- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Liquid Tension Experiment "Liquid Tension Experiment"
Czym jest muzyka Liquid Tension Experiment? Najprościej byłoby rzec, że eksperymentem, na co uwagę zwraca nam ostatni człon nazwy. Jednakże nie jest to eksperyment w znaczeniu, jakie powszechnie funkcjonuje w świecie słuchaczy zespołów pokroju Limp Bizkit. Eksperymentalność nie polega tu na wielokrotnie nałożonych skreczach, czy też wokalach puszczonych przez sedes dla uzyskania ciekawego efektu. Liquid Tension Experiment to najbardziej zwariowana, pokręcona, genialna kapela, a w zasadzie "projekt na boku", tego świata. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro w jednym miejscu zgromadzili się: John Petrucci - mistrz gitary rodem z Dream Theater, Jordan Rudess, który był swego czasu pianistyczną nadzieją USA, do czasu jednak nabycia swego pierwszego syntezatora, kiedy to odrzucił muzykę klasyczną, stając się najbardziej doskonałym i oszalałym klawiszowcem planety, Tony Levin - genialny basista, który niegdyś był podporą King Crimson i wielki Mike Portnoy, na co dzień w Teatrze Snów na perkusji wyprawia cuda nie z tego świata. Przy takiej konfiguracji muzyków wyjść mogło jedynie dzieło skończone i doskonałe.
Jeśli starałbym się jakoś sklasyfikować tę muzykę to... odpuściłbym sobie czym prędzej to zadanie. Bo niby można by napisać, że LTE gra rock progresywny, z tym że byłoby to krzywdzące uszczuplenie zakresu zainteresowań muzyków, wśród których prog- rock jest tylko jedną ze składowych tego, co się tu wyprawia. A wyprawiają się rzeczy straszne wręcz.
Włączamy "play" i pierwsze dźwięki to istne szaleństwo Petrucciego (w asyście Portnoya), który rozpoczyna płytę huraganowym, ultraszybkim wejściem wiosła. Dla niewytrawnego słuchacza to śmierć na miejscu, dla wytrawnego... but prosto w mordę. Gdy chwilę później dołącza się zespół, rozpoczyna się psychopatyczna jazda, z Jordanem Rudessem, który na początku numeru zabija klawiszowymi wstawkami w stylu wielkiego Jona Lorda (Deep Purple). Później utwór się uspokaja, co nie znaczy, że staje się normalniejszy. Co to to nie. Zresztą nie ma sensu rozpływać się na temat każdego kawałka osobno; piękna muzyki nie da się oddać słowami, a w przypadku LTE próba takiego opisu to porywanie się z motyką na słońce. Ten zespół trzeba po prostu usłyszeć na własne uszy i samemu przekonać się o jego wielkości. Oczywiście jeżeli będziecie mieli wystarczająco samozaparcia, by tę wielkość docenić. Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze. No chyba, że dla osoby, dla której utwory takie jak zawarta tu pięcioczęściowa, trwająca około 30 minut, improwizacja "Three minutes warning", to chleb powszedni.
Jeśli nie znasz tej kapeli, to jest to błąd, który musisz jak najszybciej naprawić, bo dopiero wtedy zrozumiesz, jak wygląda muzyka przez kolosalnie wielkie M. I wtedy też przekonasz się, że nie ma nic bardziej cudnego, czadowego, wyrafinowanego i rock n' rollowego niż pojedynek solówkowy Rudess - Petrucii w "Universal Mind". Kto w nim zwycięża? Siląc się na obiektywizm stwierdzam, że uzyskano remis. A tak naprawdę głosik w głowie podszeptuje mi, że zwycięzcą jest Jordan. Powód: wyrąbane w kosmos solo na czystym pianinku... Jedyna możliwa ocena płyty to 10, choć w tym wypadku skala jest zdecydowanie za krótka.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Dream Theater "Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
- autor: One
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk