ciężar, popisy mocno podbite, no tak... już wiecie czym.

Ktoś odniesie wrażenie, że czepiam się Machine Head lub silę się na bycie mendą irytująco żerującą na jajach Flynna. Tak jednak nie jest. W dupsku mam, czy MH nagrywa, lub nie, kolejne "Burn My Eyes" czy "The More Things Change". Martwi mnie bardziej, że starzy wyjadacze, którym żywot nie raz dopierdolił (patrz teksty), skłaniają się do uzewnętrzniania swoich uczuć tak tanimi efektami zgarniętymi z obozów młodszych kolegów po fachu. Na dodatek są to pomysły najgorsze z możliwych, w założeniu mające nadawać głębię, siłę, patos, ważnemu dla Machine Head przekazowi, a ostatecznie jawiące się jako popelina i karma dla niewyżytych nastolatków w jednym.

W tych twardych momentach Headom wciąż mało kto może podskoczyć, gdy jednak zaczyna się ta cała pompa na hula-hopie rodem z coledżu, to ma się wrażenie, że cała krew wsiąka tutaj w tampon czy inne skrzydełka. Przez to przynajmniej jedna czwarta "Unto The Locust" jest po prostu zbędna. Jak dla mnie czas skupić się na grzaniu do przodu, które MH zawsze wychodziło lepiej niż pompowanie klimatu. Nie ma co się obrażać i nadymać, bo takie dmuchanie się z samym sobą może w końcu rozpieprzyć ten balon w drobny mak.

Przeczytaj: recenzja autorstwa Szamrynquie'a.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Machine Head
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2012-08-08 10:21:57 | odpowiedz | zgłoś
To "emo" ta taki przytyk, bo zdaję sobie sprawę, że płyta jako całość nie jest słaba, natomiast jak dla mnie ma naprawdę złe fragmenty i to wystarczy, że nie chce mi się do niej wracać. Jak już chcę posłuchać MH, to wybieram któreś ze starszych, dla mnie zdecydowanie lepszych dokonań, bo miały w sobie wszystkie zalety nowej płyty, a nie miały jej wad.
Unto The Locust
Meloman (gość, IP: 213.238.94.*), 2012-08-06 12:10:19 | odpowiedz | zgłoś
Zajebisty album, moja ulubiona płyta ostatnich miesięcy. :) Bardzo ciężkie, mięsiste, klarowne, ale niepozbawione melodii brzmienie, genialne solówki i potężne wokale Flynna, akustyczne intra, miażdżąca perka (biję pokłony przed wyczynami bębniarza w 'This Is The End':)), jak dla mnie bomba. :) plus genialny cover Judasowskiego 'The Sentinel' jako bonus track. Gorąco polecam. :)
W jednym się z recenzentem zgodzę...
Odrazający Drab (gość, IP: 83.17.67.*), 2012-01-28 11:36:54 | odpowiedz | zgłoś
W jednym się z recenzentem zgodzę, słuchanie Pantery w latach 90-tych było źle widziane w środowisku tzn true metal (hahaha), a że miałem to w dupie i uwielbiałem (uwielbiam) ten zespół to słuchałem ich namiętnie, nosząc dumnie koszulkę z ich logo z czego miałem niemiłą dyskusje zakończoną podbiciem mi oka przez takich dwóch "metali od Larsa" (ale mieli frajde obić 16-latka)którym zabrakło argumentów...teraz ci true metale albo meneleją w rynsztoku albo zapieprzają w garniturkach bawiąc się na koncertach lady zgagi (już niektórzy będą wiedzieć że o nich mowa) a ja trwam przy swoim wyborze choć trzydziecha dawno za mną...

A "Unto..." dla mnie płyta roku 2011 i najlepsza płyta MH po "Burn..." w ich dyskografii...
re: W jednym się z recenzentem zgodzę...
eog (gość, IP: 46.112.47.*), 2012-01-28 13:54:39 | odpowiedz | zgłoś
tez uważam "Unto the Locust" za płytę roku.Niestety u nas jest dużo "twardogłowych" metali dla których melodia jest nie do zniesienia ale to juz chyba ich problem.Ja pomimo że słucham ciężkiej muzyki od 20 lat to uważam że kapele typu Machine Head czy Trivium dużo wnosza do tego gatunku. Za to wg mnie obciachem jest nagrywanie non stop płyt na jedno kopyto, niby to jest "true"??? To jest raczej ograniczenie artystyczne
re: W jednym się z recenzentem zgodzę...
pik (gość, IP: 79.163.9.*), 2012-01-30 15:36:01 | odpowiedz | zgłoś
uważaj- ABW już do Ciebie jedzie.. ;)
re: W jednym się z recenzentem zgodzę...
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-01-30 15:56:41 | odpowiedz | zgłoś
nie słuchaj Pika Czu - "nie do Ciebie", a "po Ciebie". Do zobaczenia więc na Rakowieckiej.
heh
bobo303 (gość, IP: 178.42.100.*), 2011-12-20 17:48:58 | odpowiedz | zgłoś
Marna ta recenzja. Nie czytać tego biadolenia. Polecam przesłuchać:) pozdro
Chrzan
Sebek (gość, IP: 81.190.87.*), 2011-11-11 00:31:01 | odpowiedz | zgłoś
Bzdura.
To że nagrali balladkę, nie psuje całego efektu. Płyta na początku też mnie nie porażała - poza pierwszym kawałkiem. Ale po 20 odsłuchach stwierdzam, że płyta jest super. Fakt, że 5 i 7 kawałek odstają, ale cały album się broni. I jeszcze jedno - nie zgadzam się, że Blackening jest przeceniony - to majstersztyk. Szarańcza mu nie dorównuje. Piąty krążek też pewnie jest lepszy od ostatniego, ale co tam - Unto The Locust to może nie arcydzieło ale
z pewnością płyta wybitna. PS Uważam, że The More Things Change jest przeceniane - Burn My Eyes bije ją na głowę - chociaż oba albumy bardzo lubię.
MH Rulezzz. Pozdro
Średnio
rolu
rolu (wyślij pw), 2011-11-08 13:23:08 | odpowiedz | zgłoś
Mam podobne odczucia co do tego albumu. Niby nie jest tak źle jak na 2 ich gniotach ale nie jest też dobrze.
Pantera to dalej obciach
antypantera (gość, IP: 87.207.146.*), 2011-11-06 16:08:54 | odpowiedz | zgłoś
Słuchać ich to zawsze było, jest i będzie obciachem, zwłaszcza wśród starszej metalowej braci. Na równi np. z Mansonem, Zombim, i innymi mainstreamowymi cudakami, Nie wiem skąd pan autor wysnuł tezę o kulcie Pantery, może w jego środowisku, ale nie wśród prawdziwych metali. Chłopie puknij się w czoło.

Oceń płytę:

Aktualna ocena (335 głosów):

 
 
68%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Opeth "Heritage"
- autor: Megakruk
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski

Megadeth "TH1RT3EN"
- autor: Mateusz Liber
- autor: Megakruk

Decapitated "Carnival Is Forever"
- autor: Megakruk

Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk

Vader "Welcome To The Morbid Reich"
- autor: Megakruk

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?